Jakby wbrew tej teorii, wśród posiadaczy legitymacji PiS profesorów i naukowców z habilitacją jest stosunkowo niewielu. W ścisłych władzach rodzynek – Karol Karski, doktor habilitowany prawa międzynarodowego, który pełni funkcję rzecznika partyjnej dyscypliny z dużym wsparciem ze strony prezesa. To on rok temu wnioskował o usunięcie z partii „ziobrystów”. Obok niego Ryszard Terlecki, członek komitetu politycznego PiS i jedyny pełnoprawny profesor w tym gronie (specjalista od historii najnowszej Polski i oświaty w Galicji). Żaden jednak nie wszedł do PiS ze świata nauki, obaj niejako „urośli razem z partią”, ich kariery akademickie biegły równolegle z karierami politycznymi.
Mimo to w PiS wyraźnie można dostrzec, niespotykane w innych partiach uwielbienie dla osób z tytułami profesorskimi, czego parakandydat Piotr Gliński jest najlepszym, choć nie jedynym przykładem. – To jest związane z zawodowym i życiowym doświadczeniem Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Obaj pochodzili z inteligenckiego Żoliborza, obaj też zajmowali się pracą akademicką – zaznacza Karol Karski. Przykład rzeczywiście szedł z samej góry. Wiele osób przypomina, że w oczach prezesa można było zapunktować mówiąc o jego bracie w formie: „Pan Prezydent Profesor Lech Kaczyński” (zmarły prezydent był profesorem prawa, ekspertem prawa pracy).
- W gruncie rzeczy Jarosław Kaczyński jest nieufny wobec ludzi nauki - twierdzi z kolei Jan Filip Libicki, senator PO, wcześniej działacz PiS, który w Poznaniu organizował poparcie środowisk akademickich dla tej partii. - Oni mają silne poczucie niezależności i niejako wrodzoną skłonność do okazywania wyższości i pouczania.