Przepraszam, nie prowokuję
Dominik Lejman: Przepraszam, nie prowokuję
Studiował pan w Gdańsku i w Londynie. Czego można się nauczyć tutaj, a czego tam?
Dzięki uczelni w Gdańsku zdobyłem podstawy zawodowe, czyli warsztat. Potrafiłem doskonale rysować, ale nie byłem przygotowany do podjęcia samodzielnej dyskusji artystycznej. Słowem, dysponowałem warsztatem, ale nie wiedziałem, jak z niego korzystać. W Anglii dostałem to, czego brakowało mi w Polsce. Przede wszystkim więcej kontaktów z osobowościami. Nasze uczelnie mają strukturę pracowni profesorskiej. To sprzyja tworzeniu się monopolu na prawdę, blokowaniu dostępu do informacji i forsowaniu określonych opcji artystycznych. W Anglii działa system "pracowni studenckiej", do której przychodzą różni wykładowcy i artyści. Każdy ma do powiedzenia co innego, przekonuje do swych racji. Regularnie organizuje się pokazy swoich prac. Inni dyskutują, krytykują, trzeba się bronić. To system zmusza do myślenia, analizowania, ale też uświadamia, jak ważne jest nie tylko to, co tworzę, ale też to, co mówię.
Po co malarzowi zdolności oratorskie?
Nie zdolności oratorskie, ale zdolność do przedstawienia swoich racji. Po co? Aby się obronić intelektualnie, aby nie dać się zapędzić w kozi róg.
Obronić przed czym?
Na przykład przed kuratorami wystaw, krytykami. Dziś wielu z nich traktuje sztukę bardzo instrumentalnie, dopasowuje do własnych oczekiwań, idei. Organizują wystawy, zapraszają na nie twórców, ale wciskają ich w swoje ramy, wykorzystują dla udowodnienia własnych wyborów i teorii. Instytucje promujące sztukę na całym świecie narzucają swoje opcje, czuć wyraźnie ich "tchnienie władzy". Trzeba być przygotowanym na dyskurs z nimi. Nie oznacza to, żeby taka pozycja była automatycznie lepsza dla artysty.