Turecka lira stopniowo osłabia się względem dolara od wielu lat. W ostatnim roku ten proces przyspieszył, a w piątek i poniedziałek kurs tureckiej waluty załamał się po tym, jak prezydent USA Donald Trump zdecydował o podwojeniu ceł na stal (do 50 proc.) i aluminium (do 20 proc.) nałożonych na Turcję. Jest to bezpośrednia reakcja na pogarszające się stosunki polityczne między dwoma krajami – sojusznikami w ramach NATO. Stany domagają się od Turcji uwolnienia z aresztu domowego amerykańskiego pastora Andrew Brunsona, oskarżanego o szpiegostwo.
Łatwe cele dla spekulantów
Turcja stała się łatwym celem dla spekulantów na własne życzenie. Na pierwszy rzut oka jej gospodarka kwitnie. Z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że w latach 2012–17 średni wzrost PKB Turcji był bliski 6 proc. Ale za tym wzrostem kryją się rosnące nierównowagi.
Czytaj także: Czy Chiny ruszą „na ratunek” tureckiej gospodarce?
Turcja od lat utrzymuje deficyt na rachunku obrotów bieżących, który w ostatnich latach sięgał ok. 3–5 proc. PKB. W uproszczeniu oznacza to, że kraj musi pożyczać za granicą pieniądze, żeby sfinansować np. import. Jednocześnie turecki rząd utrzymuje deficyt budżetowy. Jakby tego było mało, inflacja w Turcji wzrosła do poziomu ponad 15 proc., co zwiększa niepewność gospodarczą i zmusza bank centralny do podnoszenia stóp procentowych.
Kraj, podobnie jak wiele innych gospodarek wschodzących, w ostatnich kilku latach dużo bardziej uzależnił się od finansowania w obcych walutach. To efekt ultraluźnej polityki monetarnej zachodnich banków centralnych: amerykańskiej Rezerwy Federalnej oraz Europejskiego Banku Centralnego. Niskie stopy procentowe sprzyjały tanim kredytom w dolarach i euro, które zaciągały instytucje finansowe, firmy i obywatele m.in. w Turcji, Indonezji, Indiach czy Argentynie. Z danych Banku Rozliczeń Międzynarodowych wynika, że przez ostatnie sześć lat zadłużenie dolarowe firm i obywateli w Turcji wzrosło ze 104 do 198 mld dol., w Indonezji – z 76 do 166 mld dol., a w Argentynie z 48 do 130 mld dol. Osłabienie waluty tych krajów oraz wzrost stóp procentowych w USA sprawiają, że spłata kredytów staje się dużo bardziej kosztowna.
Ryzyko „zarażenia” innych krajów
Sytuacja w różnych gospodarkach wschodzących jest odmienna, ale duże globalne fundusze często wkładają je do jednego koszyka inwestycyjnego. Gdy w kłopoty wpada jeden kraj – w tym wypadku Turcja – wyprzedają też swoje aktywa na innych rynkach, co powoduje „efekt zarażenia”.
Osłabienie walut wywołane kryzysem tureckim spowodowało już reakcje władz m.in. w Indonezji. Tamtejszy bank centralny dość niespodziewanie podniósł w środę stopy procentowe, już po raz czwarty w tym roku. W Indiach na skutek interwencji banku centralnego broniącego kursu rupii rezerwy walutowe skurczyły się z 426 mld dol. w kwietniu do 403 mld w sierpniu.
W przypadku Turcji dodatkowe obawy inwestorów wzbudza ograniczona wiarygodność polityki tureckich władz. Kluczową wątpliwość wzbudza umocnienie roli prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, które może wpływać na niezależność tureckiego banku centralnego.
Erdoğan często powtarza, że jest przeciwnikiem dalszego podnoszenia stóp procentowych w Turcji. Obecnie główna stopa wynosi tam 17,75 proc., ale zdaniem niektórych ekonomistów w obliczu rosnącej inflacji powinna być nawet o 10 pkt. proc. wyższa. Pytanie, czy bank centralny sprzeciwi się woli prezydenta i jeśli będzie to niezbędne, odpowiednio zareaguje na kryzysową sytuację?
Wszystko w rękach dwóch nieprzewidywalnych przywódców
Po gwałtownej przecenie liry z piątku i poniedziałku w kolejnych dniach przyszło odreagowanie. Ale turecka waluta odrobiła tylko część strat względem dolara. Dalszy rozwój wypadków będzie zależał od działań tureckich władz oraz eskalacji politycznego napięcia między USA a Turcją.
Na razie nie widać, żeby któryś z tych krajów zamierzał iść na ustępstwa. Nieprzewidywalność działań prezydentów obu krajów – Donalda Trumpa i Recepa Tayyipa Erdoğana – potęguje napięcie. Wystarczy jeden tweet Trumpa dotyczący np. kolejnych sankcji na Turcję, by lira znowu poleciała na łeb na szyję, a wraz z nią waluty innych krajów wschodzących, co w czarnym scenariuszu mogłoby się skończyć globalnym kryzysem.
Nawet Trump musi jednak brać pod uwagę to, że Turcja jest sojusznikiem USA w NATO i odgrywa ważną rolę na Bliskim Wschodzie. Dla Europy jest kluczowa, bo powstrzymuje napływ uchodźców m.in. z ogarniętej wojną Syrii. Do tego jest ważnym partnerem handlowym krajów UE, a unijne banki i firmy, które w Turcji zainwestowały miliardy euro, mają szczególnie dużo do stracenia.
Eskalacja konfliktu może wepchnąć Turcję w ramiona nowych sojuszników: Rosji, Iranu czy Chin, które chętnie poszerzą swoją strefę wpływów, co byłoby niekorzystne dla USA.