W 2017 r. chińska nadwyżka w handlu z USA sięgnęła 375 mld dol. Donald Trump za punkt honoru postawił sobie więc zmuszenie Chin do większego otwarcia na amerykańskie towary i usługi. Używa przy tym metod siłowych, wykorzystując pozycję USA jako największej globalnej gospodarki.
Trump w kwestiach polityki handlowej wprowadza w zakłopotanie nawet swoich najbliższych współpracowników. Po sobotnich negocjacjach z Chińczykami amerykański sekretarz skarbu Steven Mnuchin mówił, że wojna handlowa „została wstrzymana” i że doszło do „znaczącego postępu” w rozmowach. We wtorek Trump zgasił go, mówiąc wprost, że z negocjacji „nie jest zadowolony”.
Cła i groźby, a w końcu odwilż
Twarde stanowisko Trumpa w sprawie Chin to realizacja jego obietnic wyborczych. Prezydent USA przedkłada interesy Ameryki nad wszystko. Pokazał już, że w obronie amerykańskich firm i pracowników jest zdolny do drastycznych kroków.
22 stycznia USA nałożyły cła na panele fotowoltaiczne oraz pralki z importu. Dotknęło to m.in. producentów z Chin i Korei.
Od 23 marca Stany Zjednoczone wprowadziły 25-procentowe cła importowe na stal i 10-procentowe na aluminium, które objęły m.in. Chiny. Głównym argumentem było „bezpieczeństwo narodowe”.
Ale Pekin nie pozostał dłużny. Odpowiedział od 2 kwietnia 15–25-procentowymi cłami na 128 rodzajów towarów z USA, m.in. owoce, wino czy wieprzowinę.
Czytaj także: Donald Trump opóźnia wojnę handlową z UE. Ponoć po raz ostatni
Pod koniec marca Trump podpisał dekret, w którym zobowiązał reprezentanta USA ds. handlu Roberta Lighthizera do opracowania listy importowanych z Chin towarów o wartości nawet 50 mld dol. rocznie, na które mogą być nałożone dodatkowe cła. Powód? Kradzież przez Chiny amerykańskiej własności intelektualnej. Zdaniem Amerykanów Pekin zmusza inwestorów z USA do transferu technologii i nakłada na nich restrykcje, które utrudniają im rozwój na tamtejszym rynku.
Chiny odpowiedziały, że gotowe są nałożyć cła na 106 towarów z USA, m.in. soję, samochody i samoloty.
Napięcia handlowe trwały jeszcze w kwietniu, gdy Trump zagroził, że USA mogą wprowadzić dodatkowe cła na 100 mld dol. (oprócz tych na 50 mld dol.), a departament handlu USA zakazał amerykańskim firmom sprzedawania swoich produktów i usług chińskiemu koncernowi ZTE z powodu złamania przez niego embarga na handel z Iranem i Koreą Północną.
W końcu obie strony zaczęły jednak ze sobą rozmawiać. Kilka dni temu Chiny zadeklarowały większe otwarcie na amerykański import, m.in. artykułów rolnych. We wtorek Pekin ogłosił, że od lipca obniży cła na niektóre importowane samochody oraz części samochodowe. Z kolei Donald Trump nie wykluczył wpuszczenia na amerykański rynek ZTE (choć zablokować to mogą kongresmeni).
Gra czy prawdziwa szansa na porozumienie?
Amerykańsko-chińskie przepychanki handlowe to ryzykowna gra. Toczy się pomiędzy dwoma największymi gospodarkami świata. Każda ze stron chce ugrać jak najwięcej i jak najmniej stracić. Rykoszetem dostają jednak m.in. inwestorzy giełdowi, bo każda pozytywna lub negatywna informacja w tej sprawie powoduje silne wahania kursów akcji i walut. W środę WIG20 stracił 1,7 proc.
Trump nie jest zadowolony z dotychczasowych negocjacji, bo brakuje w nich konkretów, np. zobowiązania się Chińczyków – tak jak tego chcą Amerykanie – do obniżenia w kolejnych latach chińskiej nadwyżki handlowej z USA o 200 mld dol. Nie ma się więc na razie czym pochwalić przed swoimi konserwatywnymi wyborcami.
Kolejną szansą na ustępstwa ze strony Chin będzie czerwcowa wizyta w Pekinie sekretarza handlu USA Wilbura Rossa. Jego głównym zadaniem będzie wymusić na Chińczykach takie deklaracje, które zadowolą Donalda Trumpa.