Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Rzecz o obywatelstwie

Co to jest naród? Kto może czuć się Polakiem? Nieodrobiona lekcja

Nic dziwnego, że problem obywatelstwa i jego stosunku do narodowości wrócił w Polsce po 1989 r. Nic dziwnego, że problem obywatelstwa i jego stosunku do narodowości wrócił w Polsce po 1989 r. Jean-Paul Navarro / Flickr CC by 2.0
Polacy ciągle mają problem z określeniem relacji między obywatelstwem a narodowością. I to jest jeden z głównych problemów współczesnej Polski, rzutujący na wiele innych kwestii politycznych.

Gdzieś w połowie ostatniej dekady ubiegłego stulecia widziałem w Krakowie manifestację kilkudziesięciu ogolonych krzepkich młodzieńców skandujących: „Polska cała tylko biała”. Wtedy można było sądzić, że to marginalny folklor quasi-polityczny. Jeszcze raz się okazało, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Rzecz nie tylko w rasistowskich ekscesach na stadionach sportowych (zresztą nie tylko w Polsce), bo te można uznać za w miarę bezrefleksyjne reakcje kibiców, aczkolwiek, z drugiej strony, natężenie obraźliwych okrzyków wobec czarnoskórych zawodników (głównie piłkarzy) spowodowało akcję „Nie dla rasizmu” z udziałem wielu gwiazd sportu. To, co jest obecnie nowością, np. w Polsce (nie twierdzę, że tylko w naszym kraju), to żywe „narodowościowe” akcenty w dyskursie politycznym. To rodzi pytanie, czym jest obywatelstwo i czym narodowość. Sportowy kontekst tego pytania jest dobrym punktem wyjścia dla stosownej dyskusji.

Zawodnicy „naturalizowani”, czyli jacy?

Pan Gryglas (poseł partii Porozumienie i jej wiceprezes) tak skomentował mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce: „Serce rośnie. Nasi przed Niemcami i Francją i to bez »importu«. Brawo!!!”, a potem wyjaśnił (odpowiadając na pytanie o to, „gdzie jest granica, za którą ktoś nie jest importem?”): „W wielu reprezentacjach są tzw. naturalizowani zawodnicy”. To, że polscy lekkoatleci znakomicie spisali się w Berlinie, jest faktem i powodem do dumy dla każdego Polaka, nie tylko zresztą kibica. Można jeszcze zrozumieć nadymanie się p. Gryglasa z tego powodu, że Niemcy i Francuzi wypadli gorzej. Wszelako pojęcie tzw. naturalizowanego zawodnika jest dziwolągiem.

„Biały Europejczyk” tylko na kartach historii

Może nie warto by było cytować tego jegomościa, gdyby nie współgranie jego enuncjacji z komentarzami w związku z mundialem w Rosji. Oto próbka: „Mnie tylko jest przykro, że nasi dali się stłamsić gladiatorom [z Senegalu], którzy wyglądem przypominali tych, których na pontonach zwożą do Europy organizacje pozarządowe. (...) Sędzia [meczu Francja–Chorwacja] też był dopasowany do obecnych trendów multi-kulti. Kolejny dowód, że biała rasa jest skazana na likwidację. (...) Jeszcze jedno pokolenie i biały Europejczyk będzie znany tylko z kart historii”. To słowa pobożnej jejmości, notabene matki jednego z komentatorów sportowych.

„Właśnie oglądam (...) rozmowę pań (...) o meczu [Polska–Senegal]. Z maślanymi oczami pomlaskują, zachwycając się urodą trenera Senegalu, że taki przystojny i poetycki. Zapędziły się trochę dziewczyny i jadą ostro, jakby w domu lustra nie miały. (...) Ludziom różne rzeczy się podobają”. Autor: bloger, dokror nauk technicznych.

„Czarni niewolnicy wygrali mundial dla Francji”. „Niestety, ale to prawda – quo vadis Europo?”. „Wygrali bardziej opaleni najemnicy”. „Niestety przegrała drużyna białego człowieka”. To z kolei wypowiedzi anonimowych internautów. Badania postaw polskich kibiców pokazały, że wielu z nich było za Chorwacją właśnie z tego powodu, że była to biała drużyna w przeciwieństwie do Francji, w której grało kilku tzw. naturalizowanych zawodników.

I jeszcze jedna opinia (cytuję z pamięci): „Skoro mówi się o Afroamerykanach, to dlaczego nie o Afrofrancuzach?”. Otóż autor(ka) tej wypowiedzi nie rozumie, w czym rzecz. Skomplikowana historia problemu czarnoskórych w USA spowodowała, iż wszelkie aluzje do koloru skóry są traktowane w tym kraju jako obraźliwe. Oczywiście nie przez wszystkich, ale na tyle sporą część Amerykanów, że wymyślono nazwę „Afro-American”. Francja to zupełnie inna bajka.

„Obywatel” według koncepcji francuskiej i niemieckiej

I tutaj dochodzimy do pojęcia obywatelstwa. Ma ono skomplikowaną historię i rozwój tego pojęcia rzuca bardzo ciekawe światło na społeczną historię świata. W jednym z poprzednich felietonów wspominałem o roli prawa rzymskiego w rozszerzeniu zakresu obywatelstwa w Imperium Rzymskim. Innym, nawet wcześniejszym przykładem jest postanowienie Aleksandra Wielkiego (być może powzięte pod wpływem Arystotelesa), że obywatelami jego państwa będą nie tylko Grecy, ale wszyscy wolni mieszkańcy jego rozległego państwa. Grecy i Rzymianie kontrastowali siebie z barbarzyńcami, a rozmaite intuicje związane z tym podziałem okazały się trwałe, co np. bardzo jasno przebija z wyżej przytoczonych cytatów autorstwa osób mieniących się prawdziwymi przedstawicielami rasy białej, a więc nie barbarzyńcami.

Pomijam dzieje pojęcia obywatelstwa w średniowieczu i wczesnej nowożytności. Oświecenie okazało się decydujące w tym względzie. W uproszczeniu: pojawiły się dwie koncepcje, mianowicie państwowa i narodowa. Pierwsza powstała we Francji, druga w Niemczech. Wedle koncepcji francuskiej obywatelem jest każda osoba mieszkająca we Francji (dzisiaj powiedzieliśmy: mająca identyfikator w postaci dokumentu osobistego, np. paszportu). Wedle koncepcji niemieckiej obywatelstwo nabywa się przez należenie do tego samego narodu. Oba rozumienia obywatelstwa miały wyraźne podłoże ideowe, a nawet filozoficzne, pierwsze w myśli encyklopedystów francuskich, a drugie – np. w „Mowach do narodu niemieckiego” Fichtego.

Powyższy obraz jest uproszczony w wielu punktach. Francja była państwem kolonialnym i status obywatela nie przysługiwał mieszkańcom kolonii, przynajmniej nie wszystkim. To w pewnym stopniu tłumaczy imigrację do metropolii właśnie w celu nabycia praw obywatelskich. Z kolei Prusy, a potem całe Cesarstwo Niemieckie miały w swych granicach przedstawicieli rozmaitych narodowości, np. Polaków, wcielonych do Niemiec w wyniku zaborów. Stąd powstał problem statusu państwowego tych ludzi. Ewolucja była taka, że prędzej czy później trzeba było im przyznać obywatelstwo niemieckie, ale to nie zniosło kontrastu pomiędzy niemieckim obywatelem Niemiec a nieniemieckim. Formalnie przysługiwał im ten sam stratus, ale materialnie – niezupełnie. To tłumaczy dążenia asymilacyjne wśród Żydów czy Polaków.

Czy Skłodowska-Curie była Francuzką?

Sytuacja w innych państwach europejskich (pomijam USA, ponieważ to rozdział sam dla siebie) była różna (cały czas mowa o okresie przed 1914 r.; podział jest bardzo schematyczny), zależnie od tego, czy były one monoetniczne czy wieloetniczne, z dodatkowym wymiarem kolonializmu czy bycia zaborcą (Rosja, Austria). Stopniowo utrwalał się model obywatelstwa formalnego, a kwestie tożsamości narodowej pozostawiano procesom społecznym, mniej lub bardziej reglamentowanym, np. przez rozmaite uregulowania autonomii.

Te tendencje trwały w okresie międzywojnia, ale ze znaczącymi wyjątkami. Nazistowskie Niemcy zrealizowały mocny model obywatelstwa narodowego z tragicznymi konsekwencjami w postaci totalnej eksterminacji Żydów, ograniczeniem praw innych podbitych narodów i planowanym ich przekształceniem w sługi rasy panów. W ZSRR wprowadzono obywatelstwo radzieckie z obowiązkiem ujawniania narodowości, co było narzędziem kontroli politycznej. Po II wojnie światowej przyjmuje się raczej państwową, a nie narodową koncepcję obywatelstwa. W szczególności uczyniła tak Republika Federalna Niemiec, m.in. dla odcięcia się od przeszłości. Dobrym przykładem różnic między obiema koncepcjami obywatelstwa jest to, że Maria Skłodowska-Curie jest Francuzką dla Francuzów (miała obywatelstwo francuskie), a Mikołaj Kopernik bywa uważany za Niemca z powodu niemieckich więzi rodzinnych.

Kim się czuli Polacy

A jak było w Polsce? Rzeczpospolita Obojga Narodów była wielkim (zbyt mało znanym w świecie) projektem ułożenia spraw obywatelsko-narodowościowych, przynajmniej dotyczącym szlachty i częściowo mieszczan, a na uwagę zasługuje także spora autonomia Żydów. Konstytucja 3 Maja zawierała dalsze uregulowania, ale niezrealizowane z powodu upadku państwa polskiego. Okres rozbiorów sprawił, że Polacy zostali poddani rozmaitym reżimom prawnym. Chociaż tendencje w Rosji, Prusach (Niemczech) i monarchii habsburskiej były podobne, większość Polaków czuła się obywatelami państw obcych. Inaczej mówiąc, społeczeństwo polskie nie stało się aktywnym podmiotem ewolucji instytucji obywatelstwa.

Z drugiej strony opresyjna polityka niemiecka i rosyjska sprawiły, że mieszkańcy Wielkopolski czy Królestwa Polskiego (potem Kraju Nadwiślańskiego) nie czuli się w pełni obywatelami Prus (Niemiec) czy Rosji. Stosunkowo najlepsza sytuacja miała miejsce w zaborze austriackim, zwłaszcza po liberalizacji Austro-Węgier przez Franciszka Józefa I w ostatnich 30 latach XIX w. Trwający do dzisiaj galicyjski sentyment do Franza Josepha miał spore podstawy polityczne, także związane z poczuciem obywatelstwa.

Lepsi i gorsi obywatele polscy

II Rzeczpospolita miała do rozwiązania poważny problem w związku z wielonarodowością. Przyjęto, bo nie było innego wyjścia, model formalny. Wszelako pojawiały się pomysły pozbycia się innych narodowości (hasło „Żydzi na Madagaskar” wymyślono w Polsce) czy jakiegoś ograniczenia faktycznego praw Ukraińców. Ktoś mi opowiadał o projekcie konstytucji polskiej dyskutowanym w kręgach prawicowej młodzieży na Uniwersytecie Warszawskim. Jednym z pomysłów było to, że obywatelem polskim może być osoba, która legitymuje się stosownym pochodzeniem od co najmniej trzech pokoleń. Tak czy inaczej, jeśli nie prawnie, to faktycznie byli „lepsi” i „gorsi” obywatele polscy. Okres PRL nie przyniósł żadnych specjalnych nowości poza tym, że w zasadzie odpadła kwestia wieloetniczności.

Czytaj także: Polska zmierza w stronę państwa autorytarnego

Obywatelstwo, problem nierozwiązany

Nic dziwnego, że problem obywatelstwa i jego stosunku do narodowości wrócił w Polsce po 1989 r., ponieważ do końca nie został rozwiązany w II RP. Znakiem zamieszania w tym zakresie jest właśnie wyżej przytoczona ocena czarnoskórych reprezentantów Francji. Otóż np. Paul Pogba czy Samuel Umtiti są Francuzami, a nie najemnikami lub tzw. naturalizowanym reprezentantami. Niemcy traktują tak samo (tj. jako Niemców) Jerome Boatenga, Angelikę Kerber, Lukasa Podolskiego czy Mateusza Przybyłkę. Caroline Woźniacki jest Dunką, a Chemtai Salpeter Izraelką (ten wypadek jest ciekawy z uwagi na restryktywne rozumienie żydowskości, zwłaszcza w świetle ostatnich ustaw o narodzie izraelskim). Oczywiście zdarzają się problemy, np. Daisy Osakue, dyskobolka pochodzenia nigeryjskiego reprezentująca Włochy, została zaatakowana przez grupę włoskich chuliganów.

My mamy na razie jeden wypadek, mianowicie Emanuela Olisadebe, uwielbianego przez kibiców, gdy strzelał bramki dla Polski, ale uważanego za Nigeryjczyka z polskim paszportem. Vilfredo León, znakomity siatkarz, będzie grał dla Polski od lipca 2019 r. Zobaczymy, jak zostanie określony.

Jeden z głównych problemów współczesnej Polski

Polacy (zapewne nie tylko oni, ale to mała pociecha) ciągle mają bardzo poważny problem z określeniem relacji między obywatelstwem a narodowością. Gdyby ta sprawa sprowadzała się tylko do deliberacji na temat tego, kto jest kim i dlaczego, rzecz mogłaby być uznana za mało ważną. Wszelako ta niejasność przekłada się na oceny w kategoriach my – obywatele Polacy (często katolicy) i oni – barbarzyńcy: czarnoskórzy-(ciapaci)-najemnicy-zagrażający białej rasie, podzielane nie tylko przez p. Gryglasa czy wspomnianą pobożną jejmość (pan wiceprezes partii Porozumienie też działa wedle zawołania „Alleluja i do przodu”), ale przez jakieś 40–60 proc. Polaków.

I to jest jeden z głównych problemów współczesnej Polski, rzutujący na wiele innych kwestii politycznych. Wszystkie rządy polskie lekceważyły tę kwestię, a obecny wyraźnie sprzyja nacjonalistycznemu folklorowi i w miarę łagodnie spoziera na to, gdy słowa przeradzają się w czyny w postaci przemocy wobec tzw. innych. Brak edukacji na temat tego, czym są obywatelstwo i narodowość, ma swoje żniwo. Nie zanosi się na to, aby p. Zalewska zamierzała to zmienić.

Czytaj także: Co by było, gdyby PiS obchodził 50-lecie swoich rządów

Reklama
Reklama