Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Konteksty

Założonemu jeszcze w latach 50. XX w. przez Aleksandra Jackowskiego pismu „Polska Sztuka Ludowa” od początku nie mogło być pisane łatwe życie. Jego redaktor był bowiem i za uczciwy, jak na swoje, a zresztą i obecne nasze czasy, i nazbyt ciekawy intelektualnych przygód świata. Dając mu licencję na to pismo, sądziła zapewne władza ludowa, iż będzie ono prezentować sztukę chłopską i proletariacką, klasowo słuszną, przeciwstawiającą się salonowej dekadencji. Tymczasem Jackowski zaczął pokazywać czytelnikom twórców rozdartych, często wyrzuconych poza margines społeczny, zanurzonych w obsesjach religijnych i metafizycznych, niemających nic wspólnego z jedynie słuszną doktryną.

Dzisiaj, w dniach nienawiści i lustracji, ktokolwiek zajrzy do roczników „Polskiej Sztuki Ludowej”, zobaczy w niej, prócz trybutów, które trzeba było niekiedy płacić, pismo samodzielne, ciekawe i, co więcej, odważne. Na tym jednak nie kończą się Aleksandra Jackowskiego zasługi. W końcu lat 60. pojawiła się oto w upupionej od czasów Kazimierza Moszyńskiego etnografii polskiej fala kontestatorów. Studentów czytających Levi-Straussa, Eliadego, Braudela… W zaryglowanych politycznie i ociężałych intelektualnie strukturach uniwersyteckich nie było dla nich miejsca.

Byłem jednym z nich. Pamiętam dobrze, jak moja niepraworządna morda nie mieściła się w estetyce słusznej kierowniczki katedry prof. Zofii Sokolewicz. Po latach, kiedy nic to już nie kosztowało, napisała, jakże przypochlebnie, iż: „Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych studenci mieli zarówno charyzmatycznego przywódcę (Ludwik Stomma), jak i własne autorytety (Ryszard Tomicki, Jerzy S. Wasilewski). Do kontestujących zaliczał się również Zbigniew Benedyktowicz…”.

Polityka 13.2011 (2800) z dnia 25.03.2011; Felietony; s. 102
Reklama