Półtora miesiąca po tragedii ulotki z nagłówkiem „Missing” – „Zaginiony” naturalną koleją rzeczy odpadają ze ścian, słupów ogłoszeniowych i sklepowych wystaw. Ale przy szpitalu Świętego Wincentego wciąż pracują ochotnicy, którzy przylepiają je na nowo, przynoszą kwiaty i świeczki. Spragnieni głębszego sensu wydarzeń z 11 września do ulotek dolepiają refleksje na temat kondycji ludzkości. Na Greenwich Street, tuż przy szpitalu, dowieszono żółtą szarfę z instrukcją dla zagubionego w obliczu katastrofy społeczeństwa. Po pierwsze: poznaj wszystkich swoich sąsiadów. Po drugie: wyjdź do pralni i do biblioteki, uśmiechnij się. Po trzecie: kup psa, wyjdź z nim na spacer, poznaj innych właścicieli psów z okolicy. Po czwarte: zostań wolontariuszem, zrób coś dla drugiego. Po piąte: zacznij żyć tak, jakby następny dzień był twoim ostatnim. Twoje życie będzie bardziej wartościowe.
Ciężkie jest życie korespondentów piszących o wojskowej kampanii w Afganistanie. Zamiast siedzieć w okopach, – co jest niemożliwe, bo talibowie wyrzucili dziennikarzy – przesiadują na briefingach w Pentagonie. Tam generałowie dozują im wiadomości po aptekarsku. Albo wcale.
Symbol światowego terroryzmu lat 70. i 80. Carlos alias Szakal odbywa karę dożywotniego więzienia w paryskim zakładzie penitencjarnym La Santé (Zdrowie). Kiedy wyszło na jaw, że weźmie ślub ze swoją adwokatką, o mały włos nie przyćmił medialnej gwiazdy terrorysty Osamy ibn Ladena.
W Tadżykistanie i Uzbekistanie mówi się, że tutejsi muzułmanie na dżihad nie pójdą. Ale też wszyscy wiedzą, że talibowie płacą za walkę w swoich szeregach. Pieniędzy zaś w postradzieckiej Azji potrzebują wszyscy. Na przykład na to, by ubierać się w modnym w Duszanbe i Taszkencie amerykańskim stylu: dżinsy, tenisówki, bluza z napisem, czapka bejsbolowa. Zmęczeni wojną Tadżycy boją się Afgańczyków tak samo jak Uzbecy. Jedni i drudzy widzą obrońcę w Rosji.
Można się spodziewać, że dalsza wojna tak właśnie będzie wyglądała: z doskoku. Amerykanie będą przeprowadzać więcej zbrojnych wypadów w głąb Afganistanu, chociaż nic nie wskazuje na to, by wiedzieli, gdzie się chowa wróg publiczny numer jeden – Osama ibn Laden.
Przypadków wąglika nie było w Polsce od lat i nadal – odpukać – nie ma. Było natomiast kilka prób wywołania paniki poprzez fałszywe alarmy.
Od Miami po Gdańsk żyjemy w lęku – teraz przed białym proszkiem. Wiemy, że histeria nigdy nie jest dobra, ale rozumu nam nie starcza. Z gazet i telewizorów, z rozmów w tramwaju i w domu sypie się strach. Zamienia nas powoli w piątą kolumnę Osamy ibn Ladena.
Po 11 września, gdy wszystko wydaje się już możliwe, strach łączy w bezsenności setki tysięcy ludzi. Boją się, że gdy wyjdą na spacer, dopadnie ich bakcyl wąglika lub gdy zmieszają się z tłumem w metrze, umrą w konwulsjach porażeni parami sarinu. Prawdopodobieństwo takiego ataku jest niezwykle małe, ale terroryści już osiągnęli skutek – zatruli społeczną świadomość.
W ubiegłym roku na zagranicznej turystyce hotelarze, agencje i przewoźnicy zarobili rekordowo aż 478 mld dolarów. Do obcych krajów wyjechało prawie 700 mln osób. Wpływy z turystyki najszybciej rosły na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Teraz i one dołączą do tych regionów świata, które boleśnie odczuły skutki międzynarodowego terroru.