Sieć znów rozgrzały jaja, bo od listopada mają być droższe. Prawicowe portale winią Komisję Europejską, która zadekretowała, że jajka mają być znakowane w miejscu, w którym zostały zniesione, czyli blisko kurnika. Fermy drobiu lobbują, aby Ministerstwo Rolnictwa pozwoliło znakować je jak do tej pory.
Powołują się na to, że takim wyjątkiem są kurniki w Finlandii i Danii, którym pozwolono na znakowanie jaj tak jak wcześniej. Czyli na fermach, gdzie kury je znoszą, ale tylko tych dużych. Nasz resort rolnictwa z decyzją się ociąga, więc sieć straszy, że jesienią jajka w hurcie mogą być nawet o 75 proc. droższe, a co się będzie działo w detalu, trudno przewidzieć. Z taką skokową podwyżką mieliśmy już do czynienia w 2022 r., gdy jaja gwałtownie zdrożały na całym świecie. Wtedy powodem była konieczność utylizowania wielu niosek z powodu ataku ptasiej grypy. Jaj mniej było wszędzie, więc ceny rosły. Wielu konsumentów to pamięta, drogich jaj boją się wszyscy.
Czytaj też: Zośka pogoniła kaśkę i reginę. Ceny owoców wystrzelą. Polskiego wina będzie jak na lekarstwo
Jaja no name
Jaja znakujemy od dawna. Drukuje się na nich jedenastocyfrowy kod, z którego wyczytać można wszystko: na jakiej fermie powstały, czym były karmione itp. Chodzi o to, aby np. w przypadku salmonelli czy innego zatrucia spowodowanego zjedzeniem jajek można było błyskawicznie dotrzeć do producenta i zlikwidować źródło zagrożenia.
Jajka no name, bez żadnego kodu, można jednak kupić na bazarze. Zwykle sprzedawane wprost z koszyka jako produkt ekologiczny, pochodzące od „szczęśliwych” kur biegających po polu. Rzadko jest to informacja prawdziwa, nieznakowane jaja niewiadomego pochodzenia mogą bowiem pochodzić także z nielegalnego importu. Na przykład z Ukrainy.
Drukarka w każdym kurniku
Komisja Europejska nie ma zastrzeżeń do samego kodu, pozostanie ten sam – jedenastocyfrowy. Zmienić się ma natomiast miejsce znakowania. – Do tej pory większe fermy pakują, sortują i znakują tylko jajka zniesione u siebie, na terenie własnej firmy – tłumaczy Paweł Luty, rzecznik prasowy największego w kraju producenta jajek Firmy Woźniak z Rawicza.
Mniejsze kurniki zlecają to podmiotom zewnętrznym, same nie mają bowiem możliwości technicznych. Przewożenie gołych jajek z kurnika, gdzie zostały „wyprodukowane”, do firmy, która je oznakuje, może stanowić ryzyko, że po drodze dorzuci się jajka niewiadomego pochodzenia, nie z fermy, która podaje się za producenta. Stąd dyrektywa, że jajka mają być znakowane w miejscu produkcji. Kod, zawierający informacje o miejscu ich pochodzenia, musi być prawdziwy.
Czytaj też: „Będziesz ziemię gryzł”. Jak rolnik walczył z państwem, a państwo z rolnikiem i kto tu ma rację
Ministerstwo milczy
Nowy system znakowania ma obowiązywać od listopada, od kilku tygodni drożyzną jajeczną straszą zarówno fermy małe, jak i duże, a także reprezentujące ich izby, m.in. Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz. Ich przedstawiciele twierdzą, że „postawienie drukarki w każdym kurniku” to zmuszanie producentów do kosztownych inwestycji, na które ich nie stać. W dodatku drób i jajka to nasza specjalność eksportowa, a nowy system znakowania spowoduje nagły wzrost cen i utratę rynków zbytu. Siła tego lobbingu może jednak budzić wątpliwości.
Skoro największe fermy do tej pory również znakowały jajka u siebie, to u nich nic nie powinno się zmienić, dlaczego one również protestują? Chodzi o to, że do tej pory Ministerstwo Rolnictwa nie wydało przepisów, które to wyjaśniają. Brak rozporządzenia budzi niepewność. Właściciele firm przekonują też, że znakowanie jajek w kurnikach będzie trudne i zwiększy ilość odpadów, za miliony euro będą też musieli kupić drukarki do znakowania. Trudno ocenić trafność tych argumentów, zwłaszcza że nie reaguje na nie resort. Bo najważniejszym postulatem „jajcarzy” jest to, żeby polskie Ministerstwo Rolnictwa uznało, że nasze fermy – tak jak duńskie i fińskie – mogą być wyjątkiem, i by w systemie znakowania nic się nie zmieniło. Zwłaszcza że dotychczasowe rodzime inspekcje kontrolne nie wykazywały, aby do sprzedaży trafiała znaczna liczba jajek pochodzących z innego miejsca, niż zostało zapisane w kodzie.
Największymi producentami jajek są Francuzi i Niemcy, którzy przeciwko nowemu systemowi znakowania nie protestują. Znaczącym graczem są także Włosi, oni również zabiegają, by fermy potraktowane zostały wyjątkowo i mogły znakować jak do tej pory.
Czytaj też: Nie można się nawet bronić. Państwo bierze, co chce: tak nacjonalizowane są prywatne polskie firmy
Ceny i tak podskoczą
Bez względu na to, jakie rozporządzenie wydusi z siebie w końcu Ministerstwo Rolnictwa, ceny jajek i tak podskoczą jesienią. Podwyżki, na razie niewielkie, już zaczynają być odczuwalne. W kurnikach jest bowiem o wiele mniej piskląt niż w minionych latach. Zwykle o tej porze na fermach było 21–25 mln młodych kurek, obecnie jest ich zaledwie 19 mln. Decyzja o zmniejszeniu hodowli wynika nie tylko z niestabilności i niepewności, jakie wkrótce przepisy będą obowiązywać. Powodem jest także obawa, że ptasia grypa znów zdziesiątkuje stada.
Organizacje ekologiczne dodają jeszcze jeden powód – polscy właściciele ferm niezadowoleni są z postaw konsumentów, którzy coraz liczniej nie chcą kupować jajek pochodzących z hodowli klatkowej. Koszty produkcji jajek z wolnego wybiegu są większe, ale drobiarze w tej sprawie konsumentów na swoją stronę nie przeciągną. Niektórzy z nich, jeśli będą straszeni coraz wyższymi cenami, mogą jednak zmienić zdanie.
Pojawia się pytanie, dlaczego przeciwne nowemu systemowi znakowania są duże fermy, które nie muszą wywozić swoich jajek do znakowania do obcych firm. Potężny lobbing ich właścicieli może być skuteczny, ale straszenie konsumentów, także w sieci, zaczyna już budzić złość i wątpliwości, o co tu naprawdę chodzi.