Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Monika Jaruzelska: szczęście i przekleństwo SLD

Monika Jaruzelska Monika Jaruzelska Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Monika Jaruzelska została jedyną radną SLD w Warszawie. O ile jej popularność w stolicy przełożyła się na dobry wynik w skali lokalnej, o tyle wejście do ogólnopolskiej polityki może być dla Sojuszu katastrofą na miarę Magdaleny Ogórek.

Kandydatka Sojuszu otrzymała w wyborach ponad 8 tys. głosów, co przełożyło się na ośmioprocentowy wynik i mandat radnej. Nieźle jak na skalę porażki wszystkich utożsamiających się z lewicą ugrupowań w wyborach samorządowych. Ten wynik pozwala nawet snuć domniemania, że gdyby zamiast Andrzeja Rozenka to Jaruzelska startowała w wyborach na prezydenta miasta, mogłaby odnieść lepszy wynik od byłego posła Ruchu Palikota.

Apetyt na więcej niż samorząd

Ambicje Jaruzelskiej zdecydowanie wykraczają poza samorząd. Kandydatka SLD nawet specjalnie nie ukrywa, że te wybory miały być dla niej testem i choć teraz mówi o zmniejszaniu kontrastów i niwelowaniu nierówności pomiędzy mieszkańcami Warszawy, to nie byłoby niczym dziwnym, gdyby jej myśli zaczynały orbitować wokół kolejnych wyborów: tych do Parlamentu Europejskiego, Sejmu, a może nawet wokół wyborów prezydenckich.

Tego życzyłby sobie Leszek Miller, który niepytany o zdanie przez wierchuszkę SLD zaczął w mediach układać dalszą karierę Jaruzelskiej. To typowe dla byłego premiera zagranie, który – mimo spektakularnej porażki projektu, jakim była kandydatura Magdaleny Ogórek – rości sobie prawo do odgrywania roli „kingmakera” w partii – jedynego członka starszyzny plemienia, który może namaszczać następców.

Kandydatka związana przeszłością

Pytanie o sztafetę pokoleń jest w Sojuszu więcej niż zasadne. Po założeniu przez Barbarę Nowacką Inicjatywy Polskiej, a teraz jej wejściu w ramy Koalicji Obywatelskiej można odnieść wrażenie, że naturalna wymiana pokoleń stanęła w SLD w miejscu. Obecne sondaże dają Sojuszowi miejsce w parlamencie po wyborach w październiku 2019 r. Należy jednak pamiętać, że jakakolwiek poprawa sondażowych wyników przyszła niespodziewanie po tym, jak PiS próbował przepchnąć ustawę degradacyjną, pozbawiającą stopni wojskowych członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Ta sama ustawa stała się sprężyną dla Moniki Jaruzelskiej, która opowiadała o wzruszających spotkaniach z byłymi wojskowymi i walce o godność zmarłych, w którą postanowiła się zaangażować.

Córka generała rozumie się najlepiej z PZPR-owskim establishmentem

A wniosek z tego jest taki, że choć niegdyś Sojusz wygrywał pod hasłem „Wybierzmy przyszłość”, dzisiaj potrafi wykorzystywać wyłącznie emocje, które powstają wokół sporów o przeszłość. Być może to tłumaczy wypowiedź Moniki Jaruzelskiej o Tęczowym Piątku, której udzieliła na antenie radia RMF FM. Jaruzelska powiedziała, że „robienie fiesty z rzeczy, które dotyczą życia intymnego, przynosi odwrotny skutek i napędza agresję”.

To nie pierwsza niefortunna wypowiedź Jaruzelskiej, którą kieruje najwyraźniej do żelaznego elektoratu. Wcześniej Jaruzelska mówiła m.in. o tym, że maszerowanie nic nie daje (o „czarnym piątku”), a także że jest raczej przeciwna adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Powyższe wypowiedzi sprawiają wrażenie, jakby zegar w domu Jaruzelskiej stanął w miejscu. Tak jakby nić porozumienia potrafiła znaleźć wyłącznie z dawnym pezetpeerowskim establishmentem, któremu nie w smak była uliczna działalność Solidarności, a który dziś wzdycha za konserwatywnym obyczajowo życiem w PRL, kiedy to, co prywatne, nie łączyło się z tym, co publiczne.

Jaruzelska pogłębia ideologiczny dystans między starą a nową lewicą

Sprawnemu politykowi powinno dać to do myślenia z dwóch przyczyn. Po pierwsze, Jaruzelska nie kalkuluje, że czasem lepszy efekt przyniosłoby jej ugryzienie się w język i granie na rozszerzenie elektoratu. Córka generała woli pozostać w imaginarium tych, z którymi dobrze się rozumie, choć jest to świat, który z przyczyn biologicznych, z roku na rok, będzie się kurczyć. Być może wystarczająco duży, żeby dać w przyszłym roku lub w wyborach prezydenckich wynik rzędu 5 proc., ale nie sądzę, że taki rezultat zadowoli Jaruzelską.

Po drugie, są to wypowiedzi, które mogą być problemem dla szeregu rozmów koalicyjnych, które czekają SLD w najbliższym czasie. Nawet jeśli nie z partią Razem, to z pewnością z Robertem Biedroniem. Z wyborów samorządowych lewica powinna wyciągnąć wniosek, że jeśli w kolejnej kampanii wystartuje podzielona, to zostanie pożarta przez większe ugrupowania. Wypowiedzi Jaruzelskiej wyłącznie pogłębiają dzielący młodą i starą lewicę ideologiczny dystans.

Czytaj więcej: Czy jutro zjednoczy się lewica i czy pomoże w tym Robert Biedroń?

Reklama
Reklama