Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Cudabus

Andrzej Duda w drodze do swoich wyborców

Kilka zdjęć, parę autografów, uścisków dłoni i w drogę. Kilka zdjęć, parę autografów, uścisków dłoni i w drogę. Witold Rozbicki / Reporter
Dudabus objeżdża polskie powiaty. Prezydencki kandydat PiS na razie nie tyle podbija kraj, co przedstawia się wyborcom swojej partii.
Najwierniejsi wyznawcy PiS potrafią czekać na Dudę długie godziny.Adam Chełstowski/Forum Najwierniejsi wyznawcy PiS potrafią czekać na Dudę długie godziny.

Andrzej Duda planuje dojechać do każdego z 380 powiatów Polski. Był już w 109. Rozpoczynając swój tour de Pologne, mówił: „Mam nadzieję na dobre spotkania z mieszkańcami, chcę rozmawiać o tym, co ich trapi, o tym, jak chcieliby, by zmieniała się Polska”. Jak w praktyce wyglądają te rozmowy?

Widownia

Można powiedzieć, że Andrzej Duda daje zazwyczaj dziennie pięć przedstawień dla widowni dwojakiego rodzaju: tej zgromadzonej na ulicy, rynku, trochę przypadkowej i dla tej bardziej zaangażowanej politycznie, która wykona już jakiś wysiłek i zbierze się w wynajętych salach. Najwierniejsi wyznawcy PiS potrafią czekać na Dudę długie godziny.

19 lutego, w Oku Miasta, vis-à-vis katowickiego Spodka, w samo południe kandydat PiS rozpoczyna „debatę górniczą z ekspertami, parlamentarzystami, związkowcami”. Pod salą, na tarasie, kilkanaście osób. Średnia wieku sześćdziesiąt plus. Organizatorzy nie pozwalają wejść do środka, na rozgrzanie wynoszą herbatę w papierowych kubkach. To okazja, aby omówić polskie sprawy i podzielić się uznaniem dla kandydata, „którego tak mądrze wymyślił prezes”. – Duda jest dla mnie nieskazitelny, dobrze wychowany, z prawego domu, choć to nazwisko teścia (Kornhauser – red.) trochę daje do myślenia, czy to jest prawdziwy Polak – zastanawia się jedna z kobiet. Przewija się też temat tzw. afery prompterowej: – Im się w głowie nie mieści, że nasz kandydat mógł bez żadnej pomocy mówić, bo oni tak nie potrafią.

Na znak kogoś ze sztabu posłusznie schodzimy z tarasu na ulicę, bo to tam za chwilę ma do nas przyjść Andrzej Duda. – Proszę schodzić, bo trzeba pokazać na mieście, że jesteśmy – poucza mężczyzna, aktywny w tarasowej dyskusji politycznej. Ta chwila oczekiwania trwa jednak ponad godzinę. I wreszcie jest, jak słychać, „nasz prezydent”, ale tylko na moment, bo już spóźniony na spotkanie w Będzinie. Kilka zdjęć, parę autografów, uścisków dłoni i w drogę. – Trochę krótko, jak na tyle czekania, ale trzeba zrozumieć, bo przecież musi jechać dalej, dla Polski – puentuje starsza kobieta z „Naszym Dziennikiem” pod pachą.

Kilkanaście minut później dudabus parkuje przed Starostwem Powiatowym w Będzinie. W urzędzie, przy stole pokrytym zielonym materiałem, spotyka się z samorządowcami i sympatykami PiS. Nie ma trudnych pytań, są oklaski, okrzyki: „Andrzej Duda, to się uda”. Potem krótkie spotkanie za zamkniętymi drzwiami w gabinecie starosty. Jeszcze kilka zdjęć z tymi, którzy czekają, aby pomachać Dudzie na pożegnanie. Ale szybko, szybko, bo już czekają w Myszkowie, trzydzieści kilka kilometrów dalej, przy biurze europosłanki Jadwigi Wiśniewskiej. Tutaj na schodach zebrało się kilkadziesiąt osób zdolnych uwierzyć w to, że tęcza, która pojawiła się na niebie na czas krótkiego wystąpienia Andrzeja Dudy, to znak od Boga, że zostanie prezydentem. W tym 30-tysięcznym miasteczku dotarło do ludzi, że przyjechał prezydent, choć niektórzy spotkani na ulicy są przekonani, że chodzi o Aleksandra Kwaśniewskiego.

Zazwyczaj pod koniec dnia, w większych miastach, Duda występuje przed najliczniejszą publicznością. Sztab wynajmuje aule od prywatnych wyższych uczelni i, choć tablice informacyjne obklejone są plakatami, studenci z zaproszenia raczej nie korzystają. Jednak Duda nie może narzekać na frekwencję, bo w Koninie i w Częstochowie zebrał wieczorem około 500 osób na widowni. Zawsze sprawnie odnotowują to na Twitterze, dołączając zdjęcie, osoby odpowiedzialne w sztabie za media społecznościowe. Scenariusz spotkań jest podobny. Najpierw krótkie wystąpienie, najwyżej trzy pytania z sali, pamiątkowe zdjęcie i odjazd. Pytania, jeśli już są, to raczej przybierają formę oświadczenia poparcia dla kandydata, bo jak inaczej interpretować na przykład te, które padły w Koninie: „W 2005 r. zmarł papież, w 2010 r. katastrofa Smoleńska i w 2015 r. wreszcie wygramy. Tak?”, albo to, że „Oczywiście zagłosujemy wszyscy na Pana, ale jak zrobić, aby oni znowu wyniku nie sfałszowali?”.

Zdarza się, że na rynku czy przy bazarze, jak to było na objeździe w towarzystwie dziennikarzy, jakiś zrezygnowany przechodzień zapyta: „A co pan może? Wszyscy jesteście tacy sami. Co PiS zrobił, jak rządził?”. Ale Duda otoczony kordonem wielbicieli, którzy uciszają wichrzyciela, nie ma szansy usłyszeć, o co jest pytany. Z podobną widownią musiał się też mierzyć kiedyś Donald Tusk, który chciał pokazać, że jako premier za murami KPRM nie stracił empatii i sympatii. Tusk, proszący na ulicach o poparcie po czterech latach rządów, był jednak w trudniejszym położeniu niż Duda. On dziś chce przekonać, że jest zupełnie nowy i nawet mu się to udaje, bo mało kto już pamięta, że był w rządzie PiS (wiceministrem sprawiedliwości u Zbigniewa Ziobry).

Dwie wersje kandydata

Można odnieść wrażenie, że Andrzej Duda ma napisane na to tour dwa wystąpienia, które wygłasza zależnie od okoliczności. Jedno, kiedy wyrusza spod siedziby partii z dziennikarzami na pokładzie (do tej pory zdarzyło się tak dwa razy). I drugie, kiedy ich ze sobą nie zabiera. Publiczność, którą spotyka, jest podobna, więc ogólny przekaz pozostaje niezmienny, tylko słowa kandydat dobiera w nieco inny sposób. Na objeździe z dziennikarzami nie mówił na przykład, że „Trzeba uczyć kanonu polskich lektur i wyrzucić wiele książek, które są tam niepotrzebne. Trzeba się też przyjrzeć podstawie programowej. Innej historii uczy się na wschodzie i innej na zachodzie Polski” (Starostwo Powiatowe w Będzinie). Ostrożniej też dobierał słowa w tym fragmencie wystąpienia o polityce zagranicznej. Nie mówił, jak w Będzinie, że „Lech Kaczyński w Tbilisi swoim heroicznym działaniem zatrzymał rosyjską nawałę na Gruzję i zrobił to wbrew taktyce, którą realizuje rząd PO. Tę samą taktykę (co Platforma – red.) ma prezydent Komorowski, który przyjaźni się z Janukowyczem”. W Wielkopolsce mówił w towarzystwie mediów warszawskich, że „należy zatrzymać młodych ludzi w naszym kraju i zadbać o to, aby dobrze im się tu żyło”. Ale na Śląsku brzmiało to bardziej dosadnie: „W Polsce ciężko myśleć o założeniu rodziny, a co dopiero mieć dzieci. Młodzi oddają się pod rządy innym państwom”.

Większość przemówienia to długa litania żalów na tych, którzy rządzą na zgubę. Na tych, którzy likwidują miejsca pracy, zamykają kopalnie, każą nam dłużej pracować, nie dbają o rodziców niepełnosprawnych dzieci, odbierają dzieciom dzieciństwo, posyłając je wcześniej do szkoły, podnoszą podatki, chcą wyprzedać cudzoziemcom naszą ziemię i prywatyzować lasy, a Polskę mają za „brzydką pannę bez posagu, której łaskę robią wszyscy w UE, że w ogóle chcą z nią rozmawiać”. Po wielkim natężeniu braw widać, że Andrzej Duda wie, do kogo mówi, że zebrani czują ten sam klimat zagrożenia i podpisują się pod taką diagnozą. Dlatego trzeba rządzących odsunąć od władzy, cofnąć te decyzje, przegonić spod żyrandola. To wystarczy, by żyło się lepiej w Polsce, która jest „piękną żoną i matką”.

Zawsze w rolach drugoplanowych przy Andrzeju Dudzie występują posłowie z okręgu, do którego akurat zajechał dudabus. Niektórzy bardzo wczuwają się w rolę, inni wzbudzają w kandydacie wyraźną irytację, bo nie przyłożyli się organizacyjnie. W województwie śląskim na wysokości zadania stanęła europosłanka Jadwiga Wiśniewska. W Myszkowie na schodach swojego biura poselskiego najpierw przedstawiła Dudę, jako „najlepszego w rankingach ze wszystkich polskich europosłów” (które to rankingi?). Później mobilizowała do zbierania podpisów: – Weźcie listy poparcia. Dajcie minutę, dwie z każdego dnia swojego życia, aby odebrać władzę ludziom, którzy sprawują ją tylko po to, aby siedzieć pod żyrandolem. Zadbała o nagłośnienie, pilnowała kwiatów (tej samej wiązanki biało-czerwonych róż wręczanej w imieniu mieszkańców kandydatowi we wszystkich odwiedzanych miejscowościach) i ściągnęła lokalne media.

Ważnym rekwizytem jest też stolik, przy którym zbierane są podpisy pod kandydaturą Dudy. Aby zarejestrować kandydata, trzeba przynieść do PKW co najmniej 100 tys. PiS chce wygrać ten pojedynek i podobno planuje zebrać kilka milionów. Na liście PESELE zaczynające się od roczników 40, 39, 27, 39, 37. Za podpis każdemu należy się wyborcza gazetka „Twój Prezydent Andrzej Duda”.

Ale w Wielkopolsce (akurat trafiło na wyjazd z dziennikarzami) organizacja pozostawiała wiele do życzenia. We Wrześni i Turku ani jednego plakatu o tym, że Duda przyjeżdża. W mediach lokalnych podano informację nie o tej co trzeba godzinie spotkania. Kwiaty, które miały być złożone pod pomnikiem, ktoś zamknął w biurze zamiast przynieść na rynek. No i brak nagłośnienia, co wyraźnie irytowało samego Dudę i tych, którzy zatrzymali się, aby go posłuchać. – Tu PiS dalej będzie przegrywać, bo nawet spotkania na rynku nasi posłowie nie potrafią zorganizować – denerwowała się sympatyzująca z PiS mieszkanka. – To pewnie Platforma, co tu u nas rządzi, na to nie pozwoliła – usprawiedliwiał ktoś inny.

Mikrofon i głośnik to ważna sprawa z dwóch powodów. Po pierwsze, jak już przyjeżdża kandydat na prezydenta największej opozycyjnej partii, to dobrze, aby usłyszało go jak najwięcej ludzi. Po drugie, przez mikrofon trudniej obrazić czy zadać niewygodne pytanie, jeśli komuś przyszłoby to już do głowy.

Poseł Witold Czarnecki raczej się tym słabym przygotowaniem nie przejął i jak gdyby nigdy nic stanął obok Dudy na krótkiej konferencji prasowej w Koninie, by zaistnieć w lokalnych mediach. Dla wielu posłów wizyta w ich okręgu Andrzeja Dudy to już początek kampanii parlamentarnej.

Tour rozpoznawcze

Duda stara się zrobić dobre wrażenie na tych wyjazdach. W eleganckim granatowym garniturze, pod krawatem, zawsze w białej koszuli. Słychać komentarze, że „wysoki, przystojny, że męski i dobrze wygląda”. We Wrześni, maszerując pod pomnik, odbiera telefon podany przez sympatyczkę PiS, której córka chciała zamienić z nim kilka słów. A kiedy wychodzi z auli w Koninie, podchodzi do portiera, by podać na pożegnanie rękę. Jak według podręcznika.

Mówi, że od początku kampanii schudł sześć kilogramów. Mimo że w przemówieniach tonie w morzu zdań banalnych i demagogicznych, bardzo stara się, by było widać w nim energię, która ma go odróżniać od rywala. Ale też łatwo wyczuć, że za tym objazdem stoi przede wszystkim konieczność przedstawienia się wyborcom PiS. To tour zapoznawcze, gdyż kandydat ma wciąż poparcie ledwie połowy elektoratu własnej partii.

Każde przedstawienie ma swój koniec. Po spotkaniu w Częstochowie Andrzej Duda wsiadł do dudabusa, pomachał na pożegnanie. I ruszył. Za rogiem przesiadł się do partyjnego samochodu, który szybko zawiózł go do Warszawy.

Polityka 10.2015 (2999) z dnia 03.03.2015; Kraj; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Cudabus"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną