Od dzisiaj każdy podatnik może sprawdzić w Internecie wypełniony właśnie dla niego formularz zeznania za ubiegły rok. Polski fiskus przetworzył informacje, które otrzymał do końca lutego od pracodawców, a następnie przyporządkował je do konkretnych podatników. W ten sposób powstał swoisty „brudnopis” naszego PIT.
Teraz tylko trzeba go sprawdzić, a jeśli wszystkie przychody się zgadzają, wystarczy uzupełnić o ewentualne ulgi, których jednak zostało w naszym systemie podatkowym bardzo niewiele. Potem można jeszcze wybrać organizację pożytku publicznego, która dostanie jeden procent naszego podatku. I gotowe.
Oczywiście całkowitą odpowiedzialność za dane w tak wypełnionym zeznaniu ponosi wysyłający formularz. Jeśli zatem pojawią się błędy, nie będzie można zrzucić winy na fiskusa, który źle podpowiedział.
Zwykły obywatel może skorzysta z tej pomocy. Chociaż pewnie zada sobie przy tym jedno pytanie. Dlaczego to tak długo trwało? Przecież od lat wydajemy ogromne, publiczne pieniądze na budowę skomplikowanych systemów informatycznych dla państwowych urzędów. A efekty, nie tylko zresztą w przypadku ministerstwa finansów, przychodzą bardzo powoli.
Ciekawe, czy w tym przypadku w ogóle by się pojawiły, gdyby nie zmiana na stanowisku szefa resortu. Widać, że Mateusz Szczurek to zupełnie inne pokolenie niż Jacek Rostowski, który przez sześć lat urzędowania takiego projektu nie zdążył zrealizować.
Niestety, system automatycznego wypełniania formularzy ma pewne luki. Najważniejsza i najbardziej kuriozalna z nich to nieuwzględnianie dochodów z tytułu rent czy emerytur. To wyjątkowo dziwna sytuacja, w której jeden państwowy urząd, czyli ZUS, nie jest w stanie efektywnie komunikować się z innym, czyli skarbówką.
Miejmy nadzieję, że ta ogromna wada zostanie do przyszłego roku usunięta. Na pewno emeryci czy renciści rzadziej korzystają z elektronicznego wysyłania formularzy podatkowych niż ludzie młodzi. Ale przecież to nie powód, żeby ich cyfrowo dyskryminować.