Ludzie i style

Strongman słabnie

Lance Armstrong w opałach

Lance Armstrong w Tour de France Lance Armstrong w Tour de France hyku / Flickr CC by SA
Armstrong odjechał na sportową emeryturę, ale goni go przeszłość. Pytania o doping tym razem postawią mu agenci federalni.

Na mecie tegorocznego Tour de France mistrz miał niewyraźną minę. Walkę o godne pożegnanie z najbardziej prestiżowym wyścigiem kolarskim na świecie – z którego w latach 1999–2005 uczynił teatr jednego aktora – Lance Armstrong musiał odpuścić. Młodzi rywale nie oglądali się na 39-letniego Teksańczyka, w nim samym zgasł dawny ogień, a instynkt już nie podpowiadał, które ucieczki potraktować serio ani jak ominąć kraksy. W przerwach między etapami musiał stawić czoło pytaniom o prowadzone w ojczyźnie dochodzenie.

W robieniu dobrej miny do złej gry jest mistrzem. Pod koniec lat 90. wrócił do kolarstwa po zwycięskiej walce z chorobą nowotworową. Od tego czasu mnożą się wątpliwości na temat jego cudownej formy.

Ludzie z fundacji Livestrong, wspierającej osoby chorujące na raka, w czasie zawodów rozdawali kibicom transparenty i kredę (zgodnie z kolarskim zwyczajem na asfalcie wypisuje się nią hasła dopingujące zawodników), a przy okazji zapewniali, że mistrz jest bez skazy. Im głośniej było o postępach śledztwa, tym klakierzy byli aktywniejsi. Chociaż i tak legenda herosa żyje już własnym życiem, niezależnie od ilości błota, którym jest obrzucany.

Nie pogrążyło go nic. Ani zeznania pod przysięgą Betty Andreu, żony byłego kolegi z grupy US Postal Service, która twierdziła, że słyszała od Armstronga, iż podczas kuracji antynowotworowej przyjmował koktajle z niedozwolonych środków. Ani korzystanie z usług włoskiego lekarza Michela Ferrariego, w ojczyźnie znanego jako Doktor Krew. Ani wykrycie podczas TdF w 1999 r. w organizmie kolarza zakazanego kortyzonu (Armstrong dostarczył po fakcie oświadczenie lekarza, prawdopodobnie antydatowane, z którego wynikało, że kortyzon był składnikiem maści używanej na odparzenia od siodełka). Ani rewelacje prasowe, choćby francuskiego „L’Equipe”, który w 2005 r. ujawnił, że Armstrong podczas pierwszego po powrocie do sportu Touru został trzykrotnie przyłapany na stosowaniu EPO, ale wtedy substancja ta nie znajdowała się jeszcze na liście środków zakazanych. Amerykanin oczywiście zaprzeczył, a na wszelki wypadek podważył też wiarygodność laboratorium, które miało ponownie zbadać próbki moczu.

Dopingowy proceder

Tym razem sensacjami sypnął Floyd Landis, były kolega Armstronga z grupy US Postal Service. W maju wysłał do prasy i kolarskich władz serię e-maili, w których z detalami przedstawił kulisy funkcjonowania zespołu pracującego na sławę i tytuły Armstronga. Było więc o EPO, plastrach z testosteronem i hormonach wzrostu, o przetaczaniu przez kolarzy krwi podczas Tour de France w oddanym na potrzeby grupy autobusie, o torebkach z krwią i niedozwolonych środkach przemycanych przez ludzi podających się za łowców autografów, o dyżurach przy lodówce z przetaczaną krwią w hiszpańskim apartamencie Lance’a, o możliwej defraudacji pieniędzy oddanych przez głównego sponsora – US Postal – którymi finansowano doping, wreszcie o opłacaniu byłego szefa światowego kolarstwa Heina Verbruggena w zamian za milczenie. Landis nie wypiera się swojego udziału w dopingowym procederze, a oprócz Armstronga i innych byłych kolegów na dno ciągnie też m.in. ówczesnego dyrektora grupy US Postal Johana Bruyneela oraz Jima Ochowicza, ojca chrzestnego amerykańskiego kolarstwa.

Armstrong nie wyglądał na przejętego rewelacjami Landisa. Po pierwsze, nie z takimi przeciwnikami sobie już wcześniej radził, po drugie, Landis nie miał na potwierdzenie swoich słów twardych dowodów, a po trzecie, za prawdopodobnie brzmiącą historią stał mało wiarygodny człowiek. Landis został pozbawiony zwycięstwa w TdF 2006 po tym, jak w jego organizmie stwierdzono zbyt wysoki poziom testosteronu. Od tej pory publicznie przedstawiał różne wersje wydarzeń, a przesłuchiwany w 2007 r. przez krajową agencję antydopingową nie skorzystał z propozycji podzielenia się wiedzą o kulisach działania zawodowych grup kolarskich w zamian za obietnice złagodzenia kary. Na szczerość zebrało mu się po długim milczeniu, ale ludzie, którzy mieli okazję go poznać, twierdzą, że choć reputacji krętacza już się nie pozbędzie, jest facetem dość prostolinijnym. Trudno zatem przypuszczać, by tym razem wymyślił historię tak spójną i przekonującą.

Afera BALCO

Prawdziwy problem Armstronga polega na tym, że dochodzenie będzie prowadzone na poważnie, bo trafiło pod lupę federalnych śledczych. Sięganie przez sportowców po niedozwolone środki jest w USA traktowane jak występek i najgorsze, co może spotkać dopingowicza, to dyskwalifikacja, pozbawienie medali oraz uderzenie po kieszeni. Wątki finansowe z opowieści Landisa zainteresowały właściwe służby, ponieważ US Postal Service jest firmą państwową, więc podejrzenie, że pieniądze publiczne służyły prywatnym interesom Bruyneela, Armstronga i spółki, trzeba zweryfikować.

Kwestie dopingowe uznano więc za fragment większej całości, a o to, by zostały potraktowane z należytą starannością, zadba Jeff Novitzky, zwany za oceanem Eliotem Nessem epoki sterydów. Jeszcze kilka lat temu Novitzky był jednym z wielu pracowników służby podatkowej, gdy po wybuchu afery BALCO (kalifornijskiego laboratorium zaopatrującego sportowców w sterydy) dostał za zadanie sprawdzenie wątku prania pieniędzy. Przetrząsnął śmietniki laboratorium, a to, co tam znalazł, m.in. dokumenty, rachunki wystawiane klientom i probówki ze śladami zakazanych substancji, było podczas śledztwa na wagę złota. W nagrodę został przeniesiony do Agencji ds. Żywności i Leków i od tej pory ściga sportowców chodzących na skróty, a podobno poczucie misji go nie opuszcza. Znajomi Novitzkiego twierdzą, że jego dociekliwość i nieustępliwość bierze się z idealistycznej wiary w piękno i czystość sportu. Musi mieć dar przekonywania, bo oprócz rozpracowania afery BALCO na jasną stronę udało mu się przeciągnąć m.in. głównego dostawcę sterydów dla zespołów zawodowej ligi baseballu Kurta Radomskiego. Jego zeznania mocno przetrąciły kariery kilku gwiazdorom tej dyscypliny.

Okoliczności, w jakich wyjaśniano aferę BALCO, są nadzieją dla wszystkich orędowników napiętnowania oszustów również w kolarstwie. Ci, którzy poszli ze śledczymi na współpracę i nie utrudniali dochodzenia, uniknęli więzienia. Jak kończy się świadome wprowadzanie Novitzkiego w błąd, przekonała się za to jedna z głównych bohaterek skandalu, lekkoatletyczna mistrzyni Marion Jones, która za składanie fałszywych zeznań spędziła pół roku za kratkami. Teraz Novitzky taktykę kija i marchewki na pewno powtórzy podczas przesłuchań w sprawie grupy US Postal. Wzywanie na świadków już się zresztą rozpoczęło. Wiadomo, że zeznania składali dwaj kolarze, których Landis wymienił jako zamieszanych w aferę. Mieli oni przyznać, że doping w US Postal był na porządku dziennym.

Pod koniec lipca z zaproszenia Novitzkiego skwapliwie skorzystał emerytowany kolarz Greg LeMond, jedyny obok Armstronga amerykański zwycięzca TdF. LeMond od lat powtarza, że Lance jest w kolarstwie najczarniejszym z charakterów. Wątpliwe jednak, by jego zeznania okazały się przełomowe, bo niechęć do Armstronga zdaje się przesłaniać mu świat, a poza tym od wielu lat jest już tylko obserwatorem. Więcej do śledztwa może za to wnieść były partner Lance’a z US Postal Tyler Hamilton – dopingowy recydywista, który drogę do sportu ma już zamkniętą.

Armstrong wezwania do podzielenia się swoją wiedzą wciąż nie otrzymał, ale – jak twierdzi – czeka na nie bez obaw. Na każdy zarzut ma odpowiedź, a w razie czego może też liczyć na swoich przybocznych. Adwokaci Lance’a powtarzają też starą śpiewkę – przeszedł ponad 300 kontroli, ani razu nie wpadł, więc jakich jeszcze dowodów trzeba? Najwyraźniej zapominają, że Marion Jones też ani razu nie przyłapano na dopingu, ale mimo to odebrano jej sławę, honor i pieniądze. Agent Novitzky okazał się skuteczniejszy niż wszystkie laboratoria antydopingowe razem wzięte.

Mistrz w opałach

Coraz częściej Armstrong buduje linię obrony na emocjach, a nie tylko na faktach. Mówił, że w dobie kryzysu wydawanie publicznych pieniędzy na śledztwo, które i tak spali na panewce, to skandal, poza tym cała sprawa uderza nie tyle w niego, co przede wszystkim w przyświecającą Livestrong ideę walki z rakiem. Niechętni mu twierdzą, że fundacja jest jedynym powodem, dla którego do tej pory nie dobrano się Armstrongowi do skóry.

Nikt bowiem nie może podważyć, że Livestrong robi rzeczy wielkie i chwalebne – od powstania w 1997 r. na pomoc dla ludzi dotkniętych nowotworami fundacja przeznaczyła 325 mln dol., dzięki niej wielu udało się uniknąć śmierci, jeszcze więcej osób zrozumiało, że najlepszą bronią przed rakiem są regularne badania. Gdyby nawet zarzuty wobec Armstronga się potwierdziły, można sobie wyobrazić, jak tworzy kolejną ideologię: nie żałuję ani jednej dawki EPO, jeśli dzięki mojej pozycji mistrza Livestrong mogła działać z takim rozmachem i ocalić wiele istnień ludzkich. Trudno będzie go zrzucić z pomnika.

Polityka 33.2010 (2769) z dnia 14.08.2010; Ludzie i obyczaje; s. 90
Oryginalny tytuł tekstu: "Strongman słabnie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną