Pierwsze podejmuje opisany przez Różewicza już czterdzieści lat temu fenomen rodzącej się popkultury – młyna mielącego wysokie i niskie na jednolitą sieczkę, zręcznie podchwytuje też zawarty w dramacie ironiczny obraz inteligencji, która widzi się w roli strażnika dawnych wartości, ale rozmawiać o nich potrafi jedynie za pomocą cytatów, gazetowych frazesów i banałów. A kiedy trzeba się przypodobać publiczności, bez wahania zatańczy do przeboju Britney Spears. Siłę krytyczną temu nieźle pomyślanemu i zagranemu (Dorota Kolak, Mirosław Baka, Krzysztof Gordon) spektaklowi odbierają dopisane Różewiczowi aluzje do współczesnej polityki: gumowa żółta kaczuszka, rzucane niby mimochodem wykształciuchy, „mundurki”, Jarosław Kaczyński katujący hymn – są rodzajem oka puszczanego do widza: spokojnie, to nie o nas...
Wiktor Rubin za pomocą sampli z tekstu Słowackiego zamierzał pokazać podział Polski na dwa obozy: konserwatywny, odwołujący się do wiary i tradycji (Wenedowie), i liberalny, hedonistyczny (Lechici). W przedstawieniu oba marzą o tym samym – niekończących się wakacjach w luksusowym spa, zaś do opisanej przez Słowackiego konfrontacji trzeba ich dopiero namówić. Podżegaczką jest Roza Weneda: nazywana wróżką, ucharakteryzowana na obozowego kapo, posługująca się retoryką Jarosława Kaczyńskiego, jednocześnie mistrzyni gry RPG, w konwencji której spektakl jest grany. Ze starcia reżyserskiej wizji z tekstem Słowackiego powstał totalny chaos znaczeniowy: magiczna harfa sąsiaduje tu ze współczesnym kurortem, rozmawiający ze sobą na dwa głosy Lelum Polelum z granymi na żywo przebojami rockowymi, figura Matki Boskiej ze św. Gwalbertem ucharakteryzowanym na prałata Jankowskiego. Gubią się w nim zarówno aktorzy, jak i widzowie.