Klasyki Polityki

Zeszyt pod śliwą

Łódź Putramenta była dużą, z desek zbudowaną krypą, do której autor nieznanego dziś nikomu „Września” doczepiał motor i pływał pod drugi brzeg jeziora przy Dębowem łowić szczupaki na spinning. Łódź Agnieszki była klasyczną motorówką.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 6 sierpnia 2008 r.

W Krzyżach nad Jeziorem Nidzkim dwie łodzie były wtedy znane i podziwiane – „Rapa Nui” Jerzego Putramenta i „Mr Paganini” Agnieszki Osieckiej. Wspominam je w tej właśnie kolejności, bo jest ona chronologiczna.

Łódź Putramenta była dużą, z desek zbudowaną krypą, do której autor nieznanego dziś nikomu „Września” doczepiał motor i pływał pod drugi brzeg jeziora przy Dębowem łowić szczupaki na spinning. Łódź Agnieszki była klasyczną motorówką – ciemnobrązową, ze sklejki bardzo wodoodpornej – elegancką i w dobrym guście. I ta właśnie motorówka pewnej nocy została skradziona. Odbył się natychmiast spontaniczny wiec nas wszystkich mieszkających w Rybaczówce u Tadeusza Szczupaczkiewicza, a potem jazda przez lasy do komisariatu.

Gdzie był ten komisariat? To nie ma znaczenia. Wszystkie komisariaty były w tych czasach tam, gdzie być powinny. Ten był „niewielki, lecz zewsząd chędogi”. W korytarzyku wisiał napis – hasło „Chcemy żyć i pracować w pokoju”, w pokoju obok były dwa stoły, dwie szafy – jedna metalowa, druga drewniana – i kilka krzeseł. Zastępca komendanta, młody raczej mężczyzna, wysłuchał krótkiego i rzeczowego opowiadania o skradzionej motorówce i zapytał, czy są świadkowie. Trzech nas było. – Czy widzieliśmy zdarzenie? Nie, nie widzieliśmy. Widzieliśmy tylko przepiłowany łańcuch i puste miejsce przy pomoście, gdzie każdej nocy spał „Mr Paganini”.

I wtedy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł komendant. Zastępca wstał i zaczął: – Obywatelu komendancie... – ale komendant dał znak dłonią, że nie trzeba, bo są ważniejsze sprawy. – Zygmunt pojechał konwojować aresztanta do Olsztyna, z tartaku zgłosili włamanie do magazynu odzieżowego, no i teraz tu... Co zginęło? Motorówka? Komendant westchnął i zdecydował: – Dobrze Wacek, daj mi pióro, ja tu od obywateli zgłoszenie kradzieży przyjmę, a ty machnij się do tartaku i zobacz, co tam w ogóle i tak dalej. Wacek pióro dał, kluczyki wziął i w ten sposób zostaliśmy sami – czwórka nas, cywilów, i mundurowy komendant. Zaczęło się spisywanie zeznania. Język milicji zawsze był językiem konkretu. Przez długie lata walki najpierw o utrwalenie władzy, a potem o zbudowanie ustroju sprawiedliwości społecznej, język ten wyróżniał się składnią, gramatyką i ortografią. „Zgłaszająca fakt odcięcia łodzi motorowej od pomostu obywatelka nie stwierdziła przedmiotu, którym nieznany jej sprawca lub kilku dokonali przecięcia jednego z ogniw łańcucha w okolicy kłódki” – pisał komendant. Największe trudności pojawiły się przy opisywaniu wyglądu łódki „w kolorze ciemnobrązowym z białym napisem” – żmudnie notował komendant mrucząc pod nosem tekst... – Dobrze... Jaki to był napis?

– Mister Paganini. Pisze się mr.

– Jak mówicie się pisze?

– „M” i „r”. Dwie litery. A wymawia się „mister”. Po angielsku znaczy „pan”. Pan Paganini można powiedzieć.

Komendant nie miał łatwo i wcale tego nie ukrywał. Chciał się dowiedzieć, czy ten pan to jakiś znajomy i czy może to jego własnością jest ta motorówka. Gdy się jednak okazało, że to włoski skrzypek żyjący w XIX w., komendant przerwał pisanie: – Powiedzieliście przed chwilą, że to Anglik i tak zapisałem: „Obywatel angielski Paganini”.

Gomułka i Cyrankiewicz patrzyli na nas ze ściany, a nad nimi godło PRL – orzeł biały na tle nerwowym.

Po godzinie wrócił Wacek, który w tartaku „zobaczył co tam w ogóle i tak dalej”. Włamanie było, nic nie zginęło. Komendant powrót swego zastępcy przyjął z ulgą: – No, dobrze, że jesteś, bo tu sprawa jest powikłana. Obywatelka twierdzi, że to jej motorówka zasadniczo, ale nazwisko wskazuje, że to ktoś zagraniczny i obywatele to potwierdzają...

– Obywatelu komendancie, to prosta sprawa, ja ją widziałem. Brązowa taka motorówka. „Paganini” się nazywa.

– To weź i napisz to porządnie, boś mi takie jakieś pióro dał...

Zeszyt sprzed lat ponad czterdziestu, spłowiały i dość zniszczony, znalazłem pod śliwą w sadku. Pieski go widocznie przyniosły z biblioteki, a może gdzieś się zawieruszył. Dużo w nim dawnych notatek, a między innymi to właśnie zdarzenie.

Uznałem, że warto je przypomnieć, bo zawsze jest jakiś Wacek, który prowadzi cały komisariat, i zawsze musi być komendant, który mu w tym przeszkadza najlepiej, jak potrafi.

Polityka 36.2008 (2670) z dnia 06.09.2008; Tym; s. 117
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Ustalenia „Polityki”: Działacze PiS nadal zarabiają w Pekao. I to sporo

W Pekao wciąż zarabia żona najbardziej znanego ochroniarza Jacka Sasina, ale i radni PiS. Niektórzy nawet 44 tys. zł miesięcznie, nie licząc aut służbowych i zagranicznych wyjazdów. Pracownicy mają już dość działaczy PiS i czekają na nowy zarząd.

Anna Dąbrowska
30.04.2024
Reklama