27 sierpnia 2018 r. w wieku 48 lat zmarł syn byłego premiera Leszka Millera. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie „doprowadzenia namową lub przez udzielenie pomocy do targnięcia się na własne życie”.
***
Artykuł ukazał się w POLITYCE w lipcu 2006 r.
Piątek 13 czerwca Leszek Miller junior spędził przed telewizorem. Obserwował sejmową batalię swego ojca o utrzymanie fotela premiera. Odetchnął z ulgą, gdy podano wyniki głosowania w Sejmie. Chociaż dla niego może lepiej by było, gdyby Miller nie był już szefem rządu. Może wtedy Junior mógłby wreszcie zostać osobą prywatną.
Gdy działacze SLD rozmawiają o Leszku Millerze juniorze, nie używają nazwiska. Mówią: Junior, Młody, On. Choć Miller junior związany jest z ich środowiskiem od lat (sam nie należy jednak do SLD), niewiele o nim wiedzą. – Kanclerz trzyma go trochę z boku. Z jednej strony Junior bywa na imprezach SLD, z drugiej – nie jest w bliskich stosunkach z nikim z Sojuszu – mówi działacz SLD, rówieśnik Millera juniora. Leszek Miller wciąż opowiada mediom o swojej wnuczce Monice, ale o synu jedynaku prawie nie wspomina.
Edward Kuczera, skarbnik SLD, jeden z najbliższych współpracowników premiera Millera w partii, jest jedną z niewielu osób, które w ogóle godzą się na temat Juniora rozmawiać. Ale i on niewiele może o nim powiedzieć: – Zdolny, rzutki, towarzysko atrakcyjny – bez kompleksów i bez skrępowania. Dobrze wpisał się w swoje czasy. Nie trzyma się stanowisk urzędniczych, chce coś robić na własną rękę.
Junior jest uważany za tubę nasłuchową premiera Millera. Ma mu powtarzać plotki zasłyszane na warszawskich i okolicznych salonach. A ojciec potem tylko te plotki weryfikuje. – Ci, którzy nie wiedzą o tym nasłuchu, podziwiają premiera za przenikliwość. Ale są też tacy, którzy doskonale zdają sobie z tego sprawę i nauczyli się ten kanał informacyjny wykorzystywać. Podrzucają Młodemu albo któremuś z jego przyjaciół to, co chcieliby, żeby dotarło do premiera – mówi poseł SLD z wieloletnim doświadczeniem w Sejmie i partii. Miller junior twierdzi, że właśnie przez to, że wie za dużo o rozmaitych interesach ludzi lewicy, słynna „grupa trzymająca władzę” przypuściła na niego nagonkę w mediach.
Kariera absolwenta SGH
Leszek Miller ukończył ekonomikę produkcji w Szkole Głównej Handlowej. Wkrótce po uzyskaniu dyplomu w lipcu 1996 r. został wiceprezesem firmy Fly&Drive – właściciela taksówek obsługujących Okęcie. Jej większościowym udziałowcem była wówczas spółka Sobiesław Zasada Centrum SA, część udziałów należała do państwowych Portów Lotniczych. Prezesem był Jerzy Siwicki, syn Floriana Siwickiego – peerelowskiego ministra obrony narodowej. Junior nie ukrywa, że pierwszą pracę dostał dzięki politycznym koneksjom. – Nie pamiętam już, kto polecił mnie wówczas Zasadzie. Prawdopodobnie był to Andrzej Pęczak, bo chyba ze znanych mi wówczas osób tylko on był blisko z Zasadą – mówi. Andrzej Pęczak, wówczas wojewoda, a potem wiceminister Skarbu Państwa, był udziałowcem jednej ze spółek Zasady, a jako minister podjął kilka decyzji prywatyzacyjnych korzystnych dla tego biznesmena.
Miller pracował we Fly&Drive tylko pół roku – potem spółka została zlikwidowana.
Pod koniec rządów poprzedniej koalicji SLD-PSL w sierpniu 1997 r. Miller został zatrudniony jako pełnomocnik do spraw kapitałowych zarządu Dolnośląskiej Spółki Inwestycyjnej KGHM Polska Miedź. Jest to jeden z dwu funduszy inwestycyjnych KGHM, zarządzających jej 37 spółkami. Sprawę opisała pięć lat temu „Gazeta Wrocławska”. Dziennikarze dotarli do umowy między DSI KGHM, z której wynikało, że Junior miał „reprezentować DSI wobec potencjalnych akcjonariuszy i prowadzić negocjacje kapitałowe”. W umowie zapisano, że „faktyczny czas pracy pełnomocnika wyznaczany jest wymiarem zadań i obowiązków bez szczególnej rejestracji i może być przez pełnomocnika organizowany samodzielnie”. Innymi słowy mógł nie pokazywać się w ogóle w siedzibie firmy, która go zatrudnia. Dostawał za to 5 tys. zł i – dodatkowo – premię uznaniową. Pełnomocnikiem był do grudnia 1997 r. Za rządów AWS-UW zmienił się zarząd DSI KGHM. Nowy prezes Ryszard Kabat mówił wówczas „Gazecie Wrocławskiej”: „Być może konsultacje pana Millera były bezcenne dla firmy, w dokumentach brak jest jakiegokolwiek śladu świadczącego o efektach pracy pełnomocnika”.
Sam Junior nie pamięta już, w jakiej spółce KGHM był zatrudniony. Przekonuje, że raczej była to spółka Aquakonrad SA zarządzana przez drugi fundusz KGHM – Fundusz Inwestycji Kapitałowych KGHM Metale SA. – Przecież pamiętam, że miałem teczkę z napisem Aquakonrad – mówi z namysłem. Wspomina, że jako doradca tej spółki miał jej pomóc w uzyskaniu dofinansowania z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej na budowę rozlewni wód mineralnych. – Spółka musiała i tak odpompowywać wodę z kopalni. Chciała ją butelkować i sprzedawać – mówi młody Miller. Okazuje się, że Leszek Miller jr. był zatrudniony w obu spółkach. W Aquakonrad był od lutego do lipca 1997 r. pełnomocnikiem zarządu ds. kapitałowych. Wysokość jego zarobków jest tajemnicą.
Koledzy Piotrek i Jarek
Kolejne szczeble kariery zawodowej Miller jr. pokonywał w niemal nieodłącznym towarzystwie swojego przyjaciela Piotra Majchrzaka. Wspominają, że poznali się ponad dziesięć lat temu na jakiejś imprezie u Jarosława Mątkiewicza, syna Zdzisława Montkiewicza (do niedawna szef PZU, zmienił pisownię nazwiska, by ułatwić życie zachodnim biznesmenom). – Ja chodziłem z Jarkiem do szkoły, siedzieliśmy w jednej ławce. Jarek i Leszek poznali się przez swoich ojców – mówi Majchrzak.
Najpierw Majchrzak został dyrektorem generalnym londyńskiego Berkeley Bank w Polsce. Ściągnął do firmy Millera juniora. Znowu „los” zetknął go z KGHM. Berkeley Bank wraz z dwiema innymi firmami wygrał przetarg na opracowanie prospektu emisyjnego spółki KGHM Polska Miedź – czyli krótko mówiąc opracowanie strategii jej prywatyzacji. – Wprawdzie ja podpisywałem umowę na opracowanie prospektu, ale BB wygrał przetarg przed moim przyjściem do firmy. A Leszek przyszedł już w połowie realizacji projektu. Starał się nam pomóc w zdobyciu kontraktu na prywatyzację PKO SA, ale się nie udało – zastrzega Majchrzak. Berkeley koordynował także prywatyzację PZU SA.
Potem Majchrzaka upatrzyli sobie łowcy głów z Société Générale Securities – spółki z grupy kapitałowej Société Générale. Skusili Majchrzaka prezesurą, a on ściągnął za sobą Millera jr. W SG pracował także Grzegorz Wieczerzak. W 1999 r. Majchrzak zaczął tworzć w Polsce polsko-amerykański fundusz inwestycyjny TDA. Miller dołączył do zespołu w styczniu 2000 r., kiedy fundusz był już gotowy do działalności. Został młodszym konsultantem z pensją około 6 tys. zł netto. Pracował kolejno w trzech spółkach z grupy TDA: TDA Central Europe, TDA TFI, oraz TDA Capital Partners.
W czasie gdy Miller pracował w TDA TSI, należące do Skarbu Państwa PZU Życie – kierowane wtedy przez Grzegorza Wieczerzaka – zleciło mu zarządzanie swoimi środkami, łącznie 225 mln zł. TDA otrzymało za to ogromną prowizję – 5,6 mln zł. TDA pieniądze PZU po prostu zdeponowało na koncie w ABN AMRO Corporate Finance, której prezesem był przyjaciel Millera Marek Dojnow. – Leszek odszedł z TDA w listopadzie 2001 r., jak zaczęły dochodzić informacje, że przeciwnicy SLD będą chcieli wykorzystać jego obecność w firmie do walki politycznej – mówi Majchrzak.
Pracując w TDA Miller jr. zasiadał równocześnie w radzie nadzorczej Zakładów Przemysłu Tłuszczowego Bolmar SA z Bodaczowa koło Zamościa. Dokładnie nie pamięta dat, ale twierdzi, że było to niedawno. – Prezes Robert Mucha jest moim dobrym znajomym. Zapytał mnie, czy chciałbym zostać członkiem rady. Powiedziałem, że czemu nie. Ale chyba ani razu nie byłem w Bodaczowie. Posiedzenia rady odbywały się zawsze w Warszawie – zasiadali w niej głównie ludzie ze stolicy (m.in. dzisiejszy minister kultury Waldemar Dąbrowski – przyp. red.). Musiałem odejść z rady jakoś koło kwietnia 2001 r. w związku z wyjazdem za granicę – mówi Miller.
Przeszkolenie w służbach
W obawie, by Junior nie wdał się w niewłaściwe towarzystwo, poddano go szkoleniom antywywiadowczym. Agenci ABW uczyli go, w których lokalach nie powinien się pokazywać, jeśli nie chce być podejrzany o kontakty ze środowiskiem przestępczym, jakich sytuacji unikać (nie przysiadać się nigdy do stolika, gdzie siedzi ktoś obcy, nie pozwalać jemu, by się przysiadł, nie dawać się fotografować w miejscach publicznych, z ludźmi w tle). Specjaliści od public relations zabronili mu udzielać wywiadów. Uczyli: jeśli ktoś powie, że jesteś złodziej, a dziennikarz zapyta, czy to prawda, to choćbyś nie wiem jak zaprzeczał, w pamięci czytelnika z twoim nazwiskiem wiązać się będzie i tak tylko skojarzenie: złodziej.
Kontaktami Millera ze „światem zewnętrznym” – w tym z mediami – zajmują się jego przyjaciele. Kiedy usiłowaliśmy skontaktować się z Millerem jr. w sprawie rzekomych powiązań ze spółką Poltex w Łodzi, najlepszy przyjaciel Juniora Piotr Majchrzak zadzwonił do redakcji z pytaniem, czy to prawda, że zamierzamy pisać o powiązaniach Millera z Pruszkowem. Zaprzyjaźnieni z Juniorem pracownicy PR zaalarmowali go, że szykuje się skandal. Tego samego dnia znany warszawski prawnik dzwonił z prośbą, żebyśmy – jeśli piszemy o Millerze – porozmawiali z nim, bo to, co wiemy, to wszystko nieprawda i robota Pałacu Prezydenckiego.
Plotek o powiązaniach biznesowych Millera jr. krąży mnóstwo. Najwięcej chyba w Łodzi – politycznym mateczniku premiera.
W ubiegłym roku działacze SLD zaczęli sobie w sekrecie powtarzać informację, że Junior jest w radzie nadzorczej spółki Poltex W w Łodzi. Spółka prowadzi od kilku lat intensywny lobbing na rzecz utworzenia w dawnym kompleksie fabrycznym Izraela Poznańskiego gigantycznego centrum handlowo-rozrywkowego. Manufakturę, bo tak ma się nazywać centrum, buduje spółka Apsys Polska należąca do francuskiego koncernu Rotschilda.
Informacja rozeszła się po mieście lotem błyskawicy, a łódzcy działacze SLD rzucili się szukać jej potwierdzenia. Dotarli do Wiesława Rymiszewskiego, radcy prawnego Polteksu W, zatrudnionego także w Urzędzie Miasta Łodzi. – Wszyscy najważniejsi przychodzili. Każdy, kto w SLD coś znaczy, pytał, czy to prawda – mówi Rymiszewski. I rzeczywiście, ludzie, których wymienia, to cała wierchuszka łódzkiej organizacji partyjnej. Rymiszewski potwierdza, że Miller jr. był w radzie. Jej członkiem został, według Rymiszewskiego, koło 1998 r., zrezygnował w 2001 r. ze względu na wyjazd za granicę. Radca przekonuje, że widział pismo z rezygnacją Millera z działalności w radzie. Pytany o to, który z udziałowców rekomendował go do rady, odpowiada: – To jest właśnie zagadka. Tego nie wiem. Bardzo po cichu wszedł. Tak naprawdę o tym w ogóle się nie mówiło.
To samo w ubiegłym roku usłyszeli od Rymiszewskiego działacze łódzkiej lewicy. O Manufakturze nie mówiono już w SLD inaczej jak „interes Młodego”. Wszystko im się zgadzało. Dyrektorem generalnym w spółce Apsys Polska został w 1998 r. Jarosław Mątkiewicz. Potem pełnił także funkcję prezesa należącej do Apsys Polska spółki Apsys Management zarządzającej centrami handlowymi. Na pewno ściągnął do związanej z Apsysem spółki Juniora po to, by zapewnić inwestycji poparcie Kanclerza – spekulowano. Mątkiewicz wprawdzie w 1999 r. rozstał się z Apsysem (podobno pokłócił się z kierownictwem firmy), ale Miller jr. miał według Rymiszewskiego nadal być w radzie. Tłumaczono sobie, że takiego kogoś po prostu z rady się nie wyrzuca. Gdy ogólnopolska prasa spekulowała, dlaczego premier Miller mimo licznych kontrowersji wokół Zdzisława Montkiewicza nie zwalnia go z funkcji prezesa PZU, łódzcy działacze mieli gotową odpowiedź: – Bo ich synowie byli związani interesami – mówi łódzki radny SLD.
W przekonaniu o powiązaniach Juniora z Apsysem utwierdzał działaczy Sojuszu także fakt, że w lobbing na rzecz Manufaktury zaangażował się Mirosław Czesny, były sekretarz komitetu dzielnicowego PZPR na łódzkim Widzewie, jeden z najbliższych współpracowników ówczesnego łódzkiego barona SLD Andrzeja Pęczaka. Czesny uważany był także za jednego z zaufanych Andrzeja Pawelca, współwłaściciela klubu sportowego Widzew. – Czesny był najpierw dyrektorem łódzkiego oddziału spółki Pawelca – Cin&Cin (produkowała wina, przyp. red.), a potem prezesem Widzewa. Rozgłaszał, że w warszawskim oddziale Cin&Cin zatrudniony jest Junior. Plotka rozeszła się akurat wówczas, gdy łódzkie organa ścigania odkryły istnienie łódzkiej ośmiornicy winiarskiej. W jednym z wątków tej sprawy padała także nazwa firmy Cin&Cin – mówią dwaj łódzcy samorządowcy, działacze sportowi. Czesny pytany przez nas o powiązania Millera jr. z Cin&Cin mówi, że nic na ten temat nie wie.
Ojciec się zdenerwował
Notable SLD nie dziwili się zaangażowaniu Młodego w inwestycje związane z budową hipermarketów. Byli przekonani, że już wcześniej angażował się w podobne przedsięwzięcia. Kiedy Rada Miejska w Łodzi miała przyjąć uchwałę w sprawie zmiany planu zagospodarowania przestrzennego terenu pod hipermarket Auchan, również powoływano się na Leszka Millera jr. Inwestycja miała powstać na terenach, które zgodnie z planem przestrzennym należały do strefy przewietrzania miasta, gdzie wszelka zabudowa jest zabroniona. Uchwała rady miała zmienić przeznaczenie terenu na usługowo-handlowy. Wysocy rangą działacze SLD przekonywali wówczas radnych SLD, by poparli uchwałę, bo to „interes Millera”.
Okazało się, że grunt, na którym ma powstać market, należy do firmy Erabud, a ta z kolei jest w części własnością Sobiesława Zasady. – Na posiedzenie klubu radnych, na którym omawialiśmy projekt uchwały, przyjechał Leszek Miller senior. Zapytaliśmy go, czy to prawda, że Auchan to interes jego syna. Miller strasznie się wtedy wkurzył. Znany z kamiennej twarzy, tym razem nie wytrzymał. Podniesionym głosem przekonywał, że ani on, ani jego syn nie mają w Łodzi żadnych interesów – wspomina były radny SLD. Władze klubu przeforsowały jednak przyjęcie dyscypliny w głosowaniu nad uchwałą.
Nic dziwnego, że gdy znów rozeszły się plotki o „interesie Juniora” w Manufakturze, działacze dali im wiarę. Prezydent Jagiełło, któremu Rymiszewski miał również opowiadać o zaangażowaniu Millera jr. w inwestycję, w ostatnich dniach urzędowania podpisał zgodę na budowę centrum handlowego.
W aktach rejestrowych Polteksu W nie ma jednak żadnych informacji wskazujących na to, że Leszek Miller jr. był kiedykolwiek członkiem jej rady. Zawiadomienia o wszelkich zmianach we władzach spółki składał z upoważnienia Polteksu Rymiszewski albo drugi radca prawny. Dlaczego nie złożyli do akt informacji o powołaniu Millera w skład rady? – Do utworzenia KRS był tylko obowiązek ujawniania organu zarządzającego, a nie nadzorczego – tłumaczy Rymiszewski.
Podniecenie inwestycją
Radca nie wspomina jednak o tym, że decyzję o powołaniu członków rady nadzorczej podejmuje walne zgromadzenie, a protokoły ze zgromadzeń muszą być składane do sądu. W żadnym z nich nazwisko Millera nie pada. Władze Polteksu W i Apsysa stanowczo zaprzeczają, by Leszek Miller był w jakikolwiek sposób związany z inwestycją.
Miller jr. także się od niej odcina: – Byłem tam chyba raz z Jarkiem (Mątkiewiczem – przyp. red.). On był strasznie podniecony tą inwestycją. Mówił, że to będzie największe centrum handlowo-rozrywkowe w Europie Środkowej. Ale do rady nie należałem. Nie pracowałem też nigdy w żadnej ze spółek Andrzeja Pawelca. Znam go wprawdzie bardzo dobrze, bywam na przyjęciach w jego domu w Konstancinie, ale to chyba nic złego, bo bywa tam cała warszawska śmietanka – łącznie z prezydentem Kwaśniewskim. Czesnego również znam od dawna, ale nie łączą mnie z nim żadne interesy.
Na kilka miesięcy przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi w środowisku SLD zaczęły krążyć plotki, że służby specjalne chcą, jak mówiono, umoczyć Młodego w powiązania z mafią pruszkowską. W jej szeregach był ponoć człowiek o tym samym nazwisku. Działalność imiennika miała zostać przypisana synowi szefa lewicy. Mówiono również o powiązaniach Juniora z Grzegorzem Wieczerzakiem. Opowiadano, że przed samymi wyborami, by skompromitować ojca, służby aresztują na 48 godzin syna. – Potem by mnie wypuścili, ale efekt wyborczy zostałby osiągnięty – mówi Miller jr. Z obawy przed tym, że plan zostanie wykonany, szef SLD podjął decyzję o wysłaniu syna na szkolenie menedżerskie na Florydę. Żeby nie podejrzewano go o ucieczkę, młody Miller rozpuszczał po mieście informację o planowanym wyjeździe. – Powiedziałem o tym co najmniej 50 osobom. Ówczesny łódzki parlamentarzysta przyznaje: – Wiedzieliśmy, że Junior wyjeżdża z kraju, żeby uniknąć politycznej prowokacji. Efekty rozpuszczenia wiadomości były jednak odwrotne do zamierzonych. Utwierdziły działaczy SLD w przekonaniu, że syn ich lidera faktycznie ma coś na sumieniu. Tym bardziej że w tym czasie aresztowano Wieczerzaka
Sprawa Rywina
O powiązaniach Millera juniora pisał w lutym tego roku w tygodniku „Nie” Jerzy Urban. Napisał, że premier Miller nie zawiadomił prokuratury o propozycji złożonej przez Lwa Rywina Adamowi Michnikowi, bo Rywin „musiał wiedzieć tyle różnych rzeczy o premierze lub bliskich mu ludziach, że przypuszczał, iż premier nie odważy się zaprzeczyć jego wiarygodności, gdy pojawił się u Michnika, proponując wielką łapówkę”. W tym samym numerze w rysunkowym żarcie z serii trzech życzeń do złotej rybki Leszek Miller życzył sobie, „żeby Aleksander Kwaśniewski miał takiego syna jak ja”. Był to okres największych spięć między Millerem a Kwaśniewskim i premier według powszechnego przekonania nie mógł życzyć prezydentowi niczego dobrego. Znajomych Urban zapewniał, że niebawem wybuchnie afera związana z Juniorem – o wiele większa niż ta Lwa Rywina.
Adam Michnik mówił wówczas w Polsacie: „Postawiłem kiedyś premierowi Millerowi pytanie: kto jaki ma interes, żeby rozpowiadać kłamliwe plotki o jego synu, żeby rozpowiadać kłamliwe plotki o domniemanych romansach prezydenta Rzeczpospolitej”.
Żona Jerzego Urbana uznała Juniora za persona non grata i skreśliła z listy gości swoich przyjęć w konstancińskiej rezydencji. Gdy napisaliśmy o tym w „Polityce”, młody Miller, jak mówi, postanowił wyjaśnić całą sprawę. – Zapytałem Urbana, o co chodzi. Powiedział mi, że mają dowody na to, że jestem związany z Rywinem, że jeździłem Lancią jego syna. Mówił, że są zdjęcia. Powiedziałem, żeby pokazał. Nie pokazał. Na koniec rozmowy zapytał: ale tymi wekslami na 400 tys. to cię szantażują? Z wrażenia aż zapomniałem zapytać, czy chodzi o złotówki czy dolary. Odparłem, że nigdy nie podpisywałem żadnych weksli.
Chodzę do klubów
Teraz Leszek Miller jr. prowadzi własną firmę. Jej nazwa jest jednak najgłębiej ukrywaną przed opinią publiczną tajemnicą. – Gdybym ją ujawnił, mógłbym już dziś zamknąć interes. I tak od jakiegoś czasu nikt nie chce ze mną współpracować, a gdyby w mediach zaczęła krążyć nazwa firmy – to byłaby już katastrofa – tłumaczy.
Własną firmę ma także jego żona Irena Miller. Synowa premiera jest z pochodzenia Ukrainką. Skończyła studia plastyczne. Jakiś czas pracowała w zawodzie. Przez kilka miesięcy robiła projekty plastyczne dla biura reklam Banku Współpracy Europejskiej kontrolowanego przez Aleksandra Gudzowatego. Jak pisała „Gazeta Polska”, zarabiała wówczas 3,5 tys. zł miesięcznie. Obecnie prowadzi własną firmę. Jej nazwy rodzina Millerów również nie chce ujawnić. – Właściwie tę firmę również prowadzę ja – przyznaje tylko Miller jr. Po co zatem zamiast jednej założyli dwie firmy? – Mamy rozdzielność majątkową. Gdy pod koniec rządów AWS zaczęły krążyć plotki o tym, że czegoś na mnie szukają, przestraszyłem się, że mi coś zrobią i że rodzina zostanie bez środków do życia.
Miller jr. twierdzi, że firma żony również nie przynosi dużych zysków. Pytany, z czego w takim razie żyje jego rodzina, odpowiada: – Żyjemy skromnie.
Nie do końca jest to prawda. We wrześniu ubiegłego roku jego córka Monika poszła do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Ale nie byle jakiej szkoły podstawowej, lecz angielsko-amerykańskiej World Hill Academy w warszawskim Wilanowie. Do klasy dziewczynki oprócz niej chodzi jeszcze tylko dwoje innych uczniów. Dzieci uczą się wszystkich przedmiotów po angielsku, mają lekcje niemieckiego, hiszpańskiego i francuskiego, chodzą na basen, pobierają lekcje tenisa. Elitarna edukacja sporo kosztuje. Żeby zostać uczniem szkoły, trzeba wpłacić wpisowe – 850 dol. (około 3,4 tys. zł). Rok nauki w klasach od pierwszej do trzeciej kosztuje 7,2 tys. dol. (około 29 tys. zł), a już w gimnazjum – 9,6 tys. dol. (38 tys. zł).
Młodzi państwo Millerowie jeżdżą też dobrymi jak na polskie warunki samochodami: Leszek Miller jr. – BMW, a jego żona – Mercedesem. Musi im się powodzić lepiej niż samemu premierowi, bo dwa lata temu pożyczyli mu, jak wynika z oświadczenia majątkowego premiera, 70 tys. zł. Jeszcze do ubiegłego roku premier nie spłacił pożyczki. Skąd jego syn miał pieniądze? – Pracuję już od kilku lat. Zaoszczędziliśmy trochę – tłumaczy Junior.
„Sprawa Juniora” jest od dawna przedmiotem salonowych plotek i niejasnej politycznej gry. Mimo że, jak się wydaje, prześledziliśmy całą biznesową karierę Millera juniora, nie udało nam się trafić na żadne przekonujące dowody, iż świadomie uczestniczył on w jakichś podejrzanych operacjach. Ale – jak mówi jeden z bliskich przyjaciół domu Millerów – „najlepiej byłoby, gdyby Młody zajmował się np. pracą naukową, ale on postanowił działać w biznesie. Niby nie ma w tym nic nagannego; w końcu jest dorosłym człowiekiem. Niemniej, przynajmniej część biznesowych propozycji, jakie otrzymuje, bierze się stąd, że on nazywa się Leszek Miller. I, nawet nieświadomie, może być wykorzystywany przez różnych macherów”. Uporczywe pogłoski o tym, że „są zbierane jakieś haki na Młodego”, dowodzą, że polityczni przeciwnicy czy rywale ojca szukają okazji, aby ugodzić premiera w czuły punkt. Co prawda ojciec nie odpowiada za dorosłego syna, ale przecież nie trzeba wiele, by rzucić na obu podejrzenia. Jak długo ojciec będzie premierem, a syn będzie obracał się wśród ludzi biznesu, ta groźba istnieje.