Nie mam żadnych wątpliwości (co zdarza mi się naprawdę wyjątkowo), że odsunięcie od władzy w 2019 roku PiS z jego obłąkanymi liderami i ich niekompetentnymi ministrami jest warunkiem zapobieżenia katastrofie.
A ta nastąpi tuż po 2020 r. Najpierw zawalą się budżet i system emerytalny, potem przyjdzie klęska społeczna – szczególnie zaś wielkie okaże się zróżnicowanie szans na sensowną opiekę zdrowotną. Potem nastąpi przesilenie polityczne (radykalnie na prawo!), po czym, w dalszej konsekwencji, Polska znajdzie się sama wobec Rosji.
Jedyną w takim scenariuszu niewiadomą są nasze relacje z NATO. Europa już kładzie krzyżyk na Polakach. Nie wiem, czy znają Wyspiańskiego, ale w trzeciej dekadzie XXI w. będzie to eksportowy hit polskiej kultury. Ostał ci się ino róg. Dąć będą weń z całych sterydami wypasionych swych płuc rekonstruktorzy polskich zapomnianych w normalnym świecie wiktorii. To będzie ten triumf polityki historycznej współczesnego pokolenia polityków.
Zwycięstwo demokracji i socjalliberalnej koncepcji polityki jest warunkiem koniecznym (choć nie wiem już, czy wystarczającym) odbudowania szans na wewnętrzną normalność i pokój oraz na przyzwoitą pozycję Polski w Europie. Odbudować taką pozycję, jaką mieliśmy do 2015 roku, nie uda się nam długo. To jest już bowiem kwestia zaufania. A to towar bardzo cenny. Kto raz do zera sprowadzi jego wartość (praworządność Kaczyńskiego i Ziobry, obronność Macierewicza, solidarność wszystkich i powaga Waszczykowskiego), ten długo poczeka. Nie piszę tego z przyjemnością. Ani z satysfakcją racji ostrzeżeń sprzed dekady. Piszę te słowa w głębokim przygnębieniu i w poczuciu przepastnej porażki. Zwycięża oto na naszych oczach taka sama w gruncie rzeczy Polska, z jaką mieliśmy do czynienia w ostatniej dekadzie XVIII w. Biskupi mają się dobrze.
W sobotę, 6 maja, na Marszu Wolności w przemówieniach liderów opozycji padły słowa ważne. Te o jednej liście. I to jest najistotniejsze.
Serce chłodzi wątpliwość, które wybory Schetyna miał na myśli, mówiąc o wspólnej liście opozycji. Ja usłyszałem – i wciąż modlę się, że niesłusznie zawężająco – że samorządowe w 2018 r. Ale mówił też o wyborach 2019 i 2020 – i w kontekście tych dat mówił, że „zwyciężymy”. Nie mam stenogramu, odwołuję się do gorącego wrażenia z placu Konstytucji.
Jakich wyborów dotyczy zapowiadana jedność, nie jest obojętne. I nie będzie dobrze, jeśli wszystkich, zwłaszcza jeśli wszystkich samorządowych. Bo wtedy to przemówienie nie jest w swojej treści ukłonem i zaproszeniem dla innych poza Platformą, lecz żądaniem hegemonii i skrajnego upartyjnienia wyborów do samorządów zwłaszcza małych gmin. Jako program polityczny oznaczałoby coś najzupełniej przeciwnego wspólnocie demokratów. Odsunęłoby część wyborców od udziału w wyborach. Tę część, która ma już naprawdę dość, czasem może nawet histerycznie dość, mniejszego zła.
Owszem, Polsce wolnej, republikańskiej, demokratycznej, odpowiedzialnej i obywatelskiej potrzebna jest jedność, jak idzie o odsunięcie od władzy ludzi, którzy prowadzą do jej zniewolenia, zacierania granic między państwem a Kościołem, pozbawionej podziału władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądową, lekceważącej wypracowywane dziesiątkami lat zobowiązania i sojusze, scentralizowanej. Ale nie uda się żaden projekt odbudowania Polski po zniszczeniach, jakich dokonują rządy PiS, jeśli jedność demokratów i wspólne listy oznaczać mają hegemonię Platformy. Coś się bowiem w Polsce stało, że to Duda i PiS wygrali w 2015 r. Coś jest przyczyną żenującej absencji wyborczej. I tego, że tak wielu młodych nie poczuwa się do specjalnie wyrafinowanej i szczególnie głębokiej odpowiedzialności za dobro wspólne. Chyba że te szeregi maszerujących w rytm słów księdza Międlara do białostockiej katedry narodowców uznać za sukces wychowania obywatelskiego. (...)
Ciąg dalszy na blogu Emerytowany Demokrata