Kultura

Weteran krzepi

Kolejna bitwa Jerzego Hoffmana

Jerzy Hoffman w pięknych okolicznościach przyrody Jerzy Hoffman w pięknych okolicznościach przyrody Krzysztof Kuczyk / Forum
„Bitwa warszawska 1920” to pierwsza polska superprodukcja realizowana w technologii 3D.­ Eksperymentuje nie żaden młodziak, lecz weteran.
Wrzesień 2010 upłynął na planie „Bitwy warszawskiej”Przemysław Jach / SE/East News Wrzesień 2010 upłynął na planie „Bitwy warszawskiej”

Co zobaczymy na ekranie:

„Linia kolejowa w Rosji. Nagle na kamerę wyjeżdża ogromny pociąg z czerwoną gwiazdą na przedzie. Potężna masa żelaza, najeżona lufami karabinów maszynowych, z wieżyczkami armat przetacza się z łoskotem przed naszymi oczami, jak zamek warowny.

Pod kadrem pojawia się duży napis ROK 1920.

I poniżej mniejszy: Drugi rok niepodległości Polski. Trzeci rok rewolucji i wojny domowej w Rosji”.

Kiedy w czasie pierwszych filmowych pokazów braci Lumičre pociąg wjeżdżał wprost na kamerę, ludzie podobno uciekali w popłochu z kina. Teraz na ekrany wtoczy się pociąg trójwymiarowy, który raczej nikogo nie przestraszy, ale wrażenie jest ponoć niezwykłe. Tak czy inaczej, wraz z pojawieniem się w kadrze lokomotywy z czerwoną gwiazdą rozpoczyna się nowy rozdział w polskim kinie.

Potem w scenariuszu, który Hoffman napisał do spółki z Jarosławem Sokołem, pojawia się wnętrze eleganckiej salonki, gdzie Lew Trocki dyktuje telegrafiście: „Moskwa, Kreml. Do rąk własnych towarzysza Lenina. Teraz, gdy większość białych armii została rozbita, Armia Czerwona powinna dopomóc proletariatowi Polski w obaleniu burżuazyjnego rządu. Przez Polską Republikę Rad – do światowej rewolucji. Podpisano: Lew Trocki, ludowy komisarz do spraw wojny i floty”.

Następnie przenosimy się na Kreml. Lenin pyta: „Myślę, że Biuro Polityczne poprze tę decyzję?”. Stalin odpowiada, pykając fajkę: „Rzadko zgadzam się z towarzyszem Trockim, ale tym razem w pełni podzielam jego zdanie. Polska to przepierzenie, które dzieli nas od Europy”.

W filmie zobaczymy wiele postaci historycznych, po stronie polskiej będzie oczywiście marszałek Józef Piłsudski (grany przez Daniela Olbrychskiego, którego osobistym konsultantem był prof. Tomasz Nałęcz), generał Wieniawski, w którym trudno nie rozpoznać Wieniawy-Długoszowskiego (Bogusław Linda), Wincenty Witos (Andrzej Strzelecki), a nawet generał de Gaulle (Wiktor Zborowski). Ale Hoffman wciąż podkreśla: film nie jest podręcznikiem historii. „Bitwa warszawska 1920” będzie także opowieścią o miłości, o wielkich emocjach, o dojrzewaniu młodych ludzi, którym wojna zmieniła życie.

Ułan i dziewczyna

W głównych rolach Borys Szyc (jako Jan Krynicki) i Natasza Urbańska (Ola Raniewska), ułan i dziewczyna. Jak na obrazkach Kossaka. Ułan bywa w doborowym warszawskim towarzystwie, jest trochę poetą, fascynuje się rosyjskimi futurystami, w czasie bankietów deklamuje wiersze i źle wyraża się o stanie polskiej poezji. Dziewczyna jest artystką kabaretową, jeszcze bez wielkich osiągnięć, ale zwraca na siebie uwagę talentem i urodą. Kiedy Jan zostaje zmobilizowany przed wyprawą Piłsudskiego na Kijów, oświadcza się Oli i postanawia natychmiast się z nią ożenić. Ślubu udzieli młodej parze ksiądz Ignacy Skorupka, a jednym ze świadków będzie generał Wieniawski. Postacie historyczne cały czas będą się pojawiać obok fikcyjnych.

Kulminacyjną sekwencją filmu będzie tytułowa bitwa, lecz jednocześnie losy młodych bohaterów bardzo się skomplikują. Jan bowiem zostanie oskarżony o zdradę, a nawet postawiony przed sądem wojennym i skazany na karę śmierci. Wszystko wskutek intrygi zawistnego kolegi, który doniósł, że Jan jest sowieckim agitatorem. (W rzeczywistości Jan jedynie użył bolszewickiej agitki w charakterze papieru do skręta z machorką). Wyrok nie zostanie wykonany, ponieważ miasteczko zdobywają bolszewicy, dla których Jan – skazany za rzekome komunistyczne poglądy – już jest ich. Jeden z czekistów, komisarz fanatyk, próbuje zrobić z niego rewolucjonistę. Wkrótce do Warszawy dotrze wiadomość, że Jan zdradził, o czym stęsknioną żonę osobiście powiadomi pewien wredny oficer, któremu wcześniej dała kosza.

Jak się dalej potoczą losy zakochanych, zobaczymy w 3D, ale czyż samo zawiązanie akcji czegoś nam nie przypomina? Inne czasy, inna wojna, lecz bohater ma coś w sobie z sienkiewiczowskiego Kmicica, którego też oskarżano o zdradę. A swego męstwa i poświęcenia dla ojczyzny dowiódł broniąc Częstochowy. Ułan zaś znajdzie się w sierpniu 1920 r. na przedpolach Warszawy. Trudno się dziwić tym podobieństwom, kiedy reżyser od dziecka zakochany jest w Sienkiewiczu.

Z Wołodyjowskim na Syberii

Jaki tytuł mógłby mieć film o Hoffmanie? Może „Reżyser z silną ręką”? Wszak przez lata krążyły w środowisku anegdoty o sile jego prawicy miażdżącej niczym obcęgi dłonie witanych osób. Żeby było śmieszniej, Hoffman ponoć nie zdawał sobie sprawy ze skutków swego uścisku. A może „Ocalony dzięki Syberii”? Na Syberii, dokąd jego rodzina została wywieziona w 1940 r., spędził pięć lat. Tam przeżył pierwsze męskie przygody, wcześnie wydoroślał, nabrał krzepy fizycznej i odporności, co pozwoliło mu przeżyć trudne chwile w późniejszych latach. Jak sam wielokrotnie powtarzał, paradoksalnie ocalał dzięki Syberii. „Cała rodzina matki, wszyscy zginęli w czasie Holocaustu – wspominał po latach. – No i tak dwadzieścia parę osób z naszej rodziny zginęło podczas okupacji”.

Nie ma jednak filmu o Hoffmanie i prawdopodobnie nikt go nie nakręci, ponieważ w Polsce taki zaszczyt spotyka twórców chodzących w glorii wielkiego artysty, tymczasem autor ekranizacji całej Trylogii jest uważany za porządnego rzemieślnika, co chyba dla samego Hoffmana jest komplementem. Ostatecznie środowisko nagrodziło reżysera, przyznając mu na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni specjalną nagrodę „za upór i determinację w tworzeniu filmów historycznych”. O klasie mistrzowskiej nie wspomniano, a przecież „Potop” miał nominację do Oscara i ostatecznie przegrał tylko z „Amarcordem” Federico Felliniego. Artur Rubinstein był filmem zachwycony, odwołał koncert, by być na pokazie w Los Angeles i przemówić – po polsku – do amerykańskiej publiczności. Hoffman miał nawet propozycję pracy w Hollywood, ale wolał wrócić do Polski.

Propozycję wyjazdu z kraju dostał też wcześniej, w 1968 r., ale komunistycznym aparatczykom (sam zresztą był członkiem PZPR) powiedział, że ma żonę Rosjankę i jeżeli musiałby emigrować, to wybiera Związek Radziecki. Dali mu spokój.

Jest natomiast książka wywiad z Hoffmanem, który przeprowadził Stanisław Zawiśliński, nosi ona tytuł „Chuligana żywot własny”. Dziennikarz proponował, by może przynajmniej dodać, że chodzi o chuligana filmowego, ale reżyser nie chciał przymiotnika. Przekonywał, że samo chuligan wystarczy. W młodości bywał chuliganem, żeby nie dać się pokonać tubylcom rówieśnikom podczas zsyłki, potem po powrocie do kraju też nie od razu odnalazł się w nowym środowisku. Pozostał trochę chuliganem do dziś, choć już w innym sensie – mimo upływu lat i przebytych chorób zawsze pełen wigoru, zawsze mówiący prawdę w oczy, także swym kolegom reżyserom. Nigdy nie pozował na wielkiego intelektualistę. Kiedyś pytany, jakiego scenariusza nie wziąłby na warsztat, odpowiedział, że nie byłby zainteresowany filmem psychologicznym.

Kiedy tylko postanowił zostać reżyserem, wiedział, że chce nakręcić całego Sienkiewicza. Udało mu się, choć jak sam mówi, o „Ogniem i mieczem” musiał stoczyć wojnę 30-letnią. Ostatni minister kultury z czasów PRL prof. Aleksander Krawczuk przyznał mu specjalną dotację, ale pierwsza minister kultury w III RP Izabella Cywińska ją cofnęła. Wkrótce jednak miało się okazać, że niemłody już reżyser świetnie odnajdzie się w nowych czasach. Wraz z Jerzym Michalukiem tworzą firmę producencką Zodiak Jerzy Hoffman Film Production, dostają wsparcie prywatnych inwestorów i przystępują do realizacji filmu, który stał się największym hitem III RP.

Bar został wzięty, cała Trylogia trafiła na ekran, a że nie po kolei? Przypadek sprawił, że w podobnej kolejności Hoffman czytał Sienkiewicza, jeszcze na Syberii. Jak wspominał w wywiadzie dla POLITYKI: „Ojciec wysłał mi z frontu całą Trylogię, ale tak się złożyło, iż najpierw dostałem »Pana Wołodyjowskiego«, potem »Potop«, a »Ogniem i mieczem« nie przyszło nigdy, bo radziecka cenzura nie przepuściła. Przeczytałem po powrocie do Polski”.

Dzisiaj patrzymy na Sienkiewicza poprzez filmy Hoffmana. Nawet ci, którzy czytali Trylogię wielokrotnie, i mieli kiedyś własne wyobrażenie bohaterów, teraz nie potrafią sobie wyobrazić małego rycerza, którym nie byłby Tadeusz Łomnicki, czy innego Kmicica niż tego, którego brawurowo zagrał Daniel Olbrychski. Niewielu reżyserom udaje się w takim stopniu zawładnąć masową wyobraźnią.

Film musi wzruszyć

W 1955 r. skończył moskiewską szkołę filmową WGiK, gdzie miał wytrawnych mistrzów, uczących rzemiosła i szacunku dla aktora. Debiutował w dokumencie, kręcąc z Edwardem Skórzewskim, kolegą ze studiów, filmy (m.in. „Uwaga, chuligani”, „Dzieci oskarżają”, „Pamiątka z Kalwarii”) zaliczane do tzw. czarnej serii, pokazującej, skrywaną wcześniej, gorszą stronę peerelowskiej rzeczywistości. Razem zrealizowali trzy filmy fabularne: „Gangsterzy i filantropi”, „Prawo i pięść” oraz „Trzy kroki po ziemi”, czyli komedię, polski western (z Gustawem Holoubkiem w roli jedynego sprawiedliwego!) i kawałek obyczajowy. Jak widać, duży rozrzut, i tak już zostało, kiedy Hoffman zaczął pracować samodzielnie. Mimo że metrykalnie blisko mu do twórców polskiej szkoły filmowej (urodził się 15 marca 1932 r. w Krakowie), nie próbował się przyłączyć. Wajda ekranizował Żeromskiego, a Hoffman Sienkiewicza.

Ma w dorobku, oprócz „Trylogii”, także „Do krwi ostatniej” o bitwie pod Lenino (pierwszy polski film, w którym padło słowo Katyń), ale też „Znachora” i „Trędowatą”, za które zbierał cięgi od krytyki. Nigdy zresztą nie był jej ulubieńcem, ale też nie dla recenzentów robi filmy.

Zawsze chciał wzruszać i rozbawiać widza, marzył, by na jego filmy przychodziły tłumy do kin, i to mu się udało. „Potop” obejrzało dokładnie 27 615 921 Polaków, „Pana Wołodyjowskiego” – 10 934 145, „Ogniem i mieczem” ponad 7 mln. Na „Trędowatą” kupiło bilety 9 834 145 osób. Nawet zdecydowanie słabsza „Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem” trafiła w 2003 r. na szczyty popularności (prawie 1 mln sprzedanych biletów, dane według Stopklatki).

„Bitwę warszawską” też Hoffman kręci z myślą o masowej publiczności. Efekty specjalne w kinie spowszechniały, sama strzelanina nie robi już wrażenia. Trzeba widza czymś zaskoczyć, dostarczyć mu nowego rodzaju emocji. Stąd pomysł, by zastosować technologię 3D, co jest ogromnym wyzwaniem dla całej ekipy. Autorem zdjęć jest Sławomir Idziak, jeden z najlepszych polskich operatorów, który pracował kiedyś z Krzysztofem Kieślowskim, a później z amerykańskimi specami od kina akcji („Helikopter w ogniu”). Skomplikowany system realizacji wymagał aż 12 kamer, zaś cała ekipa zdjęciowa liczyła ok. 50 osób. Doświadczenie, jakie zdobyła ekipa, pozwoli jej w przyszłości podejmować jeszcze trudniejsze wyzwania, także dla potrzeb zagranicznych producentów. Scenografię przygotowuje Andrzej Haliński, pracujący z Hoffmanem od lat, który zwraca uwagę, że dotychczasowe produkcje 3D to z reguły bajki i fantazje. Tymczasem tutaj filmowane są realistyczne sceny bitew, a także sceny kręcone w autentycznych plenerach i wnętrzach. Także z tego powodu film jest przedsięwzięciem nadzwyczajnym.

Na planie oprócz aktorów pojawiło się tysiące statystów, ale także konie, samoloty czy wspomniany już pociąg pancerny. Wielka maszyneria, nad którą perfekcyjnie panował 78-letni reżyser. Młodzi z ekipy byli zachwyceni jego witalnością, dobrą energią, która im się udzielała.

Zakochany w swych aktorach

W filmie, który na planie nakręcili Hanna Polak i Rafał Pogoda, widzimy Hoffmana jeszcze w jednej roli. Podpowiada aktorom, jak mają grać. Sam gra. Na przykład, kiedy pokazuje Łukaszowi Garlickiemu, grającemu księdza Skorupkę, jak ma poderwać oddział do ataku. Sam kładzie się na ziemi, na jego twarzy maluje się strach, przerażenie, ale i determinacja. „Nie ty ciągniesz krzyż do góry, krzyż ciągnie ciebie!” – tłumaczy aktorowi, który za chwilę bezbłędnie wykona polecenie. Potem jest przy Nataszy Urbańskiej, kiedy ta śpiewa, niemal płacząc „Jasieńkowi nic nie trzeba już, bo mu kwitną pąki białych róż...”. (Wrażliwsi widzowie na pewno będą płakać w tym miejscu).

Hoffman kocha aktorów, lecz zastrzega, że nigdy nie spał z żadną aktorką. Ma swoich ulubieńców, dla których zawsze znajdzie jakąś rolę, nawet mniejszego kalibru. Niezawodnym konsultantem do spraw castingu okazują się żony. Walentyna, której Hoffman dedykował „Ogniem i mieczem” (nie doczekała premiery), wymyśliła, by Helenę Kurcewiczównę zagrała „dziewczyna Bonda”, mieszkająca w Szwecji, lecz mająca polskie korzenie Izabella Scorupco. Obecna żona zobaczyła w „Tańcu z gwiazdami” Nataszę Urbańską i podpowiedziała, by to ona zagrała główną rolę kobiecą. Na planie wszyscy byli nią zachwyceni. „Okazała się wspaniałą, charyzmatyczną aktorką” – przekonuje Sławomir Idziak.

Jedną z drugoplanowych ról gra w „Bitwie” Aleksander Domogarow, Bohun z „Ogniem i mieczem”, który zrezygnował z propozycji zagrania większej roli w Rosji, byle być na planie u Hoffmana. Ciepło mówi o reżyserze, nie tylko o relacjach zawodowych, lecz i ludzkich.

Hoffman ma dom na Mazurach, o którym mówi: sanatorium dla duszy. Chętnie przyjmuje gości, dobrze gotuje. Niegdyś powtarzane były anegdoty, jak denerwował się na planie: „Zdjęcia się przedłużają, a ja zamówiłem sobie golonkę”. Nie stronił od alkoholu, ale wyznawał maksymę: „Nigdy nie piję dla samego picia, nie piję bez zakąszania, nie piję sam i w złym towarzystwie”.

Jak powtarza w wywiadach, ma długowieczne geny, choć trybem życia jakoś to niweluje. Dzisiaj zdrowie już nie to, co kiedyś, dlatego żyje wolniej, choć na planie daje z siebie wszystko. Jak mówi, robi każdy film tak, jakby był pierwszy i ostatni, wkładając cały entuzjazm, energię i wiedzę. Czuje się artystą spełnionym: „Miałem szczęście, jak się okazało, moja miłość do filmu została odwzajemniona. Nie zawsze tak się dzieje”.

Koniec roku spędza przy stole montażowym. Premiera filmu zapowiedziana jest na wrzesień 2011 r.

„Bitwa” ma krzepić. Przypominać, że odnosiliśmy też piękne zwycięstwa, choć nie zawsze potrafiliśmy je wykorzystać, a nawet do końca w nie uwierzyć. Ostatnia scena:

„Szosa nad Wisłą.
Marszałek, śmiertelnie zmęczony, zsiada z konia przytrzymywanego przez żołnierza. Obok stoi Wieniawski. Na szosie czeka na nich samochód z otwartymi drzwiami.

Wieniawski: Wspaniałe zwycięstwo, panie Marszałku.
Piłsudski: O ile znam swoich rodaków, przypiszą je komuś innemu.
Idą w stronę samochodu.
Wieniawski: O ile znam swoich rodaków, powiedzą raczej, że to cud.
Piłsudski: Cud?
Wieniawski: Z całą pewnością. Cud nad Wisłą.
Piłsudski ogląda się w stronę Wisły.
Piłsudski: A wie pan, że może to i racja?

Wsiada do samochodu. Zostajemy w panoramie nadwiślańskiego krajobrazu, w cudowny bądź realny sposób ocalonego przed najeźdźcą. Klucz dzikich gęsi nadlatuje z głębi kadru, na którym pojawiają się NAPISY KOŃCOWE”.

Polityka 01.2011 (2789) z dnia 07.01.2011; Ludzie Roku 2011 - Kultura; s. 98
Oryginalny tytuł tekstu: "Weteran krzepi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną