W 1956 r. kardynał József Mindszenty przebywał w areszcie domowym, wcześniej skazany na dożywotnie więzienie (patrz ramka). Węgierska antystalinowska rewolucja upomniała się i o niego. Prezes Państwowego Urzędu ds. Kościelnych (Állami Egyházugyi Hivatal) János Horváth argumentował m.in., że uwolniony w Polsce kardynał Wyszyński zachowuje się lojalnie wobec nowych władz.
Premier Imre Nagy omówił sprawę z pozostałymi członkami ówczesnego kierownictwa partii (Gerö, Hegedüs, Kádár, Kiss Károly), po czym wydał polecenie, aby przewieźć Mindszentyego z aresztu domowego w inne „odpowiednie” miejsce.
Oto jak wspomina to sam kardynał: „28 października – w niedzielę Chrystusa Króla – nieco po godzinie siódmej wieczorem wszedł do mnie zdenerwowany komendant, w widoczny sposób przestraszony.
– Proszę natychmiast przygotować się, dobrze się ubrać! Trzeba to miejsce opuścić (...)
– Dokąd mnie chcecie zabrać?
– Do Budapesztu. Ale proszę się nie wypytywać. Za kwadrans wyruszamy.
Powiedziawszy to pospiesznie się oddalił. Ja zapalam (papierosa), siadam, zamyślam się.
19.35: znowu słychać szybkie kroki opiekuna i już wchodzi. W osłupieniu patrzy na mnie.
– Więc nie szykujecie się?
– Nie. Najpierw niech przyjdzie do mnie proboszcz Tóth. Potem, jak porozmawiam z nim w cztery oczy i zastanowię się nad sytuacją, wtedy ewentualnie będę wiedział, co mam robić.
– Dlaczego mówicie, że tylko ewentualnie? On jest w samochodzie na dole i już od dłuższego czasu czeka na was. Zresztą, możecie z nim rozmawiać tylko w mojej obecności.
– Tylko w cztery oczy – powtarzam na nowo.
– Ubierajcie się!
– Nie! Nie mam powodu obawiać się narodu z zewnątrz. Także i dziś miałbym odwagę iść samotnie po kraju, gdziekolwiek.
– Nie idziecie?
– Nie!”.
Tzw. ávosi (bezpieczniacy) starali się siłą wyprowadzić kardynała, ale nie uległ. Jednak 30 października zjawił się w Budapeszcie, przywieziony tu przez żołnierzy węgierskich. Porucznik József Tóth, ze stacjonującego w miasteczku Rétság pułku pancernego, tak wspomina ten dzień: „Późnym popołudniem rozmawialiśmy właśnie w jednym z pokoi kwatery oficerskiej. Gdyśmy tam siedzieli, wszedł z dużym impetem zastępca sekretarza partii pułku oznajmiając: z Parlamentu dostaliśmy polecenie, abyśmy oswobodzili przetrzymywanego w areszcie domowym w pałacu Almassy kardynała Mindszentyego (...). Brama ogrodzenia pałacu otwarła się przed nami. Przy schodach pospieszył ku nam kawał chłopa w cywilnym ubraniu, z przepaską o barwach narodowych na ramieniu. Dopiero później się okazało, że był to dowódca oddziału AVH w randze majora, pełniącego straż przy Mindszentym. Dziwne było usłyszeć z jego ust: Panowie, panowie! Czego sobie życzycie? Ponieważ byłem na samym przedzie, ja mu odpowiedziałem – przyszliśmy po pana kardynała”.
Kardynał Mindszenty tak wspomina tę chwilę: „Słyszę następnie kroczący twardo korytarzem, skrzypiącymi butami, oddział. Czyżby powróciły sowieckie czołgi? Ale nie to się stało. Gdy otwierają się raptownie drzwi, wkracza do mnie zbrojna, wydzielona jednostka oficerska węgierskich honvedów [armii węgierskiej] z Rétság. Melduje mi się ich dowódca major Pállávicini: – Kardynał jest wolny! Możemy natychmiast wyruszyć do Esztergomu bądź do Budapesztu. Środki transportu, walizki, skrzynie – wszystko co potrzeba – stoją do waszej dyspozycji. Drodzy węgierscy honvedzi! Pobłogosławiłem ich i nie wiem, kto był bardziej wzruszony – oni czy też ja sam”.
Porucznik Tóth: „Powiedział, że jego miejsce jest teraz w Budapeszcie. Zaczęło się przygotowywanie i pakowanie, ponieważ Pan Prymas miał bardzo dużo rękopisów, których nie chciał pozostawić. Dlatego też z Rétság sprowadziliśmy ciężarówką walizki. Ponieważ zrobiło się późno, jedną noc Prymas spędził w naszych koszarach w Rétság (...). Nazajutrz o godzinie 6 rano major Antal Pállávicini Pálinkás uformował kolumnę marszową w składzie: czołg, działo szturmowe, samochód, samochód ciężarowy, był też samochód osobowy. Z Prymasem siedzieliśmy w jednym wojskowym samochodzie osobowym (...). Na swej drodze przez pierwsze wioski przejeżdżaliśmy w zwolnionym tempie. Wszędzie rozlegały się dzwony i padał deszcz kwiatów: kierowało się ku nam istne zamroczenie miłością. W Vác [miasto położone 34 km na północ od Budapesztu] musieliśmy przystanąć, ponieważ tłum okrążył kolumnę i błagał Prymasa, aby wysiadł z samochodu: chcieli Go widzieć i prosili o błogosławieństwo (...). Tak więc dużo czasu upłynęło, zanim dotarliśmy na górę do Zamku (...). Przywieziony ze sobą czołg postawiliśmy w poprzek jezdni. Mindszenty przyjmował długi szereg delegacji. Jedynie tzw. księży pokoju nie życzył sobie widzieć. Rozmowy wykorzystywał dla przeglądu powstałej sytuacji politycznej i wyznaniowej. Także rząd informował Go od czasu do czasu o losie kraju i o prowadzonych z Rosjanami rozmowach. Zóltan Tildy [minister stanu w rządzie Nagya] trzykrotnie zachodził do Mindszentyego. Także Pál Maléter [minister obrony narodowej] przybył w asyście dwu oficerów sztabowych”.
Z zeznań złożonych przez Malétera już po jego uwięzieniu wynika, iż wizyta u Mindszentyego miała na celu m.in. skłonienie kardynała do tego, aby „w przemówieniu nie było niczego takiego, co by przemawiało przeciw rządowi, lecz jedynie to, co by rząd popierało”.
Kardynałowi udało się uzyskać część dokumentacji z Państwowego Urzędu ds. Kościelnych o tzw. księżach pokoju. Odbył na ten temat naradę z biskupami, po czym wydał polecenie wyłączenia z działalności społecznej księży, którzy dali się kierować przez władze komunistyczne. Część wspomnianej dokumentacji Mindszenty zabrał później ze sobą do ambasady USA.
2 listopada minister Tildy, w związku z planowanym przemówieniem radiowym Mindszentyego, prosił kardynała, aby nie poruszał sprawy majątków ziemskich i wyrażał się delikatnie o Rosjanach.
3 listopada o godz. 20 Wolne Radio Kossuth nadało komunikat: „Kardynał József Mindszenty, arcybiskup Esztergomu, prymas Węgier, wygłosi orędzie do świata i narodu węgierskiego”.
Fragmenty orędzia: „Ostatnio bardzo często podkreśla się, iż zrywając z przeszłością mówi się szczerze. Ja tak powiedzieć nie mogę. Nie muszę zrywać ze swoją przeszłością; dzięki Bogu jestem taki sam, jaki byłem przed moim uwięzieniem. W tym samym niewzruszonym stanie fizycznym i duchowym obstaję przy swoim przekonaniu, tak jak przez ostatnie osiem lat, chociaż mnie więzienie wycieńczyło.
Nie mogę też powiedzieć, że teraz już mówię szczerze, bowiem ja zawsze mówiłem szczerze, czyli bez ogródek to, co uważam za prawdziwe i słuszne. Tu jedynie to kontynuuję, gdy bezpośrednio, osobiście, a więc nie drogą nagrania magnetofonowego, mówię do całego świata i narodu węgierskiego.
Z drugiej strony chcę mówić o tym, że cały świat kulturalny, można by rzec – zagranica, niepodzielnie stoi przy nas i pomaga nam. Stanowi to dla nas o wiele większą siłę, aniżeli my sami ją posiadamy. Jesteśmy bowiem małym narodem. Małym krajem na globie ziemskim. W czymś jednak jesteśmy pierwsi. Mianowicie, nie ma ani jednego narodu, który by w ciągu swej tysiącletniej historii więcej wycierpiał niż my”.
4 listopada, pierwszy dzień interwencji wojsk sowieckich na Węgrzech. Relacja porucznika Tótha: „O świcie, gdzieś między 4 a 5 rano, straszna kanonada zerwała miasto na nogi. Zbudził się także Pan Prymas i sprowadziłem Go do piwnicy domu, gdzie zagłębił się w modłach. W tym czasie prawie co pięć minut ludzie telefonowali, przychodzili, by powiedzieć: idźmy pilnie do parlamentu. Prymas powiedział jednak, że nigdzie nie pójdzie, jeśli Rosjanie chcą Go pojmać, niech to zrobią w jego domu. Uważał, że jeśli pójdziemy do parlamentu, wówczas będzie to miało zabarwienie polityczne, ale jeśli go aresztują w jego rezydencji, wówczas będzie to całkowicie sprawa wyznaniowa i kościelna.
Na wiadomość od Tildyego, że oddziały sowieckie rozpoczęły natarcie i otworzyły ogień na miasto, w końcu jednak zgodził się, abyśmy wyruszyli. Wkrótce Rosjanie otoczyli parlament czołgami. Wystosowali do nas ultimatum: przekażmy parlament, bo w przeciwnym razie roztrzaskają go. Po krótkiej naradzie jeden z pułkowników chwycił białe prześcieradło przymocowane do jakiegoś kija i na środku placu spotkał się z rosyjskim oficerem. Z okna w napięciu obserwowaliśmy rozwój wypadków. Węgierski oficer wkrótce powrócił do gmachu, po czym żołnierze rosyjscy zaczęli zajmować parlament. W tym czasie przeszliśmy do części gmachu po stronie nadbrzeża Dunaju i zaszyliśmy się w jednej z wnęk (...). Nagle pojawił się major o nazwisku Tihamér Ács z kimś drugim, mówiąc, że najbliżej jest ambasada amerykańska i że chętnie tam zaprowadzą Pana Prymasa (...). Pożegnaliśmy się zatem z Kardynałem, który brzeg sięgającej ziemi sutanny starannie podwinął, żeby nie wystawał i nie kłuł w oczy Rosjan”.
Tym kimś drugim był podpułkownik Kálmán Nagy, który tak wspomina te dramatyczne chwile: „Kardynała Mindszentyego wezwano na posiedzenie Rady Ministrów do parlamentu 4 listopada 1956 r., o świcie, gdy ruszyło sowieckie natarcie. Tam jednak nie zastał już Imre Nagya i jego towarzyszy. Chciał powrócić do swej kwatery na Zamku, ale jego samochód już odjechał od południowej bramy. Wtedy to przechodziłem tamtędy z majorem Tihamérem Ácsem, po drodze z ministerstwa w kierunku mostu Kossutha. Widząc zdezorientowanego Pana Prymasa podszedłem do Niego i poinformowałem, że centrum dowództwa wojskowego – Ministerstwo Obrony Narodowej właśnie teraz zajęli Rosjanie. Na co [kardynał Mindszenty] powrócił do parlamentu, gdzie spotkał się ze swym sekretarzem Egonem Turchányim, my zaś kontynuowaliśmy naszą drogę.
Będąc mniej więcej w połowie mostu Kossutha zauważyliśmy, jak pędzące od strony mostu Małgorzaty czołgi sowieckie otoczyły parlament w szyku bojowym. Wówczas to uświadomiłem sobie, że z powodu mojej informacji Pan Kardynał powrócił do gmachu i tam może wpaść w ręce nieprzyjaciela. Postanowiłem, że odszukam Go i spróbuję zaprowadzić w bezpieczne miejsce.
Zakomunikowałem to majorowi Ácsowi, z którym zgodnie zawróciliśmy i przechodząc przed karabinem maszynowym zamykającego już przyczółek mostu rosyjskiego czołgu, weszliśmy do parlamentu. Wypytując żołnierzy przeszedłem szybko gmach i na znajdującym się po przeciwległej stronie korytarzu, na pierwszym piętrze odnalazłem siedzącego przy stole Mindszentyego wraz z Jego sekretarzem.
Podszedłem i zakomunikowałem, że sowieckie czołgi ustawiły się już do ataku naprzeciw parlamentu; tu może się znaleźć w niebezpieczeństwie, my natomiast potrzebujemy jeszcze Pana Prymasa – powiedziałem i poradziłem, aby się udał w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Po krótkiej przerwie spytał – a dokąd? Na to przyszła mi na myśl ambasada amerykańska i to zaproponowałem. Poparł to także Turchányi. Następnie przeszliśmy gmachem do południowej bramy. Pod płaszcz Pana Prymasa wsunęliśmy sutannę. Tu na nowo dołączył do nas major Ács i ponieważ mówił on dobrze po rosyjsku, jego wysłałem do przodu. Za nim szedł Pan Prymas, Turchányi i ja. Za nami wysoki, młody mężczyzna niósł ich walizki.
Bez wahania ruszyliśmy w stronę stojących w odległości 80–100 kroków, gotowych do prowadzenia ognia, czołgów rosyjskich. Szliśmy bez słowa i, ponieważ nie zatrzymali nas, nienapastowani przeszliśmy między nimi. Przechodząc ulicą Vécsey, następnie placem Szabadság, omijając od tyłu sowiecki pomnik, dotarliśmy do ambasady amerykańskiej. Brama okryta była wielką gwiaździstą flagą. Zadzwonił Turchányi i w języku angielskim poprosił o wpuszczenie kardynała Mindszentyego. Odsunięto flagę, brama się otworzyła. My pożegnaliśmy się z Panem Kardynałem, który podziękował nam za pomoc i razem ze swym sekretarzem wszedł do ambasady”.
W tym czasie w ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Budapeszcie pełnił służbę na stanowisku attaché Géza Katona, który tak oto wspomina: „Dokładnie w tym momencie, kiedy nadeszła z Waszyngtonu depesza, abyśmy udzielili Józsefowi Mindszentyemu azylu politycznego, Kardynał zapukał do drzwi. Właśnie wszedłem do góry z depeszą do chargé d’affaires”.
Dalsze losy głównych postaci powyższego dramatu. Prymas Węgier kardynał József Mindszenty przebywał w ambasadzie amerykańskiej w Budapeszcie przez kolejne 15 lat. Jesienią 1971 r., na podstawie porozumienia między rządem węgierskim a Watykanem, opuścił Węgry i udał się nad Tybr. Później osiadł w Wiedniu, gdzie zmarł w 1975 r. Po obaleniu komunizmu jego prochy sprowadzone zostały do katedry w Esztergom.
Minister stanu Zóltan Tildy za swoją działalność w okresie rewolucji 1956 r. skazany został na 8 lat więzienia. Z uwagi na podeszły wiek i zły stan zdrowia w 1959 r. amnestionowano go. Zmarł w 1961 r.
Generała Pála Malétera aresztowano w czasie rokowań z przedstawicielami sowieckich wojsk okupacyjnych w sprawie ich wycofania z Węgier. W procesie Imre Nagya skazany na śmierć. Wyrok wykonano w czerwcu 1958 r.
Za „bezprawne uwolnienie” kardynała Mindszentyego z aresztu domowego oraz „podpisywanie kontrrewolucyjnych ulotek” major Antal Pállavicini Pálinkás skazany został w 1957 r. na karę śmierci i stracony. Na tak wysoki wymiar kar niewątpliwie wpływ miało arystokratyczne pochodzenie majora.
Porucznik József Tóth za „czynny udział w spisku zmierzającym do obalenia ustroju demokracji ludowej” skazany został w 1957 r. na rok więzienia i utratę majątku. Po odbyciu kary został przeniesiony do rezerwy. Zarabiał na życie jako mechanik. Po obaleniu komunizmu zrehabilitowany i awansowany do stopnia podpułkownika. Po sprowadzeniu prochów Mindszentyego do kraju uczestniczył w warcie honorowej podczas uroczystości złożenia prochów w krypcie katedry w Esztergom.
Podpułkownik Kálman Nágy został aresztowany 15 października 1958 r. Sąd wojskowy skazał go na 15 lat więzienia za to, że dobrowolnie podjął się i wykonał przeprowadzenie kardynała Mindszentyego z gmachu parlamentu do siedziby ambasady amerykańskiej. Wyrok obniżono następnie do 8 lat. W wyniku amnestii zwolniony z więzienia po 4 i pół roku.