Orzeczenie, co warto podkreślić, zapadło przy dwóch tylko zdaniach odrębnych. Przekreśliło to spekulacje, że TK podzieli się na tak zwanych „prezydenckich” i pozostałych „starych” jego członków. Sędziowie bardziej zgłębiali więc materię prawną, a nie polityczną, i to jest wniosek optymistyczny. Zresztą sam fakt, że Trybunał rozpoznał sprawę i wydał werdykt, a nie zasłonił się oddaleniem wniosku, jest równie optymistyczny i buduje autorytet sądu konstytucyjnego.
Prezydent nie ma więc powodu do zadowolenia. Oczywiście może jeździć, dokąd chce, i to było od początku jasne, ale jest wyraźnie ograniczony. Trybunał wyraźnie dopowiedział kilka kwestii ogólnie tylko w konstytucji zapisanych. Prezydent i jego urzędnicy dotąd je nadinterpretowali, aby za wszelką cenę poszerzyć prezydenckie kompetencje, szczególnie w polityce zagranicznej.
Takie próby rozszerzającej interpretacji uprawnień prezydenta pojawiły się zresztą już po orzeczeniu Trybunału. Jeśli ktoś miał nadzieję, że rozstrzygnięcie prawne ostatecznie uśmierzy burzę polityczną przynajmniej w jednej dziedzinie, będzie zawiedziony.