Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Kanadyjczycy zalegalizują rekreacyjną marihuanę, a Europa boi się ją badać

Na świecie, zwłaszcza w USA i Kanadzie, badania kliniczne z wykorzystaniem kanabinoidów prowadzi się od lat. Na świecie, zwłaszcza w USA i Kanadzie, badania kliniczne z wykorzystaniem kanabinoidów prowadzi się od lat. Surachet Khaoropwongchai / StockSnap.io
Do tej pory dzieci zbyt łatwo kupowały marihuanę, a przestępcy czerpali zyski – napisał Justin Trudeau po tym, jak Kanada zalegalizowała posiadanie i sprzedaż przez licencjonowanych dostawców konopi indyjskich. To clou całej sprawy.

Wystarczy spojrzeć na uśmiechniętego premiera Kanady Justina Trudeau, by nie mieć wątpliwości, że zrobił wszystko, aby zrealizować swoją obietnicę wyborczą związaną z legalizacją rekreacyjnego korzystania z marihuany. Po Urugwaju oraz dwóch amerykańskich stanach – Kalifornii i Kolorado – mamy kolejne państwo, które odchodzi od penalizacji użytkowania trawki dla relaksu.

Choć oczywiście pod pewnymi warunkami. Kanadyjczycy będą mogli najpóźniej od września mieć przy sobie 30 gramów suszonych konopi oraz będą mogli w prywatnym gospodarstwie hodować maksymalnie 4 sadzonki. Granicę wieku, poniżej którego nie można marihuany sprzedawać, ustalono na 18–19 lat w zależności od prowincji.

Czytaj także: Dlaczego mózg się uzależnia? Czy może się uzależnić od wszystkiego?

Dlaczego w Kanadzie zalegalizowano marihuanę?

Premier Trudeau napisał na Twitterze po pomyślnym przegłosowaniu ustawy w Parlamencie (stosunkiem głosów 52 do 29): „Do tej pory dzieci zbyt łatwo kupowały marihuanę, a przestępcy czerpali zyski”. I to jest clou całej sprawy. Zalegalizowanie posiadania i sprzedaży przez licencjonowanych dostawców konopi indyjskich to walka z podziemiem, które w takich krajach jak Polska świetnie sobie radzi w mętnej wodzie.

Przepisy penalizujące stosowanie marihuany nie sprawdziły się właściwie nigdzie na świecie. Rząd Kanady umie czytać wyniki sondaży, które wielokrotnie pokazały, że obywatele tego kraju wydają na trawkę co roku niemal tyle samo co na wino. Karanie ich za używkę, która - w racjonalnych ilościach i według potwierdzonych badań naukowych – nie przynosi większych działań niepożądanych niż alkohol czy papierosy, było więc nielogiczne. Tej logiki brakuje w innych krajach, choć tendencja powoli się zmienia i np. w Belgii, Chile oraz bliskich nam Czechach już dawno zlikwidowano przepisy karzące za posiadanie zioła w niewielkich ilościach (w Polsce przepisy są nieprecyzyjne, a decyzja o umorzeniu ewentualnego śledztwa zależy od prokuratora).

Kanadyjscy konserwatyści oczywiście protestują, ale jakoś nie przeszkadza im dostęp do innych używek, szeroko dostępnych, a nawet promowanych w mediach i na imprezach sportowych. Zgodnie z nowym prawem na opakowaniach marihuany nie będzie natomiast mogło być wielkich reklam i będą musiały zawierać ostrzeżenia o ewentualnych szkodliwych skutkach dla zdrowia; producenci nie będą mogli kierować swoich produktów do młodzieży, reklamować się za pomocą sponsoringu ani angażować celebrytów.

Hipokryzja i ideologia stopują badania kliniczne z kanabinoidami

Przykład Kanady może być wzorem do naśladowania. Bo jeśli ktoś szuka argumentów potrzebnych do obalenia mitów na temat konopi, tak silnie zakorzenionych w naszym kraju, powinien też spojrzeć w statystykę. Tę, która pokazuje, ile wypadków zdarza się pod wpływem alkoholu oraz ile nieszczęść wywołuje nałóg palenia tytoniu.

Prof. Jerzy Vetulani, neurobiolog wyspecjalizowany w badaniu wpływu rozmaitych używek na mózg, zwykł mawiać: „Jest wiele argumentów, by dzieci w szkołach nie paliły skrętów i ja ich nie neguję. Jeśli jednak miałbym wybierać między regularnym przyjmowaniem marihuany przez moje wnuki a piciem w sporych ilościach, to bez wahania wybrałbym to pierwsze”.

Czytaj także: Alkohol czy marihuana. Co bardziej szkodzi zdrowiu?

Kilka lat temu głośną dysputę nad przydatnością marihuany oraz legalizacją jej medycznego zastosowania wywołał neurolog z Centrum Zdrowia Dziecka dr Marek Bachański. Niesłusznie usunięty ze szpitala wygrał w sądzie wszystko, co miał do wygrania, ale pozostało kilka nierozwiązanych kwestii. Przede wszystkim potrzeba prowadzenia badań klinicznych, które w Polsce (jak i zresztą w całej Europie) toczą się bardzo niemrawo.

Na świecie, zwłaszcza w USA i Kanadzie, badania kliniczne z wykorzystaniem kanabinoidów prowadzi się od lat. Ale zaangażowani w nie naukowcy również przechodzą biurokratyczną mitręgę, o czym ciekawie napisała w swojej książce „Medyczna marihuana. Historia hipokryzji” dr Dorota Rogowska-Szadkowska (wywiad z nią pt. „Stan zadymienia”; POLITYKA 20/2016). Niestety prawo unijne, które reguluje w Polsce prowadzenie badań klinicznych, do tej pory stawiało w uprzywilejowanej pozycji duże firmy farmaceutyczne, natomiast utrudnia tego typu działalność mniejszym zespołom, nie mówiąc o naukowcach indywidualnych, którzy mieliby pomysł na eksperymentowanie z preparatami marihuany.

Badania nad marihuaną potrzebują rozpędu

Zdaniem ekspertów takie badania powinny być sponsorowane nie przez przemysł, lecz np. Komisję Europejską, gdyż koncerny lekowe – ze względu na dość ograniczone wykorzystanie preparatów marihuany w wąskich wskazaniach – będą w umiarkowany sposób zainteresowane finansowaniem badań klinicznych z ich udziałem. Mówiąc wprost: aby opłacało się produkować i badać nowy lek, musi być dla niego spory rynek zbytu, by sprzedaż mogła pokryć poniesione nakłady. W przypadku składników oleju konopnego, THC czy CBD, to się nigdy nie będzie kalkulować dużej firmie. Sytuacja jest więc kuriozalna: potentatom rynku badania marihuany się nie opłacają, a indywidualni badacze nie mają zaplecza finansowego, by pokryć wydatki na prowadzenie testów klinicznych.

Na koniec pozostaje też ideologia. Ta właśnie, z której oczyścili się Kanadyjczycy, a która u nas wciąż trzyma się mocno. Czy kiedyś i nam uda się wyjść z tego zaklętego kręgu obłudy i hipokryzji?

Czytaj więcej: O trawce bez emocji, czyli fakty i mity na temat marihuany

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną