Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Na stos

Żarty? Oczywiście, ale już tylko w felietonie. Na co dzień żarty się skończyły.

Moje flamastry swoimi czarnymi nosami wyczuły betonowy cynizm. Gięły się i wiły niczym piskorze, żeby tylko nie napisać tego, co wygłosił w telewizji zawsze schludnie uczesany pan Rysio: „Jarosław Kaczyński jest jak Józef Piłsudski. Dla siebie nic, wszystko dla Polski”. Powyższe nie byłoby warte nawet jednej literki, gdyby nie dalszy ciąg. Oto prezes postanowił przez pół roku nie odbierać żadnego awizo, by móc cały czas poświęcić na zapuszczanie wąsów. Jesienią nastąpi uroczysta zmiana imienia i nazwiska na dotychczasowym pomniku marszałka, a pl. Piłsudskiego wróci do swojej tradycyjnej nazwy – pl. Saski im. braci Kaczyńskich. Warto tu przytoczyć nieznany szerszej opinii argument historyczny. Jak się okazuje, premier Mateusz Morawiecki był młodziutkim pomocnikiem stajennego w Sulejówku i często czyścił kasztankę. Wspomina, że – szczególnie popołudniami – marszałek Piłsudski był łudząco podobny do Jarosława Kaczyńskiego. Niektórzy goście zagraniczni nawet zwracali się do niego „drogi panie Jarosławie”. Marszałek zbywał te pomyłki wybaczającym uśmiechem.

Żarty? Oczywiście, ale już tylko w felietonie. Na co dzień żarty się skończyły. Prezes kolejny raz, podczas konwencji partyjnej, zapowiedział, że w Polsce dzięki PiS wolności będzie przybywało, podczas gdy w Europie i na świecie „wolność się cofa”. U nas rzeczywiście brzegi rwie.

Niejaki pan Guzikiewicz, wiceprzewodniczący Solidarności w Stoczni Gdańskiej, właśnie dostał wyłączność na organizowanie uroczystości pod pomnikiem stoczniowców: 10 kwietnia, 3 maja, 4 czerwca, 14 sierpnia, 11 listopada. Przez trzy lata. Wydał je wojewoda Dariusz Drelich. Ten sam, który w 2017 r., gdy huragan na Pomorzu zabił sześć osób, setki pozbawił domów i powalił 10 tys. ha lasu, oświadczył, że nie będzie wzywał wojska do grabienia liści. I któremu ówczesna premier Szydło przyznała za ofiarną walkę z nawałnicą 15 tys. zł nagrody. Teraz Drelich się odwdzięcza – czcząc i pielęgnując tę wciąż rosnącą wolność Kaczyńskiego. Podlewa ją też, ile może, Karol Guzikiewicz. 4 czerwca? Akurat tego dnia nie lubi świętować, bo to – 30 lat temu – była ukartowana zdrada sprzedawczyków, którzy dogadali się z ubekami i dali ochronę „bandytom jak Kiszczak czy Jaruzelski”. Miliony Polaków cieszyły się wtedy, że komuna już się nie podniesie i tylko jeden Guzikiewicz przejrzał wszystko na wylot. Dziś łaskawie zapewnia, że 4 czerwca na plac Solidarności wpuści każdego, nawet tego, kto mu się nie podoba. Ale będzie pilnował – żadnych okrzyków ani przemówień, krótko mówiąc – mordy w kubeł. Wolność jest najważniejsza, mówi ołowiany Jarosław.

Czy to w imię tej wolności koszalińska fundacja dowodzona przez księży, którym marzą się średniowieczne stosy, paliła książki w środku miasta? Dumni ze swojej odwagi w walce z Szatanem opublikowali nawet w internecie zdjęcia z tej niedzielnej akcji. Aż strach patrzeć, jak w ten płomienny sposób księża – wszyscy ubrani w szaty liturgiczne – uczą religii młodych ministrantów.

W tym samym czasie dobrodziejstw pęczniejącej wolności doświadczyła też grupa pielgrzymów z falangami na sztandarach i wielkimi pochodniami w rękach. Jak co roku do kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej przyjechali nacjonaliści z całego kraju. Śpiewali: „Nie czerwona, nie tęczowa, tylko Polska narodowa”, a celebrans mszy ks. Grządko szeroko rozłożył ramiona, witając to „bardzo cenne środowisko”. Warto w nim być, „żeby bardziej kochać” – mówił do 1500 zgromadzonych na Jasnej Górze. Nie jest to armia, ale od czegoś trzeba zacząć.

Polityka 14.2019 (3205) z dnia 02.04.2019; Felietony; s. 97
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną