Ludzie i style

Pokłady żenady

TikTok: odmóżdżanie na ekranie

Aplikacja TikTok, przełamując monopol amerykańskich platform rozrywkowo-społecznościowych, trafia głównie do młodych, którzy chcą mieć w wirtualnym świecie coś swojego, innego. Aplikacja TikTok, przełamując monopol amerykańskich platform rozrywkowo-społecznościowych, trafia głównie do młodych, którzy chcą mieć w wirtualnym świecie coś swojego, innego. materiały prasowe
Globalna kariera chińskiej aplikacji TikTok dowodzi, że zmieniły się kryteria obciachu. A przy okazji granice prywatności.
Zhang Yiming, założyciel ByteDance, pierwszego tak popularnego start-upu internetowego z Chin, do którego należy aplikacja TikTok.Zhang Yiming/Facebook Zhang Yiming, założyciel ByteDance, pierwszego tak popularnego start-upu internetowego z Chin, do którego należy aplikacja TikTok.
materiały prasowe

Artykuł w wersji audio

Jak dużo da się opowiedzieć w 15 sekund? W sieci – całkiem sporo. Już kilka lat temu twórcy słynnej aplikacji Vine ze swoimi sześciosekundowymi materiałami narzucali użytkownikom formę dość ciasną, ale i wymagającą kreatywności. Filmiki publikowane z pomocą chińskiej aplikacji TikTok trwają już od 15 sekund do minuty. Też krótko. I trudno, przynajmniej racjonalnie, wyjaśnić ich fenomen. Na ogół to autorskie choreografie do znanych melodii, zwykle przebojów pop. Osobliwa forma karaoke lub raczej śpiewu z playbacku, coś w rodzaju amatorskich teledysków i skeczy. Wszystko w myśl zasady: „Życie biegnie szybko, więc niech każda sekunda się liczy”. Właśnie taką dewizą reklamuje się TikTok.

Najwyraźniej jest w tym szaleństwie metoda, bo aplikację pobrano na świecie już ponad miliard razy, w samej Polsce – koło 6 mln. TikTok konkuruje więc z największymi: Instagramem, Facebookiem, Snapchatem, YouTube. Zdarzają się miesiące, że wyprzedza i Netflixa. Przełamując monopol amerykańskich platform rozrywkowo-społecznościowych, trafia głównie do młodych, którzy chcą mieć w wirtualnym świecie coś swojego, innego. Dziwacznego zarazem i niezrozumiałego dla starszego odbiorcy.

TikTok szybszy niż Uber

To nie przypadek, że najlepszym słowem, które oddaje osobliwość TikToka, jest cringe – czyli żenada. A ponieważ aplikacja jest bezpłatna, rodzą się pytania o jej faktyczną cenę: dane, które zbiera w zamian za użytkowanie. Niedawno Amerykańska Federalna Komisja Handlu zażądała od właścicieli TikToka 5,7 mln dol. odszkodowania właśnie za naruszanie prywatności. I choć popularność aplikacji pewnie minie jak każda inna wirtualna moda, to problem pozostaje: dzieci w sieci nie umieją się ochronić. A i rodzice rzadko im w tym pomagają, nie zawsze świadomi, co takiego młodzi instalują w swych smartfonach.

Co zatem właściwie instalują? „Oto chińska aplikacja ułatwiająca synchronizację głosu z muzyką, którą twoje dzieci uwielbiają, a o której nigdy w życiu nie słyszałeś” – przedstawiał „Guardian” TikToka swoim dorosłym czytelnikom. „Jeśli czytasz tekst o TikToku, to pewnie jesteś za stary, żeby go używać” – pisze z kolei „New York Times”. Polski czytelnik pewnie reaguje tak samo. Niepozorna aplikacja wyrasta tymczasem na giganta. Należy do chińskiej firmy ByteDance o wartości kapitałowej, bagatela, 75 mld dol. – najwyższej na świecie w kategorii start-upów. Chińczycy w zeszłym roku wyprzedzili Ubera, o którym dla odmiany słyszał każdy.

ByteDance to zatem pierwszy tak popularny start-up internetowy z Państwa Środka. Firmę założył w 2012 r. Zhang Yiming, dziś 36-latek, który ma ambicje łączyć zalety sztucznej inteligencji z mobilnym internetem, tak by – jak czytamy na stronie start-upu – zrewolucjonizować sposób komunikowania się między ludźmi. Ale też między ludźmi i światem. Np. należąca do firmy platforma Jinri Toutiao (z chin. Dzisiejsze Nagłówki) zbiera i segreguje treści i newsy tak, by każdy czytelnik dostawał tylko to, czym się potencjalnie zainteresuje. Czyli materiały maksymalnie spersonalizowane, co jest zasługą coraz inteligentniejszych i wnikliwszych algorytmów.

Właściciele ByteDance wyznaczają więc trendy w myśleniu o portalach internetowych, ale i o rozrywce. Bo TikTok ma bawić, skłaniać do tworzenia i niewiele ponadto. Co prawda aplikacja nie rozprzestrzeniłaby się na świecie tak szeroko, gdyby nie pewna kosztowna transakcja z końca 2017 r. ByteDance kupił wtedy prawa do Musical.ly, podobnej aplikacji, tyle że adresowanej do dzieci i nastolatków w USA. Wyłożywszy miliard dolarów, Chińczycy zyskali więc nową bazę danych – młodych Amerykanów. A wkrótce i resztę globu. W 2018 r. obie aplikacje złączyły się pod jednym logotypem: zakrzywioną literą b, przypominającą symbol muzyczny. TikTok trafił pod strzechy i chce lansować tylko to, co jest „prawdziwe”. W domyśle: inaczej niż Facebook z jego fake newsami czy nachalnie estetyczny Instagram. Globalny szef marketingu TikToka Stefan Heinrich tłumaczył „Guardianowi”: „W dzisiejszych mediach społecznościowych prezentujemy idealną, rzadko prawdziwą wersję siebie. A TikToka kocham właśnie za to, że pozwala naprawdę się odsłonić”.

Użytkownicy aplikacji zdają się potwierdzać te odczucia. Bez żenady występują przed kamerą, wykonują sztuczki, naśladują piosenkarzy, kpią z samych siebie. Wszystko do wtóru znanych przebojów Rihanny, Madonny czy ścieżki dźwiękowej z „Titanica”. Solo, w grupie, w towarzystwie zwierząt – zależnie od fantazji. – Przyciąga młodych do TikToka silna społeczność, łatwość korzystania i możliwość stania się samemu twórcą – wyjaśnia Michał Wieczorek z firmy analitycznej Sotrender.

Odmóżdżanie na ekranie

Tym, co TikToka wyróżnia na tle innych społecznościówek, jest też przewaga dopingu nad hejtem. Komentarze zwykle są pochlebne, użytkownicy wzajemnie się zagrzewają, wsiąkając w tę dziwaczną, komediową konwencję. Pozytywny feedback to dla młodych jeszcze jeden walor. Zachodni publicyści mówią o aplikacji, że jest jak „bezpieczna przystań”, gdy jedyne, o czym się marzy, to niezobowiązująca, ciut bezmyślna rozrywka i chwila „odmóżdżenia”. „Poczułem, jak rozwiązuje się węzeł w mojej klatce piersiowej, głowa napełnia się helem, a usta układają się w uśmiech. Czy to jest właśnie pełnia szczęścia?” – relacjonował pierwsze zetknięcie z TikTokiem Kevin Roose, publicysta „New York Timesa”. Aplikacja – dodał – przywraca mediom społecznościowym ich pierwotną misję: fun, zabawę. Pozbawiona reklam (na razie?) i zalewu newsów zewsząd, zarabia na „wirtualnych prezentach”, które użytkownicy, jeśli zechcą, fundują swoim ulubionym twórcom.

Filmiki mają potencjał viralowy – rozchodzą się po sieci niczym wirus. Pomogło też wsparcie celebrytów. TikToka rozsławił w USA słynny komik i prezenter Jimmy Fallon, ale i aktorka (także komiczka) Amy Schumer („Nie mogłabym przepuścić okazji, żeby w jeszcze jednym medium społecznościowym ktoś nazwał mnie grubą!” – żartowała w swoim stylu). Oboje znacznie zawyżają średnią wieku – użytkownicy TikToka mają przeważnie od 16 do 25 lat. To właśnie im, wyrosłym w kulturze memu i rozmaitych wyzwań w sieci, zwanych tu challenge’ami, „estetyka wirtualnej żenady” szczególnie odpowiada. „Oglądanie tych filmików boli widza i zawstydza. Tak bardzo, że aż nie można powstrzymać się od śmiechu” – pisze Taylor Lorenz na łamach magazynu „The Atlantic”, tłumacząc, czym jest poczucie cringe – żenady – w internecie. I dodając, że właściwie niczym złym. Każde medium społecznościowe czy aplikacja na początku głównie dziwi, zanim wkomponuje się na dobre w wirtualny krajobraz. Przecież jeszcze niedawno – dodaje Lorenz – powszechnie dziwiło, że dorośli zaczęli się dzielić prywatnym życiem na Facebooku. Dziś to nic dziwnego, raczej norma.

Dla młodych światy realny i wirtualny stale się przenikają. Korzystają z mediów społecznościowych dużo swobodniej i z większą świadomością – mówi Michał Wieczorek. – Lepiej czują się w świecie wirtualnym niż ich rodzice i wytwarzają własne wzorce komunikacji. Memy to element tej komunikacji taki sam jak śmieszne filmy w TikToku, pranki czy wyzwania pokroju #BirdBoxChallenge (wykonywanie różnych czynności z zawiązanymi oczami, inspirowane filmem „Bird Box” – „Nie otwieraj oczu”).

J.K. Rowling w krainie trolli

Użytkownicy nowych technologii w zamian za rozrywkę oddają część swojej prywatności. Wirtualne usługi rzadko nic nie kosztują – w sieci płaci się danymi, walutą najcenniejszą z punktu widzenia reklamo- czy usługodawców. Nieletni nie zawsze są na te kwestie wyczuleni, a i dorośli nie świecą przykładem. TikTok zebrał baty od Amerykańskiej Federalnej Komisji Handlu właśnie za to, że przechowywał dane użytkowników mających mniej niż 13 lat. Taką dolną granicę wyznacza regulamin aplikacji. Tyle że wskutek fuzji z Musical.ly sprytnie przejęto całą bazę młodszych użytkowników, czasem 6-, 7-letnich. Właściciele TikToka zapewniają w swej obronie, że troska o standardy prywatności to jeden z ich podstawowych priorytetów. Dbają też o to, by nie ukazywały się tu materiały, eufemistycznie rzecz ujmując, niestosowne. ByteDance zatrudnia w tym celu ok. 10 tys. moderatorów stale pilnujących porządku (nie wiadomo, jaka ich część została oddelegowana do TikToka, ale pewnie spora). Nawet armia moderatorów potężniejszego Facebooka jest mniejsza – 7,5 tys. osób czuwa nad ok. 2 mld aktywnych użytkowników z całego świata.

Sito moderacji nie zawsze jest jednak szczelne, a margines nieregulaminowych zachowań – nawet jeśli to tylko margines – może wyrządzić sporo krzywd. Zdarzają się na TikToku komentarze rasistowskie czy antysemickie. Albo niemoralne propozycje składane zwłaszcza młodszym użytkownikom. Już w czasach popularności Musical.ly zaniepokojeni rodzice pisali listy do prasy. Alarmowali, że ich dzieci są nagabywane, obrażane, epatowane treściami o charakterze erotycznym czy wręcz pornograficznym.

Jedna z mam opublikowała przejmujący tekst-apel na łamach magazynu „Medium”. Aplikację testowała na samej sobie. „Moje doświadczenia dobrze podsumowuje jeden wyraz: Nowayismykidgettingthisapp”. Czyli zasadniczo całe zdanie: „Nie ma mowy, żeby moje dziecko korzystało z tej aplikacji”. „Wyobraźcie sobie – pisała do rodziców – że zostawiacie swoje dziecko w jakimś magazynie na przedmieściach Los Angeles. Nie macie pojęcia, kto jest z nim w środku – trzymam kciuki, żeby to byli laureaci Pokojowej Nagrody Nobla, dyplomowani pediatrzy i J.K. Rowling. Módlcie się, żeby nie był to zestaw najgorszych ludzi świata. Nikt nie widzi twojego dziecka, za to ono wszystko widzi i słyszy”. Mama 10-latki zwraca uwagę na rzecz oczywistą: młodzi ludzie są w sieci wystawieni na szereg różnych bodźców, czasem brutalnych, kontrowersyjnych, po prostu niewłaściwych, zresztą nie tylko dla kilkulatka.

Wgląd w głąb smartfona

Tymczasem mechanizm „kontroli rodzicielskiej” działa może na YouTube, ale w popularnych aplikacjach społecznościowych – już nie zawsze. TikTok pod naporem krytyki w 2018 r. wprowadził pewne zabezpieczenia: rodzice mogą ustalić czas korzystania z aplikacji przez ich dzieci (użytkownicy zgodnie podkreślają, że jest silnie uzależniająca) i otrzymywać powiadomienia na wypadek pojawienia się treści niedostosowanych do wieku nastoletnich odbiorców.

Tych nastoletnich jest zresztą potencjalnie wielu, coraz więcej. Ze słynnych badań Pew Research Center (2015 r.) wynika, że własny smartfon obsługuje 73 proc. osób w wieku 13–17 lat, a późniejszy (2017 r.) sondaż firmy badawczej Nielsen wskazuje, że już nawet 45 proc. 10–12-latków. Rodzice kupują dzieciom smartfony, żeby mieć z nimi szybszy, prostszy kontakt i odwrotnie. Tyle że dzieci korzystają z nich z całym dobrodziejstwem inwentarza. Tym bardziej limitowanie czasu spędzanego przed ekranami nie wystarcza – należałoby też zajrzeć do środka.

Niestety, nawet przeciętny użytkownik nowych technologii – w każdym wieku – sam nie zawsze jest świadom, na co wyraża zgodę, pobierając tę czy inną aplikację. Eksperci mają prostą radę: należy sprawdzić dokładnie, jakich dostępów żąda się od nas już na etapie instalacji, zagrzebać się w ustawienia i je odpowiednio skonfigurować. Pozbyć się tego, co zbyteczne, nieużywane, a co może nas szpiegować. Jeśli banalna aplikacja – np. kalkulator – chce mieć wgląd do naszych wiadomości, zdjęć czy kamery, to już powinna się nam włączyć czerwona lampka ostrzegawcza. Należy się zresztą spodziewać, że giganci świata hi-tech wyprodukują z czasem smartfony przeznaczone tylko dla dzieci. Pierwsze takie urządzenia – na ogół z Chin – już powstają, reklamowane jako „anty-iPhone’y”, umożliwiające wykonywanie połączeń i niewiele więcej. Wyglądają i działają jak te dla seniorów – z dużymi ekranami i o niewielkiej funkcjonalności. Dlatego są raczej wyśmiewane. Innym rozwiązaniem są zapory rodzicielskie od Apple (Screen Time) czy Google (Google Family Link) – dodatkowe opcje regulowania czasu ekranowego i selekcji treści, dostępne w dowolnych urządzeniach i usługach tych firm.

Na razie solidny przegląd smartfona, nauka, czym są dane osobowe i jak je chronić, a czasem i rodzicielski test aplikacji (ale bez przedwczesnego popadania w panikę!) to minimum działania, które może zapobiec mniejszej czy większej katastrofie, zanim firmy technologiczne zaproponują jakieś własne, lepsze. Bo rozrywka może być bezmyślna, ale człowiek w zderzeniu z nowymi technologiami – cóż, lepiej, żeby taki nie był.

Polityka 11.2019 (3202) z dnia 12.03.2019; Ludzie i Style; s. 67
Oryginalny tytuł tekstu: "Pokłady żenady"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną