Melanż na szczycie
NVIDIA, czyli melanż na szczycie. Co się kryje za sukcesem firmy, która przeskoczyła gigantów
Artykuł w wersji audio
Gdyby baron Vladmir Harkonnen mieszkał dziś przy Wall Street, musiałby powiedzieć: „Ten, kto kontroluje procesory graficzne, kontroluje wszechświat”. Dla niewtajemniczonych – baron jest jednym z bohaterów powieści science fiction Franka Herberta „Diuna”, która zrobiła ostatnio nieco zamieszania w show-biznesie. Tyle że w oryginalnej wersji Harkonnen mówi oczywiście nie o procesorach, tylko o melanżu.
Chodzi o przyprawę, bez której rozwój cywilizacji jest niemożliwy. Bo we wszechświecie z książki Herberta ludzkość w krwawej wojnie pozbyła się myślących maszyn (!), które podniosły bunt. I jedyne, na czym ludzkość polega przy eksploracji kolejnych galaktyk, to umysły wybitnych jednostek. A pełen ich potencjał wyzwala dopiero melanż występujący w tylko jednym miejscu – na Diunie.
Procesory graficzne są dziś melanżem globalnej gospodarki, a szczególnie sektora sztucznej inteligencji (AI). Bez nich podbój wszechświata nie będzie niemożliwy. Diuną jest Tajwan, gdzie produkowane są dziś niemal wszystkie procesory graficzne. A 70–80 proc. rynku tych procesorów – w tym przede wszystkim ich projektowanie – kontroluje jedna firma, która w zeszłym tygodniu przez kilka dni była najbardziej wartościowym biznesem we wszechświecie. Mowa o amerykańskiej NVIDIA, która 20 czerwca przeskoczyła starych gigantów, Microsoft i Apple, osiągając wartość rynkową 3,45 bln dol. I choć jej notowania po weekendzie nieco spadły, to jeśli utrzyma ścieżkę wzrostu z ostatnich kilku tygodni, na koniec roku może być warta ponad 6 bln.
Łatwo przyjąć do wiadomości, że takie firmy jak Apple, Microsoft czy Google są warte miliardy czy nawet biliony dolarów – wielu ludzi na świecie ma codzienny kontakt z ich produktami. Z NVIDIĄ jest inaczej. Do niedawna znali ją tylko specjaliści od AI i dojrzewający wciąż 40-latkowie, którym dwie dekady temu logo firmy wyświetlało się przy włączaniu co drugiej gry (stąd wiem, że poprawna wymowa to „enwidja”).
I 20 lat później okazało się, że ta sama technologia, która pozwala wyczarować wspaniały krajobraz pola bitwy lub toru wyścigowego, doskonale nadaje się również do tzw. głębokiego uczenia (deep learning). Ten proces umożliwia aplikacji samodoskonalenie bez konieczności ręcznego kodowania wszystkiego przez programistów, co prowadzi do niezrównanego poziomu dokładności w takich obszarach jak rozpoznawanie obrazu i mowy. A to tylko początek.
Dlatego dziś technologiczni giganci i najważniejsi adepci AI, jak Microsoft, Google czy Amazon, kupują coraz większą liczbę procesorów NVIDII do swoich centrów danych. Szpitale używają ich do wykrywania anomalii w obrazach medycznych (prześwietlenia, USG, tomografia itp.). Tesla niedawno ogłosiła, że zainstaluje procesory graficzne NVIDIA we wszystkich swoich samochodach, aby w końcu umożliwić prawdziwie autonomiczną jazdę.
Na całym świecie działa już ponad 3 tys. start-upów zajmujących się sztuczną inteligencją. I większość z nich jest klientami NVIDII. Wykorzystują jej procesory graficzne w tworzonych przez siebie aplikacjach do zakupów online, handlu akcjami czy nawigowania dronami. W ten sposób popyt na procesory NVIDII coraz wyraźniej przekracza podaż i ceny akcji firmy biją kolejne rekordy.
W świecie akademickim techniki głębokiego uczenia, podstawa obecnej rewolucji AI, były znane od lat 60. XX w., ze skokowym rozwojem w latach 80. i 90. Ich rozwój ograniczały jednak co najmniej dwa czynniki: dostęp do odpowiedniej ilości danych, niezbędnych do głębokiego uczenia się algorytmów, oraz dostęp do taniej i coraz większej mocy obliczeniowej. Pierwszy problem rozwiązał internet. Drugi problem rozwiązała NVIDIA dzięki swoim procesorom.
Pierwszy procesor graficzny NVIDII powstał w 1995 r. Firma zainwestowała w jego rozwój ponad 10 mln dol. zebranych od banków inwestycyjnych. Jednak projekt okazał się klapą, a NVIDIA omal nie zbankrutowała. Podobnie było z drugim procesorem. Dopiero trzeci, zaprezentowany w 1997 r. RIVA 128, cztery razy szybszy od konkurencji, okazał się przełomowy dla firmy.
Kiedy NVIDIA weszła na giełdę w 1999 r., wciąż jeszcze zajmując się wyłącznie grafiką do gier, zatrudniała 250 pracowników. Teraz ma ponad 27 tys. Rok temu zajmowała piąte miejsce pod względem wyceny rynkowej, a dwa lata temu miała dziesiąte. Pięć lat temu nie znajdowała się nawet w pierwszej dwudziestce. A majątek twórcy NVIDII i jej obecnego dyrektora generalnego Jensena Huanga przez ostatnie pięć lat wzrósł o 1900 proc. i sięga dziś według „Forbesa” 110 mld dol.
Trudno się dziwić, że 61-letni Huang zachowuje się jak gwiazda rocka. Gdziekolwiek pokaże się publicznie, zbiera się wokół niego tłum fanów. Ostatnio Mark Zuckerberg, szef Meta, nazywał go „Taylor Swift biznesu technologicznego”. Przy czym Huang jest typowym selfmademanem. W wieku pięciu lat wyjechał z Tajwanu do Tajlandii. Potem z rodzicami trafił do USA, gdzie skończył studia z elektroinżynierii i otrzymał obywatelstwo. Na stałe mieszka w Santa Clara w Kalifornii – niedaleko od siedziby głównej NVIDII.
Jego znakiem rozpoznawczym stała się skórzana kurtka typu biker (najczęściej od Toma Forda za 9 tys. dol.), która zdaniem stylistów ma być symbolem odwagi, parcia naprzód. Według Meghan Morris z serwisu Bloomberg ten charakterystyczny styl dodaje Huangowi „swobodnej i przystępnej energii”. Trudno też nie zauważyć podobieństwa z publicznym wizerunkiem współzałożyciela Apple, nieżyjącego już Steve’a Jobsa, który występował w czarnym sweterku z golfem, w niebieskich dżinsach Levi’s i tenisówkach. Zdaniem Morris taki „niezmienny ubiór” pomaga budować poczucie stabilności w firmie.
Huang buduje narrację o swojej dalekowzroczności, ale historia sukcesu jego firmy jest nieoczywista. Gdy NVIDIA ze swoimi kartami graficznymi rozsiadła się już wygodnie w biznesie gier wideo (jeszcze w zeszłym roku było to największe źródło dochodów firmy), Huang zarządził zwrot tak radykalny, że porównywalny chyba tylko z momentem, w którym Nintendo porzuciło produkcję gier karcianych na rzecz konsoli. Lub gdy Toyota przestała produkować krosna tkackie i zabrała się do samochodów.
Wbrew pozorom skok od gier wideo do sztucznej inteligencji nie był taki daleki. John Gapper, publicysta „Financial Timesa”, takie zwroty w biznesie dzieli na dwie kategorie: naturalne i zaskakujące. Dla Netfliksa, który zaczął od wypożyczalni DVD, przejście do formatu platformy streamingowej było naturalne. Zupełnie inaczej niż w przypadku Nokii, która zaczęła od produkcji papieru, a poprzez telefony skończyła na wyposażeniu sieci telekomunikacyjnych. Zdaniem Gappera NVIDIA ze swoim zwrotem plasuje się gdzieś pośrodku.
W maksymalnym uproszczeniu procesory graficzne NVIDII, które pojawiły się w 1999 r., od początku zajmowały się liczeniem. Tylko że dzięki swojej konstrukcji mogły przeprowadzać bardzo wiele obliczeń jednocześnie. To umożliwiało wielorakie zastosowanie. Sztuczna inteligencja nie zaprzątała jednak głowy twórcy NVIDII aż do 2012 r., gdy jedna z firm zastosowała jego procesory do aplikacji rozpoznającej obrazy. Cztery lata później Huang dostarczył swój pierwszy superkomputer dla OpenAI. Wszystko to wybuchło w 2022 r., gdy OpenAI zaprezentowała ChatGPT, który wcześniej został przeszkolony (uczenie maszynowe) przy użyciu 10 tys. procesorów graficznych od NVIDII.
Szybko się okazało, że Huang wpadł na pomysł nie tylko techniczny, ale też biznesowy. Grafika komputerowa i sztuczna inteligencja mają co najmniej jedną cechę wspólną – im więcej mocy obliczeniowej, tym lepiej. Różnica polega na tym, że nawet najbardziej obsesyjny gracz ma swoje granice finansowe, inaczej niż firmy, które teraz biją się o pierwszeństwo w rozwoju AI. One mogą zapłacić po 250 tys. dol. za jeden superkomputer zbudowany na procesorach NVIDII. Ale są jeszcze mocniejsi gracze – państwa, które zaczęły strategicznie podchodzić do tzw. suwerennej sztucznej inteligencji.
Do największych graczy państwowych należy Singapur, który właśnie modernizuje swoje superkomputery, używając podzespołów NVIDII. W tej samej lidze gra Kanada, która w 2023 r. wsparła lokalne start-upy AI kwotą 1,5 mld dol. – większość tej sumy dostała NVIDIA za swoje procesory. Na podobne projekty Japonia wydała w tym samym roku 740 mln dol. W Europie liderami suwerennej AI na podzespołach NVIDII są Francja i Włochy. W maju prezydent Francji Emmanuel Macron w swoim stylu wezwał Europę do utworzenia partnerstw publiczno-prywatnych, które miałyby się zająć masowym skupowaniem procesorów graficznych – nawet jeśli nie ma dla nich jeszcze oczywistego zastosowania.
W rezultacie zalana zamówieniami NVIDIA nie nadąża z produkcją, a z procesorami już obecnymi na rynku – nawet jeśli wciąż znajdują się w pudełkach – dzieją się cuda. Stały się nie tylko atrakcyjną lokatą kapitału. Jak pisze „Wall Street Journal”, banki coraz częściej przyjmują je jako zabezpieczenie kredytów. Szczególnie że start-upy zajmujące się sztuczną inteligencją, choć szybko rosną, są wciąż z reguły nierentowne. W związku z tym oprocentowanie proponowanych im tradycyjnych kredytów jest dwucyfrowe. Banki z tańszymi kredytami w ogóle unikają tego sektora. Chyba że start-up ma w magazynie produkty NVIDII.
Pod wieloma względami NVIDIA jest dziś spełnieniem marzeń wielkich inwestorów giełdowych. Wciąż pomnaża swoją sprzedaż (o 262 proc. w zeszłym roku), zapowiada prezentacje kolejnych chipów, w tym najpotężniejszego w historii o nazwie Blackwell. Z NVIDIĄ jest jednak jeden zasadniczy problem – dawno tak wiele na giełdzie nie zależało od jednej firmy. Według banku inwestycyjnego UBS spółka ta odpowiada obecnie za 6 proc. wartości indeksu giełdowego S&P 500. Mówiąc prościej, napędza teraz nie tylko najbardziej zaawansowaną sztuczną inteligencję, ale też giełdę. A to u wielu analityków z dłuższym stażem przywołuje czarne wspomnienia.
Wiosną 2000 r. pękła tzw. bańka internetowa. Wcześniej przez sześć lat inwestorzy tracili rozum (albo działali stadnie), dając pieniądze na każdą firmę mającą jakikolwiek związek z internetem, który dopiero raczkował. Wartości tych przedsiębiorstw były niebotycznie przeszacowane, aż wszystko się załamało. Pomysł z inwestycjami w internetowe biznesy był dobry, tylko o jakieś 10–15 lat przedwczesny.
Scott McNealy, biznesmen, który jako współtwórca Sun Microsystems przeżył to pęknięcie w samym środku bańki, trafnie – choć już po szkodzie – zidentyfikował źródło tamtego szaleństwa. Ówcześni analitycy z Wall Street nabożną uwagę przy ocenianiu pespektyw firmy przykładali do wskaźnika opartego na stosunku giełdowej wartości firmy do poziomu jej przychodów (C/S).
Wysoki poziom tego indeksu miał świadczyć o tym, że firma jest na ścieżce wzrostowej (warto inwestować). Niski – że firma jest już trafnie wyceniona. Wartość Sun Microsystems w pewnym momencie była 10 razy większa niż jej przychód. Wciąż znajdowali się chętni do inwestowania, co jeszcze podbijało wartość firmy, której akcje tuż przed pęknięciem bańki osiągnęły rekordową wartość 250 dol. za sztukę. Dwa lata później było to zaledwie 10 dol. Dzisiejsza sytuacja na giełdach wielu ekspertom przypomina tę z 2000 r. Mnożą się też porównania Sun Microsystems z NVIDIĄ. Przy czym różnice też są znaczące. Wartość giełdowa NVIDII jest dziś 42 razy większa niż jej przychody i ten wskaźnik stale rośnie. Ale są też inne różnice: NVIDIA – w odróżnieniu od Sun – zarabia krocie i wciąż więcej na swojej działalności.
Na Diunie konflikt o melanż doprowadza do wojny atomowej i ostatecznie do „religijnej rzezi”, w trakcie której w całym znanym wszechświecie ginie 61 mld ludzi. Na Ziemi nie jest jeszcze tak źle. Ale przy takiej koncentracji potęgi gospodarczej w gabinetach jednej firmy nietrudno sobie wyobrazić, że na rynkach finansowych coś może pójść nie tak. Nie mówiąc już o potencjalnych problemach z dostawami procesorów z Tajwanu w wypadku dalszego zaostrzenia relacji z Chinami. Na razie jednak melanż trwa.