Pisięta grzmią, że za ich czasów, tj. w latach 2015–23, Polska była krajem w pełni praworządnym, a zarzuty, że było inaczej, są nieporozumieniem. Jak wyjaśnił Prezes the Best: „Czy jedną gigantyczną kampanią kłamstw nie było opowiadanie, że w Polsce jest dyktatura w ciągu tych ośmiu lat? Jaka dyktatura? Opozycja robi, co chce, nie ma żadnej cenzury”.
Ta wypowiedź na pewno potwierdza też zdanie p. Wassermann, posłanki PiS, o p. Kaczyńskim: „Umysł jak brzytwa, fantastyczne poczucie humoru, rewelacyjna forma. Przestańcie państwo zaklinać rzeczywistość!”, aczkolwiek użycie przez Jego Ekscelencję czasu teraźniejszego „robi” rodzi pytanie, o jaką opozycję chodzi, czy o tę sprzed 15 października, czy o tę po tej dacie.
Ustaworządność według PiS
Będę argumentował, że PiS praktykował nie praworządność, ale coś, co można nazwać ustaworządnością. Ktoś może zauważyć, że problem jest wydumany: ustawą w zasadniczym znaczeniu tego słowa jest akt prawny wydany w specjalnym trybie i zajmujący topowe miejsce w hierarchii źródeł prawa (np. w systemie polskim: uchwalony przez Sejm, przyjęty przez Senat i potwierdzony podpisem prezydenta).
Szczególnym rodzajem takiego aktu jest konstytucja, czyli ustawa zasadnicza. Biorąc pod uwagę etymologię, ustawa jest czymś, co zostało ustalone czy też ustanowione na mocy jakiegoś postanowienia. W konsekwencji można rozumieć prawo jako zbiór ustaw, czyli postanowień władzy upoważnionej do ich wydawania (stanowienia), tj. obowiązujących. Praworządność jest tradycyjnie rozumiana jako rządzenie przy pomocy prawa.