Ta decyzja wisiała w powietrzu od dobrych kilku tygodni. Sam José Mourinho prowokował ją nie tylko wieloma rozczarowaniami na boisku, ale też swoim zachowaniem. Mógłby sobie na nie pozwolić pod warunkiem, że w tabeli wszystko by się zgadzało. Tymczasem nie zgadzało się nic. 19 punktów straty do lidera, Manchesteru City, i ledwie szósta lokata to zapaść niegodna klubu z tak potężnymi i uzasadnionymi, nie tylko historycznie, ambicjami.
Czytaj także: Współczesny futbol niewolny od afer
Niemały dorobek José Mourinho
W ostatnim czasie przydomek „The Special One” zaczynał brzmieć jak kpina, jak zaproszenie do naigrawania się. Być może, a nawet na pewno niesprawiedliwie, jeżeli wziąć pod uwagę cały dorobek Portugalczyka, choćby dwa triumfy (z Porto i Interem Mediolan) w Lidze Mistrzów oraz liczne mistrzostwa Portugalii, Włoch, Anglii i Hiszpanii. Historia odda mu sprawiedliwość, ale na razie Mourinho ma ambicję pisać jej kolejne rozdziały, a z tym jest poważny kłopot.
Najbardziej cenię jego osiągnięcia z początku trenerskiej drogi w Portugalii. Wówczas, na początku tego wieku, nikt nie drżał na sam jego widok, nie mógł sięgać po kosmiczne sumy na ściąganie najwybitniejszych nazwisk, a jednak jego Porto podbiło Ligę Mistrzów.
Trener, który nie lubił swoich piłkarzy
Nigdy nie przepadałem za jego sposobem bycia, ale zdawałem sobie sprawę, że uczestniczę w spektaklach, w których publiczność oczekuje od Portugalczyka zachowań niekonwencjonalnych. Ten sposób bycia znalazł zresztą szybko naśladowców. W polskiej lidze również, co zresztą wygląda dość karykaturalnie.
Gburowatość czy wręcz chamstwo uchodziły nie tylko z powodu sukcesów, ale także dlatego, że José Mourinho miał świetny kontakt z zawodnikami, czyli tzw. szatnią. Najnowsze doświadczenie klubowe przeczy tej opinii. Wygląda na to, że trener nie lubił swoich piłkarzy ze wzajemnością. I nie mam tylko na myśli konfliktu z gwiazdorskim Paulem Pogbą, bo to jest chyba osobny temat do rozważań.
Czytaj także: Psychiczne problemy sportowców
Gra Manchesteru już niegodna naśladowania
Porażek nie można jednak tłumaczyć wyłącznie wewnętrznymi napięciami. Były one raczej skutkiem, a nie przyczyną. Fachowcy przestali doceniać pomysły na grę Manchesteru. Wyczekiwanie na błędy przeciwnika, szukanie okazji w kontratakach zaczęli opisywać jako archaiczne i nieskuteczne.
Czy wobec tego w wieku 55 lat José Mourinho przestał nadążać za tym, co dzieje w futbolowym biznesie? Gdyby do takiego przekonania doszli bogacze rządzący w większości europejskich futbolowych potęg, wówczas jeden z najbardziej utytułowanych szkoleniowców tego wieku musiałby chyba wyruszyć na podbój Chin.