Do stawienia czoła atakowi biologicznemu przygotowywano nas od dziesięcioleci na lekcjach przysposobienia obronnego. Wygląda na to, że był to czas stracony. Wchłanialiśmy mnóstwo bezużytecznej wiedzy, wkuwaliśmy drobiazgowe procedury, ale okazało się, że nie mamy pojęcia, jak naprawdę może wyglądać wojna przy użyciu wirusów. Do dziś nie wiedzieliśmy nawet, że jest możliwa.
Zamach zbrojny na koszary, poligon czy lotnisko pozostał w polskim ustawodawstwie nadal występkiem, a nie poważną zbrodnią przeciwko obronności państwa. Zatrucie wodociągów „w takiej postaci, że może to zagrozić życiu lub zdrowiu wielu osób” także pozostaje występkiem zagrożonym karą od 3 miesięcy do 5 lat. Zbrodnia karana jest surowiej, a przedawnia się po 20 latach, tymczasem występek zacierany już po 5 lub 10.
Doniesienia o zarazkach przekazywanych w anonimowych przesyłkach pocztowych wzbudzają w Ameryce panikę. Ludzie boją się otwierać listy. Strach ogarnia pracowników biur, pasażerów linii lotniczych, którzy zmusili już kilka samolotów do awaryjnych lądowań, klientów supermarketów. Lęk przed wąglikiem przypomina niedawną psychozę wywołaną chorobą szalonych krów. Czy naprawdę jest się czego bać?
Po fali amerykańskich bombardowań los talibów wydaje się przesądzony. Za to przyszłość Afganistanu pozostaje wielką niewiadomą, tak jak ostateczny wynik wojny wydanej terroryzmowi przez prezydenta Busha.
Elita wojskowych profesjonalistów, których wszyscy umownie zwą komandosami, od lat przygotowywana jest starannie nie tylko, jak zwykliśmy sądzić, do akcji uwalniania zakładników, ale przede wszystkim do działań na terytorium przeciwnika, w izolacji, okrążeniu, w skrajnie niekorzystnych warunkach, do owych missions impossible. Taka misja czeka wielu z nich właśnie teraz.
Żaden inny termin nie zrobił w ostatnich dziesięciu latach porównywalnej kariery lingwistyczno-politycznej. Wszyscy go używają, stał się niemal osią amerykańskiej polityki zagranicznej mijającej dekady, lecz kiedy przychodzi do zdefiniowania go, pojawiają się same problemy. Państwa zbójeckie – czyli jakie?
Zamachowcy-samobójcy, którzy spowodowali masakrę na Manhattanie i zaatakowali Waszyngton, bynajmniej nie odpowiadali klasycznemu wizerunkowi islamisty, który wpada do nowoczesności prosto z najmroczniejszego średniowiecza: ze sztyletem w ręku i koranicznymi surami na ustach. Swobodnie poruszali się w społeczeństwach otwartych Zachodu i byli zintegrowani z zachodnią cywilizacją. Lub takich udawali.
Brutalnie wyrządzona krzywda wywołuje pragnienie odwetu. Jeśli ktoś cierpi, innych też ogarnia smutek – zaczynają przeżywać grozę osób wystawionych na bolesne przeżycia. Wielu miało takie właśnie odczucia widząc ludzi skaczących na pewną śmierć z płonących wież WTC. Współczując pytamy jednak, czy odwet może być moralnie usprawiedliwiony.