Ludzie i style

Wielkie holo

Krok w holograficzną przestrzeń

Holograficzna wizja Marsa Holograficzna wizja Marsa Microsoft / materiały prasowe
Od biurka na Ziemi do piasków Marsa dzielą nas tylko dwa kroki. Pod warunkiem że założymy odpowiednie gogle. Czekaliśmy na tę chwilę od tysięcy lat.
Gogle HoloLensMicrosoft/materiały prasowe Gogle HoloLens
Przykład wykorzystania nowej technologii do projektowania motocyklaMicrosoft/materiały prasowe Przykład wykorzystania nowej technologii do projektowania motocykla

Dawno, dawno temu, w bardzo odległej galaktyce, na piaszczystej planecie Tatooine księżniczka Leia poprosiła o pomoc rycerza Jedi Obi Wana-Kenobiego. Przesłanie zapisała jako trójwymiarowe wideo w pamięci robota R2-D2, który, znalazłszy adresata, wyświetlił nadany hologram.

Nie tak dawno temu, w nie tak znowu odległym gabinecie pracownik NASA wstał od komputera i, przeszedłszy parę kroków po podłodze, postawił stopę na piaszczystej planecie Mars. Stanął przy łaziku laboratoryjnym Curiosity i wskazał formację skalną, którą należy zbadać. Mogło się to wydarzyć dlatego, że Mars był trójwymiarową projekcją wideo.

Porównując obie sceny, nie sposób nie zauważyć, że w kategorii technicznej jakości obrazu trójwymiarowy, „holograficzny” Mars wraz z łazikiem Curiosity prezentują się – abstrahując od urody szlachetnie urodzonej damy, której oceniać nam nie wypada – wyraźnie lepiej niż księżniczka Leia. I właściwie nie powinno nas to dziwić. Dawno, dawno temu starożytni rycerze i księżniczki pangalaktycznej Republiki nie znali jeszcze nowożytnej technologii HoloLens, którą Microsoft niedawno zaprezentował planecie Ziemia podczas konferencji poświęconej Windows 10.

Obsługa gogli HoloLens, wyświetlających trójwymiarowe obiekty tak, jakby były rzeczywistymi składowymi postrzeganego otoczenia, ma być jedną z funkcji nowego systemu operacyjnego Microsoftu, zapowiadanego na przełom lata i jesieni bieżącego roku. Choć akurat wycieczki na Marsa naukowcy z NASA mają apetyt rozpocząć już w lipcu.

Dzięki oprogramowaniu OnSight, napisanemu przez ekspertów amerykańskiej Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej z legendarnego Jet Propulsion Laboratory w Pasadenie, przesłane na Ziemię przez Curiosity obrazy posłużą do trójwymiarowej rekonstrukcji Czerwonej Planety. Astrofizycy z zespołu odpowiedzialnego za misję Curiosity będą mogli wreszcie przyjrzeć się z bliska Marsowi tak, jakby rzeczywiście tam byli. „To fundamentalnie zmieni nasze postrzeganie Marsa i sposób myślenia o planetarnym otoczeniu łazika” – emocjonuje się Dave Lavery z kwatery głównej NASA w Waszyngtonie, współodpowiedzialny za misję największego w historii ruchomego laboratorium wysłanego na obcą planetę.

NASA ma także w planach podzielenie się marsjańską przygodą ze światem. Dzięki goglom Microsoftu i my będziemy mogli postawić stopę na skałach odległych od nas bardziej niż najdalsza granica, do której kiedykolwiek dotarł człowiek.

HoloLens to zatem technologia sensu stricto kosmiczna. Przyda się NASA na obcych planetach – znakomicie! Ale co my, prości Ziemianie, będziemy mogli z nią począć tu i teraz? Bardzo wiele.

Możliwości tego rozwiązania wydają się trudne do ogarnięcia wyobraźnią. To z pewnością najlepsza formuła tak zwanej rozszerzonej rzeczywistości (ang. augmented reality), jaką dotąd zaoferował nam przemysł cyfrowy. Warto je porównać z możliwościami gogli Google Glass, jeszcze w styczniu uważanych w tej kategorii za najbardziej ekscytujące i perspektywiczne rozwiązanie. Notabene warto też przy tym zwrócić uwagę na fakt, że Google nieoczekiwanie ogłosiło zakończenie sprzedaży prototypowej wersji swych okularów zaledwie na kilka dni przed konferencją Microsoftu prezentującą Windows 10 i HoloLens. Naiwnością byłoby sądzić, że to przypadkowa koincydencja. Google, unikając bezpośredniej konfrontacji – dzięki rozeznaniu technologicznemu lub uprzejmemu ostrzeżeniu ze strony Microsoftu – zachowało twarz. HoloLens mają bowiem nad Google Glass niebagatelnąprzewagę.

Google Glass wyświetlały mały ekran z informacjami w rogu pola widzenia ich użytkownika. Były to projekcje dwuwymiarowe, czasami zgrzebnie udające trójwymiar, w każdym przypadku stanowiące zaledwie nakładkę na postrzegany świat rzeczywisty, wyraźnie od niego odseparowaną, niczym naklejka na oddzielającej nas od owego świata szybie. HoloLens natomiast mogą swobodnie umieszczać w postrzeganej rzeczywistości obiekty trójwymiarowe – i to orientowane przestrzennie nie wobec użytkownika rzeczonych gogli, ale wobec realnej przestrzeni wokół. Na prawdziwym stole może zatem stanąć iluzoryczny wazon z kwiatami, widziany jedynie przez osobę korzystającą z gogli HoloLens. Użytkownik może obejść ten stół dookoła, patrząc na wazon z rozmaitych perspektyw. Co więcej, może wejść z tą iluzją w interakcję – na przykład chwycić dłonią wazon i przenieść go w inne miejsce. Zamarkowane sugestywnie przez gogle lub naprawdę istniejące w naszej materialnej rzeczywistości, na przykład na parapet. W sumie co za różnica, skoro iluzję w tym przypadku coraz trudniej odróżnić od rzeczywistości?

HoloLens pozwalają na ingerowanie w wyświetlony, tak zręcznie udający rzeczywistość świat na rozmaite sposoby. Można wydawać komendy głosem, wykonując organiczne gesty rękoma (chwyć, przenieś, rzuć, przewróć itp.), a nawet umiejętnie koncentrując na czymś wzrok.

HoloLens są naszpikowane kamerami i czujnikami, a pole widzenia, w którym można umieszczać wirtualne obiekty, wynosi, bagatela, 120 na 120 stopni. Aż trudno uwierzyć, iż tak niewielkie urządzenie dysponuje mocą obliczeniową pozwalającą na podobne fajerwerki – nawet jeśli główną pracę wykonuje procesor komputera, z którym gogle komunikują się bezprzewodowo. Wiarygodna wieść głosi, że sercem prototypu HoloLens, zaanonsowanym jako Holographic Processing Unit, zdolny przetwarzać w czasie rzeczywistym terabajty danych (!), jest mikroskopijny, a przy tym zaskakująco potężny procesor Intela, który do sprzedaży trafi dopiero za ładne parę miesięcy.

To prawdopodobne, bo do obsługi Windows niezbędny będzie procesor o architekturze x86 – w której Intel nie ma sobie równych – a współpraca Microsoftu z tym producentem od lat jest tak ścisła, że obie firmy, postrzegane jako duopol, określa się czasem wspólnym mianem Wintel.

Przykłady zastosowań? Na filmach promujących HoloLens można zobaczyć projektantkę motocykli, która gestem dłoni zmienia kształt baku w opracowywanym modelu – przedstawionym w skali jeden do jednego, by dokładnie oddać skalę zmian. Ojca, który na podstawie rysunku dziecka tworzy w programie HoloStudio trójwymiarowy model rakiety z myślą o drukarce 3D. Zabawę grą konstrukcyjną do złudzenia przypominającą „Minecrafta”, co każe spojrzeć z nowej perspektywy na zakupienie przez Microsoft tego przeboju (wraz z tworzącą go firmą) za astronomiczną kwotę 2,5 mld dol.

Pokazano też osobę, która, cały czas przemieszczając się po biurze, bierze udział w telekonferencji, obserwując wirtualny ekran wyświetlający rozmówcę, stabilnie zawieszony gdzieś z boku, by nie zasłaniał drogi. Wirtualnym ekranem, wyświetlającym na przykład program telewizyjny lub pogodę, ma szansę być każda ściana, ale wyświetlacze mogą też zawisnąć swobodnie w powietrzu. Cyfrowy przestrzenny świat nie narzuca praktycznie żadnych ograniczeń – wystarczy, że komputer zadba o wyeliminowanie konfliktów brył obiektów cyfrowych z rzeczywistymi. Nie chcielibyśmy przecież, by miniaturowy wirtualny rydwan projektu córeczki ścigał się po stole zanurzony w blacie kołami po ośki.

Do wszelkich tego typu hurraoptymistycznych zapowiedzi mamy prawo podchodzić sceptycznie. Zbyt wiele razy zapowiadany przełom spalił na panewce. Tu jednak trudno powściągnąć nadzieję. HoloLens to nie koncepcja, to rozwiązanie, które już działa. Podczas prezentacji Microsoftu pracownica tej firmy zademonstrowała na żywo, jak skonstruować quadcopter – czterowirnikowy dron. Szybko, łatwo i efektywnie, dzięki gestom dłoni, komendom głosowym i przyjaznym, intuicyjnie obsługiwanym narzędziom programu HoloStudio. Stworzony na podstawie tego projektu w drukarce 3D model był w stanie latać. Ten pokaz siły mógł zrobić wrażenie nawet na sceptykach.

Microsoft nazywa projekcje widoczne przez gogle HoloLens, jak sama ich nazwa wskazuje, hologramami, ale trudno uniknąć refleksji, że to co najwyżej appendix do definicji. Przez hologram rozumiemy zwykle narysowaną światłem trójwymiarową formę widoczną gołym okiem dla wszystkich. „Hologramy” Microsoftu widoczne są tylko dla osób noszących HoloLens – to iluzje oszukujące nasze zmysły na zasadzie stereoskopii, odczytywane przez wprowadzony w błąd mózg jako przestrzenne obiekty.

A może jednak, wykreślając granice tego pojęcia ostrą linią, popełniamy błąd hiperpoprawności? To, czy dany obiekt istnieje „realnie”, „obiektywnie” czy nie, nie ma przecież znaczenia z punktu widzenia postrzegającego go obserwatora. W podejściu fenomenologicznym mamy prawo w ogóle taki dylemat odrzucić. Skoro dany obiekt postrzegamy, skoro możemy z nim wejść w interakcję, nie ma sensu się upierać, że obiektywnie nie istnieje. Może zatem i cudzysłów, w którym z akademicką surowością zamykamy hologram Microsoftu, jest zbędnym wyróżnikiem?

Spora część zachwytu nad HoloLens, jak i spora część potencjału tej obiecującej technologii, bierze się w końcu stąd, że intuicyjnie postrzegamy ją jako oczywistość – coś, co musiało nadejść, było tylko kwestią czasu. Hologram – niematerialna, przestrzenna manifestacja bytu postrzeganego jako rzeczywisty, nierzadko podmiotowy – jest przecież obecny w kulturze od bardzo dawna. Znaczne dłużej, niż się na pierwszy rzut oka wydaje.

W klasycznej SF hologram to jedna z najczęściej antycypowanych technologii przyszłości. Wspomniane „Gwiezdne wojny”, serial „Star Trek” ze słynnym holodekiem, który, choć kreował iluzje na pozór materialne, budował je przecież z fotonów, czy choćby „Powrót do przyszłości II”, gdzie trójwymiarowa iluzja rekina atakuje przechodniów z reklamy filmu „Szczęki XIX”. W kinematografii hologram jest obecny co najmniej od premiery „Zakazanej planety” (1956 r.), gdzie superkomputer dawno wymarłej rasy wizualizował w ten sposób myśli tych, którzy z niego korzystali.

„Iron Man”, „Awatar”, „Ona”, „Total Recall” – tę listę każdy miłośnik gatunku mógłby łatwo przedłużyć o kolejne tytuły. Choć pewnie mało kto pamięta, że hologram pojawił się już u Verne’a, w wydanej w 1893 r. powieści „Zamek w Karpatach”, którą notabene najpewniej inspirował się Bram Stoker, pisząc „Draculę”. A korzeni dzisiejszego hologramu trzeba szukać w jeszcze bardziej odległej przeszłości.

Postaci utkane ze światła najpierw pojawiły się w ikonografii religijnej. Byty nadludzkie, bogów i ich posłańców, często chciano postrzegać jako formy niematerialne – czyste emanacje aktywności i woli, poza jakimikolwiek doczesnymi ograniczeniami, narzucanymi przecież przez cielesność. Jasne światło, atrybut sacrum, w opozycji do kojarzonej z chaosem i złem ciemności, jest z tego powodu wszechobecne w ikonografii chrześcijańskiej. Lśniący boskim blaskiem aniołowie, wypełnione światłem niebo, a pod ziemią, w mrocznej otchłani – piekło.

W starszym od chrześcijaństwa buddyzmie formy medytacyjne, emanacje różnych aktywności Buddy, również są wizualizowane jako niematerialne, świetliste byty wyłaniające się z pustki, która nie jest nicością, lecz nieograniczonym potencjałem (i w pustce się rozpuszczające).

Atencja, jaką darzymy światło, ma jednak swe korzenie w jeszcze starszym kulcie Słońca, za sprawą swego niosącego energię blasku – źródła wszelkiego życia. Co skądinąd jest nad wyraz przytomną konstatacją. Abstrahując od przygnębiającej refleksji, że wierzenia naszych praszczurów były dalece bardziej racjonalne od wielu kultów dominujących obecnie, możemy przyznać jedno: twórcy nowego urządzenia budują na całkiem solidnym kulturowym fundamencie.

Polityka 7.2015 (2996) z dnia 10.02.2015; Ludzie i Style; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "Wielkie holo"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną