„Gdyby nie było wojny, pewnie teraz wielu ludzi grałoby żydowskie dźwięki na syntezatorach, gitarach elektrycznych, czy wykonywało żydowskie reagge” - mówi Raphael Rogiński, organizator Festiwalu Mizrach prezentującego mało znane, niestereotypowe oblicze muzyki żydowskiej, odmienne od ludycznej klezmerki świecącej triumfy choćby podczas dosyć jednowymiarowego krakowskiego festiwalu.
Mizrach odbędzie się 1 i 2 września w Warszawie. Wystąpi czołówka polskiej, rockowej i jazzowej alternatywy. Sam Rogiński gra muzykę żydowską na gitarze elektrycznej. W październiku jeden z jego zespołów, Shofar, wyda płytę z zaskakującym zestawieniem muzyki chasydzkiej i free jazzu.
Joanna Wojdas: Co usłyszymy na festiwalu?
Raphael Rogiński: Pieśni żydowskiej lewicy i Żydów z ZSRR w wykonaniu grupy Pink Freud. Bracia Oleś zaprezentują muzykę Żydów sefardyjskich, którzy także – co ciekawe - mieszkali w Polsce. Shofar połączy jazz z rodzimą muzyką chasydzką. Ścianka zinterpretuje opowiadania Bruno Schulza, a Mitch & Mitch wezmą na warsztat klezmer jazzowe kompozycje Johna Zorna i te enigmatycznego kompozytora Rabitzchniaka. W większości zaprosiłem do współpracy zespoły nie związane na co dzień z muzyką żydowską. Każdy z nich ma za zadanie zinterpretować przygotowane przeze mnie nuty lub nagrania. Każdy temat dotyczy innej części kultury, obecnie w dużej mierze zapomnianej, a która przecież jeszcze nie tak dawno istniała obok nas. Chcemy odpowiedzieć na pytanie o miejsce muzyki żydowskiej we współczesnej kulturze, udowodnić, że ta tradycja jest wciąż żywa i ma wiele do zaoferowania współczesnemu artyście, a także pokazać, że posiada ona o wiele więcej odcieni niż się powszechnie sądzi oraz zachęcić muzyków i publiczność do dalszych poszukiwań.
W Stanach Matisyahu gra żydowskie reagge. W Izraelu są składy hip-hopowe i pewnie sporo innych nowoczesnych rzeczy. A w Polsce ciągłość kultury żydowskiej została przerwana, żydowska społeczność topnieje, nie kultywuje się jej muzyki – w dużej mierze to już tylko muzeum i cepelia. Pomijając kilka przypadków, wydaje się, że to raczej martwa tradycja... Próbujesz to zmienić – organizujesz festiwal, grasz muzykę żydowską na gitarze elektrycznej, badasz i interpretujesz folklor. Jaka jest twoja funkcja i miejsce na tej mapie?
W Afganistanie, gdzie do niedawna, przed talibami, była całkiem spora diaspora, było dwóch Żydów, którzy po opuszczeniu przez wspólnotę tych terenów postanowili wciąż tam żyć. Mieli odmienny pogląd na to, jak ma wyglądać kultywowanie tradycji. Kłócili się. Założyli dwie osobne modlitewnie, każdy przechowywał tam swoje pamiątki po afgańskich Żydach. To była bardzo bogata kultura. Gdy jeden z nich umarł, drugi przejął jego dziedzictwo i dbał o spuściznę. Z tego, co wiem, żyje on tam po dziś dzień. Właśnie to jest dla mnie żywa kultura – nawet jeśli jest tylko jedna osoba, która ją pielęgnuje, ona trwa i jest żywa. Jest tylko mniej ludzi. Ja sam staram się złapać koniec tej urwanej nici, jakoś do niej dociągnąć moją muzykę. Myślę realnie. Wiem, że zbliża się koniec żydowskiej historii w Polsce, ale póki co, jest jeszcze wiele do zrobienia. Dokąd jest choćby jedna osoba, która zna choćby jedną melodię, to dalej jest to kultura muzyczna, czy kultura żydowska w ogóle. Nie można przyjąć, że wojna pochłonęła ją w całości. W ten sposób zabilibyśmy nie tylko powojenną twórczość żydowską, ale też jej szanse na odrodzenie. Nie łudzę się, że będzie to odrodzenie w pełnej formie, myślę raczej o powrocie do normalności, o zaprzestaniu odbierania tej kultury jako nie zdrowej egzotyki. Dla mnie ważne jest to, co teraz, historia przefiltrowana przez teraźniejszość. Odnalezienie przerwanego wątku miedzy przeszłością a teraźniejszością jest głównym sposobem na ocalenie tej kultury, a twórcze podejście może zapewnić jej trwale miejsce we współczesności.
Ile jest w twoim stosunku do muzyki i tradycji żydowskiej nabożności, a ile luzu?
Jestem nabożny poprzez luz. Uważam, że jeśli możemy się wyluzować, to tylko po odpowiednim przygotowaniu do tematu. Bez wiedzy zamieniamy się w pajaca, muzyka dla którego cała tajemnica muzyki żydowskiej kryje się w tym, że zakłada kapelusz i zapuszcza brodę, żeby być „oryginalnym”.
Powszechnie niesłusznie sprowadza się muzykę żydowską do radosno-romantycznej klezmerki. Tymczasem, muzyka żydowska to wiele różnych gatunków. Jak wyglądała ta muzyka przed wojną?
Muzyka żydowska i w ogóle wszystko co jest związane z kulturą żydowską to jeden z bardziej poszkodowanych tematów w Polsce, ale też i w Europie. Po jej wielkim bogactwie została niewyraźna zbitka tandety, która często nie ma wiele wspólnego z oryginałem. A była to niesamowita wielość form. Istniała muzyka religijna, synagogalna i chasydzka, kabaretowa i klezmerska, a także jazz, muzyka współczesna, zaangażowana politycznie i teatralna, śpiewano do poezji. Jak widać, wszystkie formy, które w tych czasach uprawiał każdy rozwijający się kraj. A trzeba pamiętać, że to była mniejszość.
Muzyka Shofaru to połączenie muzyki chasydzkiej i free jazzu.
Te dwa gatunki mają ze sobą wiele wspólnego. Improwizacja, ekstaza, swoboda, ideologia - to podobieństwa które można opisać. Reszta jest w muzyce. Kiedy zakładałem ten zespół, od razu wiedziałem, z kim chce to grać. Mikołaj Trzaska i Macio Moretti to bardzo charyzmatyczne postacie. Ich wyraźna wizja własnej twórczości nie obejmowała jak dotąd muzyki żydowskiej. Mimo to, po pierwszej próbie wiedzieliśmy, że ten zespół to projekt na lata i spełniamy się w nim całkowicie. Zespół Shofar to dla mnie dowód na to, jak otwarta może być religijna muzyka żydowska, która ma przecież bardzo surowe nakazy. W tym zespole staram się odzwierciedlić chaos, żywiołowość, charakterystyczną dla żydowskiej modlitwy.
Jak wyglądały chasydzkie bale, gdzie grano tę muzykę?
Chasydzi dzielili się na różne odłamy, a właściwie na klany. Na czele chasydów stał cadyk, który pochodził z konkretnej dynastii na przykład z Góry Kalwarii, Wraki, czy Przysuchy. Każda z dynastii miała inny pogląd na to, jak zbliżyć się do Boga. Cadyk miał często coś na kształt dworu. Mogła to być zwykła izba, ale czasami był to dworek, czy wręcz pałac. Tam zjeżdżali się chasydzi na święta i na wspólne modlitwy. Każda dynastia miała swoje melodie, które nazywały się „nigunami”, a każdy cadyk miał ambicje komponowania najlepszych nigunów. Melodie te miały za zadanie wprowadzać w trans i ten sposób jak najbardziej zbliżyć człowieka do absolutu. Najczęściej śpiewano, ale często dwór miał też orkiestrę. Wyobraźmy sobie jak na jeden dwór zjeżdża dwa tysiące chasydów, śpiewają, tańczą, wpadając w trans... To nie opowieść o dalekim Wschodzie, to się działo obok nas.
Oprócz Shofaru masz jeszcze projekt Cukunft.
Cukunft to bardzo kameralny projekt. Ma za zadanie kontynuować tradycje świeckiej muzyki żydowskiej. Na początku odtwarzałem piosenki krakowskiego kompozytora Mordechaja Gebirtiga. Właściwie to taki Bob Dylan okresu międzywojennego. Z czasem dochodziły nowe tematy aż w końcu zacząłem sam pisać utwory w tej tradycji. W tej chwili kończę pracę nad płytą, która jest „the best”, podsumowaniem działalności Cukunftu w różnych składach. Wyjdzie nakładem wytwórni Lado ABC. Teraz z nowym składem pracuję nad nowym materiałem, który będzie gotowy na jesieni.
Utwory, które interpretujesz, miały kiedyś słowa, teraz na ich miejscu jest gitara.
Jestem gitarzystą. Na tym instrumencie grałem już chyba wszystko. Muzyka żydowska ze swoim prowadzeniem dialogu poprzez instrument, była dla mnie ciężka do okiełznania. Słuchałem całej masy płyt archiwalnych z nagranymi śpiewami kantorów, uczyłem się godzinami i robię to do dziś. Musiałem grać dwa razy bardziej śpiewnie niż powinno się grać na instrumencie w tradycji żydowskiej. Chciałem nadrobić ten brak głosu i tekstu. Głosu też brakuje siłą rzeczy. To symbol. Ten język, którym mówiła znaczna część Warszawy, nie jest już tu obecny. Nie ma też ludzi którzy śpiewają w jidysz, tak jak bym chciał. Mimo to, czasem staram się robić coś z głosem, ale na więcej na razie nie mogę sobie pozwolić.
Na ile interpretując jesteś wierny oryginałom?
Uważam, że kultura jest żywa. Zajmuję się głównie żydowską. Jeżeli z pełną świadomością mogę sobie powiedzieć, że robię to szczerze, to uważam, że jestem w stu procentach wierny oryginałowi, który jest bardzo umowną sprawą - kultura cały czas się zmienia. Myśląc o oryginale musielibyśmy odtwarzać muzykę pierwszego małpo-człowieka, bo to ona, w końcu była pierwsza.
Kiedy sam komponujesz, jakim tradycyjnym zasadom się podporządkowujesz?
Przede wszystkim myślę żydowską melodyką. To w niej jest cała prawda o muzyce żydowskiej. Nie harmonia i nie rytm. Reszta jest wypadkową moich współczesnych fascynacji.
Opierasz się na badaniach naukowych.
Głównie chodzi o nagrania archiwalne i badania etnomuzykologiczne. Na przykład repertuar zespołu Shofar składa się w większości ze zbiorów muzykologa Mosze Bieregowskiego. Zbierał on muzykę żydowską od Krakowa do Odessy.
Z jakimi reakcjami się spotykacie?
W 99% z dobrymi. Ludzie najczęściej są zdziwieni, że muzyka żydowska może tak brzmieć, że można ją tak grać. Czasami reakcje są bardzo przejmujące. Ostatnio napisało do nas małżeństwo, które po naszym koncercie postanowiło zmienić swoje życie. Jak na razie rzucili pracę, w której się nie spełniali i wyjechali do egzotycznego kraju. To dobry początek. Czasami nasza muzyka jest dla ludzi wsparciem, szczególnie kiedy gramy w małych miasteczkach. Raz graliśmy w takim, gdzie 90% wyborców to LPR. Pozostałe prześladowane przez większość 10% zorganizowało nasz koncert.
To pewnie grube uogólnienie, ale muzyka żydowska ma zawsze w sobie jakąś płaczliwość, nawet jak jest żywiołowa i taneczna.
Ta „płaczliwość” wynika z tego, że muzyka żydowska, jej melodia, wynika z imitacji głosu. To, co możemy teraz usłyszeć, czyli cała tak zwana muzyka klezmerska, jest niczym innym jak wariacją na temat śpiewu, czy melorecytacji w synagodze. Jak ktoś kiedyś powiedział różnica między skrzypkiem cygańskim, a żydowskim polega na tym, że Cygan pięknie gra, a Żyd mówi przez swój instrument.
Jak myślisz, dlaczego muzyka żydowska tak bardzo podoba się ludziom w Polsce, która przecież kojarzona jest z antysemityzmem?
Polakom w ogóle podoba się muzyka ludowa innych narodów. Myślę, że w przypadku muzyki żydowskiej działa też jakiś sentyment. Polska przed wojną była fascynującym, bogatym w narodowości krajem. Wiele osób za tym tęskni i robi wszystko, żeby nie widzieć tego, że jesteśmy jednym z bardziej monokulturowych krajów. Co do antysemityzmu, to Polska nie tyle jest kojarzona z antysemityzmem, co z tolerowaniem go. Jest tu jakaś tradycja antysemicka. Ale gdzie jej nie ma... W porównaniu z innymi krajami Europy nasz problem jest mały, co nie oznacza, że nie trzeba nic z tym robić.
Jakie są ciekawe - oddające ducha czasów i to, co nurtuje teraz Żydów - prądy i wykonawcy w obecnej muzyce?
Wiadomo, że jest to wytwórnia Tzadik. Różnie bywa z fajnością tych nagrań, ale na pewno jest to najważniejsza, w sensie ilościowym, działalność promująca współczesna muzykę żydowską. Niestety wszystko, co jest jakoś inne w tej dziedzinie, albo zaraz tam jest wydawane, albo jest porównywane do tego. Może z czasem powstaną podobne inicjatywy w Europie Wschodniej. Ciekawe jest wydawanie w ostatnich latach folkloru Żydów z różnych, egzotycznych krajów, np.: z Ugandy, Jemenu, czy Uzbekistanu. Parę miesięcy temu byłem w Indiach w starej gminie żydowskiej i tam pani Sarah Cohen, na co dzień haftująca wzory, śpiewa muzykę żydowską przekładając ją na język malayalam. To też znak czasów.
A ekstremiści i profanatorzy?
Jak na razie nie doczekaliśmy się takowych. Niestety. Wiele kreatywnych osób boi się robić cokolwiek z kultura żydowską. Boją się, że poruszą jakieś tabu. Wszystko przed nami.
Podoba ci się, jak Japończycy grają muzykę żydowską? Kiedy muzyka jest żydowska?
Jak najbardziej mi się podobają. Nikt nie ma monopolu na konkretna kulturę, wiec trudno tu czegokolwiek zabraniać i krytykować. Dzielę w tym przypadku muzykę na taką, która powstaje po przemyśleniach, badaniach, jest dobrze umotywowana, może to być nawet szum puszczony z radia; i na taką która jest swobodnym eksperymentem. Nienawidzę jedynie cepelii, której niestety jest większość.
Jaką nowoczesną muzykę żydowską mógłbyś polecić?
Mało jest takich rzeczy... Będę oczywiście sypał Tzadikiem, bo obecnie w Europie jest niewiele wartościowych nagrań, chociaż coś zaczyna się dziać. Jest np. Collektiv Du Nord, zespół norweski, który gra na bazie muzyki żydowskiej. Tzadik wydał płytę „La Mar Enfortuna” duetu Oren Bloedow i Jennifer Charles. Nawiązuje ona do tradycji sefaradyjskiej i jest zaśpiewana w ladino. Doskonała rzecz. Poleciłbym też Stevena Bernsteina. Ostatnio pięknie zaaranżował Cohena. Ale głównie zajmuję się archiwami. Ostatnio dostałem muzykę kobiet w przedwojennym teatrze żydowskim w Ameryce. Coś niesamowitego. Wynika z tego mocny, feministyczny przekaz. Jestem w totalnym szoku. Wyczuwam tu bezpośrednio pokrewieństwo muzyczne z Tomem Waitsem. Waits też wpływa na mnie. Nachodzi się to z moją drugą fascynacją i rzeczą, nad którą teraz pracuję. Jest to muzyka amerykańska. Podobnie jak u Dylana splatają się tu dwie najdroższe mi rzeczy – muzyka amerykańska i żydowska. Na mojej ulubionej płycie Waitsa, „Black Rider”, są twory stricte żydowskie, np. zupełnie obłędny jakby żydowski taniec. Został on wsamplowany w zmontowanym w Nowym Yorku filmie o procesie Eichmana.