Igrzyska Wolności. Spotkanie z George’em Clooneyem mówi więcej o nas niż o Ameryce
Spotkanie z George’em Clooneyem – bez wątpienia najważniejsze wydarzenie tegorocznych Igrzysk Wolności – mówi więcej o nas samych niż o słynnym aktorze. Kochamy Amerykę, ale jeszcze bardziej kochamy jej aprobatę. Chcemy, by wciąż nad nami czuwała, pouczała, inspirowała, a czasem nawet decydowała, jak mamy żyć. Bez tego wielkiego brata czujemy się niepełni – jakby nasz liberalizm wciąż wymagał zachodniej pieczęci autentyczności.
Czytaj także: Igrzyska na czas niepewności. „Mały Nobel” dla Żadana
Imponujące Igrzyska Wolności
Tegoroczne Igrzyska Wolności w Łodzi były wydarzeniem imponującym – wypełnionym po brzegi debatami i spotkaniami, które stworzyły szeroki przegląd tematów ważnych dla liberalno-lewicowej części opinii publicznej. Z przyjemnością słuchałem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego; odbierającego „Medal Wolności” ukraińskiego pisarza Serhija Żadana czy rozmowy Rafała Kalukina i Radomira Wita, którzy w błyskotliwy sposób podsumowali dwa lata rządów Donalda Tuska.
Ale nie oszukujmy się – tłumy, które w sobotni wieczór wypełniły halę Expo, nie przyszły dla żadnego z tych nazwisk. Największe emocje wzbudziła wizyta George’a Clooneya – człowieka, który w wyjątkowy sposób łączy hollywoodzki glamour z politycznym moralizmem. Jego przyjazd do Łodzi odbił się echem na długo przed samym wydarzeniem. Kilka tygodni temu „Krytyka Polityczna” opublikowała otwarty list, apelując, by aktor zamiast „wygłupiać się na scenie” przekazał środki na pomoc humanitarną dla miasta, w którym wciąż istnieją domy bez kanalizacji.
Czytaj także: Mówmy głośno o wolności. Rozmowa z George’em Clooneyem
Clooney o walce o bardziej sprawiedliwy świat
Clooney zapewne listu nie przeczytał. W rozmowie prowadzonej przez Leszka Jażdżewskiego wybrzmiały zupełnie inne tony – o globalnych wyzwaniach liberalnej demokracji, odpowiedzialności Zachodu za świat po Trumpie i o osobistej walce o bardziej sprawiedliwy świat. Publiczność słuchała go z uwagą, choć trudno było oprzeć się wrażeniu, że dla wielu uczestników była to przede wszystkim okazja, by znaleźć się bliżej mitu – amerykańskiego, demokratycznego i filmowego zarazem.
Przyznam: podchodziłem do tego spotkania sceptycznie. A jednak się nie nudziłem. Clooney posiada niemierzalny, naukowo nierozpoznany czynnik X – coś, co sprawia, że hipnotyzuje salę. Z jednej strony, jako dziennikarz inteligenckiego pisma, który z urzędu musi szukać dziury w całym, przypominałem sobie wiersz Adama Ważyka „Piosenka o Coca-Coli”:
„Po Coca-Cola błogo, różowo
za parę centów amerykańskich
śniliście naszą śmierć atomową,
pięć kontynentów amerykańskich”.
Ważyk pisał te słowa w erze wojującego stalinizmu, nie mogąc przewidzieć, że my po prostu chcemy „pić coca-cola” i prosimy o dolewkę. Bo prawda jest taka: to właśnie globalizacja i pax americana, o której wspominał tego samego dnia Jarosław Kaczyński, uczyniły Polskę najbogatszą w jej historii. W tym sensie oklaskiwanie Clooneya w Łodzi było formą podziękowania.
Diabelna charyzma
Z drugiej strony – w epoce spektaklu, w której ludzie pokroju Donalda Trumpa zdobywają najwyższe urzędy dzięki telewizyjnej rozpoznawalności – może właśnie potrzebujemy takich ludzi jak Clooney? Racjonalnych, stabilnych, a przy tym diabelnie charyzmatycznych? Temat jego ewentualnej kariery politycznej powracał w rozmowie. Aktor żartował, że prezydentem USA powinna być jego żona, ale nie sprawiał wrażenia, jakby całkowicie wykluczał taką drogę. I nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby to właśnie George Clooney został kolejnym przywódcą wolnego świata. W końcu szlak między aktorstwem a polityką był już nie raz przecierany – wystarczy wspomnieć Ronalda Reagana.
Czytaj także: Kino obnaża fałsz polityków
Łódź, miasto demokracji
Na koniec warto pogratulować Leszkowi Jażdżewskiemu i całemu zespołowi organizującemu Igrzyska Wolności. Z biegiem lat zaczęliśmy traktować za oczywiste, że do Łodzi przyjeżdżają gwiazdy światowego formatu, a nasze miasto staje się na chwilę sercem światowej debaty. To wcale nie jest oczywiste – to zasługa konkretnych ludzi, wykonujących ogromną pracę.
Jako łodzianin jestem im za to po prostu wdzięczny. Łódź często bywa oceniana surowo, niekiedy niesprawiedliwie. Dzięki Jażdżewskiemu i Błażejowi Lenkowskiemu mamy szansę, że świat pomyśli o niej raczej jako o mieście demokracji – a nie o mieście meneli.