Ojczyzna widziana z góry
Zalana żwirownia w okolicach Sandomierza, czerwiec 2010 r.
Suwnica w porcie w Gdyni, styczeń 2013 r.
Nieużytki w Gdańsku, styczeń 2011 r.
Ostatni most na Wiśle przed ujściem rzeki do morza w miejscowości Kiezmark, styczeń 2010 r.
Kopalnia węgla brunatnego w Bełchatowie, kwiecień 2009 r.
Trójmiejski park krajobrazowy, październik 2010 r.
Wszystko opiera się tu na prostych prawach fizyki. Gorące powietrze wznosi paralotnię do góry, gdy szybuje ona w chłodnym, opada. Żeby utrzymać się w locie, trzeba wyszukać naturalne, stwarzane przez naturę, noszenia – miejsca, z których ogrzane powietrze unosi się w górę. Trzeba więc obserwować otoczenie. Woda ochładza, las i łąka ogrzewają. Betonowy, rozgrzany promieniami słońca parking, asfaltowa ulica albo cmentarz podnoszą temperaturę jeszcze mocniej.
Przydatne jest obserwowanie ptaków – im także łatwiej jest się wznosić w ciepłym powietrzu. No i chmur. W szczycie komina ciepłego powietrza tworzą się cumulusy. Piękne, białe i puszyste – chmury dobrej pogody. W ciepłym powietrzu paralotniarz, krążąc, nabiera wysokości, a później w linii prostej szybuje do następnego potencjalnego noszenia. Zaczynając od wysokości 2 km, można przelecieć dystans ok. 15 km w linii prostej. Często podróżuje się od chmury do chmury. – Żeby dolecieć naprawdę daleko, musisz wyłączyć się na wszystkie sprawy, które zostawiłeś na dole. Ustawione na kolejny dzień biznesowe spotkanie, odbiór dzieci z przedszkola. Te rzeczy ciągną cię w dół – mówi Kacper Kowalski.
Jego najdłuższy lot to 277 km – z lotniska w Borsku na Kaszubach pod Serock nad Zalewem Zegrzyńskim. Kowalski ma 37 lat i jest jednym z najbardziej znanych paralotniarzy w Polsce. W 2005 r. jako pierwszy Polak przeleciał ponad 200 km bez napędu mechanicznego, korzystając jedynie z termiki. Później trzykrotnie ustanawiał nieoficjalne rekordy kraju. W 2009 r. uplasował się na drugim miejscu światowej klasyfikacji XC-Open.
Poza samym lataniem Kowalski zajmuje się fotografowaniem świata z góry. Swoimi zdjęciami regularnie wygrywa konkursy fotograficzne, na czele z (trzykrotnie!) World Press Photo.
Rodzinny punkt startu
Pierwszy raz Kacper Kowalski poleciał kilka metrów z górki na Kaszubach i z miejsca się uzależnił. Był 1996 r., paralotniarstwo w Polsce w początkowym stadium rozwoju, a on sam świeżo po maturze. W górę wypuścił go przyjaciel Kamil Antkowiak. A kiedy już raz znalazł się w powietrzu, musiał tam wrócić. – To nieuleczalne – tłumaczy Kowalski. – W niektórych ludziach po prostu drzemie potrzeba latania, ciężko powiedzieć, na czym to polega.
Jesienią, po wakacyjnych eksperymentach, Kowalski zrobił więc licencję i stał się jednym z pionierów tego sportu w kraju. Dobrze pamięta z tych czasów lądowanie w okolicach Sztumu. – Musiałem schodzić na ziemię, a wszędzie dookoła były zaorane pola, nie chciałem zniszczyć komuś uprawy pszenicy. W końcu udało mu się znaleźć połać nieuprawianej łąki. A na niej – scena jak z rustykalnego obrazka: pośrodku zieleni stał pilnujący dwóch krów rolnik. – Miał bardzo pomarszczoną twarz, gumofilce, beret i iskierki w niesamowicie niebieskich oczach – wspomina paralotniarz. Rolnik popatrzył mu w oczy i łamiącym się głosem spytał: To co, lecimy? Jestem gotowy. Stary jestem, tak czekam od dawna i jak pana zobaczyłem, to się ucieszyłem, że to ci z góry, a nie spod ziemi.