Poprzednie kryzysy świat usiłował pokonać zaciskając pasa, teraz - szasta pieniędzmi. To, czego boimy się najbardziej, to recesja. Ale nawet Europa nie ma wspólnej recepty na kryzys. Francja spieszy swojej gospodarce z ogromną pomocą, Niemcy - którym udało się zrównoważyć swój budżet - nie chcą tego niszczyć powiększaniem deficytu. Polska, uchwalając własny budżet 2009, usiłuje połączyć ogień z wodą.
Wiadomo, że gospodarka hamuje. Wskaźnik wzrostu PKB obniżono więc do 3,7 proc. (z planowanych poprzednio 4,8 proc.), prognozując przy tym spadek wpływów do budżetu zaledwie o 1,7 mld zł, co zdaje się nadmiernie optymistyczne. Minister finansów usiłuje też nie powiększać deficytu, pozostawiając ten wskaźnik na pierwotnym poziomie 18 mld zł. Jednocześnie jednak przedstawił potężny pakiet antykryzysowy, mogący kosztować państwo ponad 90 mld zł. To głównie gwarancje z którymi budżet pospieszy gospodarce, gdyby zaszła taka potrzeba. A wtedy inne wskaźniki ustawy budżetowej mogą się rozsypać jak domek z kart.
Przyszłoroczny budżet, jak nigdy wcześniej, jest tylko wróżeniem z fusów i zapowiedzią, że na pewno będzie gorzej. O ile gorzej? To zależy od rozmiarów światowego kryzysu, przed którym nie uciekniemy. Budżet 2009 zapowiada tylko linię obrony.