W poprzednim felietonie pisałem na temat domniemanego przebiegu rozmowy Tuska z Putinem na sopockim molo w 2009 r. Wstępna wersja była taka, że pierwszy zaproponował drugiemu podział Ukrainy pomiędzy Polskę i Rosję – negocjacje trwały dość długo, ale przejęcie władzy przez PiS uniemożliwiło realizację tego projektu. W konsekwencji Putin rozpoczął wojnę, bo nie miał innego wyjścia dla zapewnienia bezpieczeństwa swojemu krajowi. Uznałem jednak, że tego rodzaju opowieść jest, po pierwsze, zbyt surrealistyczna, a po drugie, niestosowna w sytuacji, gdy Ukraina toczy zapewne najważniejszą wojnę w swej historii. Zdecydowałem się więc na parafrazę Sienkiewiczowskiej historyjki o sprzedaży Niderlandów królowi szwedzkiemu.
Okazało się, że polityczna pomysłowość dobrozmieńców nie zna granic. Jeden z nich rzekł: „Marsz jest dowodem działania sił prorosyjskich w Polsce, bo jest przeciwko powołaniu komisji. Odbywa się w 31. rocznicę obalenia rządu Olszewskiego. Gdyby nie to, państwowa komisja [ds. badania wpływów rosyjskich w Polsce] byłaby niepotrzebna i może nie doszłoby do wojny w Ukrainie”.
Wprawdzie rzeczony dobrozmienny „głowacz” nie wspomniał o spotkaniu na molo w Trójmieście, ale było dość oczywiste, że całą działalność Tuska uznał za przygotowywanie rosyjskiej inwazji z 2022 r. Ta historiozofia, potwierdzona wypowiedziami wielu dobrozmieńców, jest w zarysie taka. Wybory w Polsce w 1989 r. były częściowo wolne.