Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Łowisko numer 707

Śmierć na dzikim kąpielisku

Staw Szyb Marcina. W takich gliniankach topią się biedni ludzie. Staw Szyb Marcina. W takich gliniankach topią się biedni ludzie. Krzysztof Marian Kwiatkowski
Kiedy strażacy wyciągali z wody ciało, tuż obok kąpano się w najlepsze. Nikomu nie przeszkadzało, że utonął człowiek.

Staw Szyb Marcina między Świętochłowicami i Rudą Śląską to nie żaden piękny akwen, który aż kusi, żeby wejść do wody, zanurzyć się powoli, poczuć miły chłód, beztroskę, swobodę. To typowe pokopalniane oczko wodne, między Drogową Trasą Średnicową i torami magistrali kolejowej. Z jednej strony nasyp, dzikie wysypisko śmieci, z drugiej pokopalniane odpadki, żużel, kawałki betonu. Staw widać z deteeśki, jak się tu mówi, i z pociągu, ale dojść i dojechać tu trudno, trzeba znać drogę. Miejsce dla wtajemniczonych, którzy tu przychodzą od lat, czasami od dzieciństwa. Bo jest trochę trzciny, tataraku, można posiedzieć. Można też popływać w upał, choć na drzewie obok wisi tabliczka, że to Łowisko nr 707 PZW okręgu Katowice i że kąpiel jest zabroniona.

Został pies

15 lipca już rano upał był, pod 30 stopni. Operator spychacza zasypywał śmieci, które znów tu ktoś wyrzucił, pewnie nocą. Opuścił lemiesz i zobaczył mężczyznę z psem. Mężczyzna przyszedł nad wodę, zatrzymał się, po chwili zaczął się rozbierać. Normalnie, bez pośpiechu. Został w kąpielówkach. Operator spychacza widział go ostatni raz, jak w tych kąpielówkach siedzi na brzegu. Normalnie, jak ktoś, kto lubi przyjść nad wodę, kiedy jeszcze nie ma tu wrzasku kąpiących się, przeważnie dzieci. W wodzie był pies, shar pei, z ogonem zakręconym śmiesznie aż na grzbiet, z odległości wyglądał jak duży kundel. Było około godz. 9.30. Potem operator spychacza zajął się wyrównywaniem nasypu.

Miejsce, gdzie siedział mężczyzna, zobaczył znów jakoś po godzinie, a może po pół. Zobaczył psa, siedzącego obok ubrania i wpatrującego się w wodę. Powierzchnia była gładka, błyszcząca w słońcu, nikt się nie kąpał. Operator powie potem policji, że go zastanowił ten pies: jakby zastygł w oczekiwaniu. Szyję miał wyciągniętą, mięśnie napięte. Patrzył przez chwilę, a pies siedział jak skamieniały. Rozejrzał się, nigdzie nie zobaczył mężczyzny, więc pomyślał, że chyba coś jest nie tak i zadzwonił na policję.

Nie było pewności, że mężczyzna tam jest, pod wodą – mówi nadkomisarz policji Aleksander Chudziński, zastępca naczelnika wydziału prewencji w Świętochłowicach. – Kilka dni wcześniej była sytuacja prawie identyczna, na brzegu zostały ubrania, dokumenty, kilka puszek po piwie. Podejrzenie, że ktoś utonął. Okazało się, że mężczyzna wrócił do domu w mokrych majtkach, zapominając o ubraniu, kilka piw zrobiło swoje. Normalka: ludzka głupota.

Ale operator koparki nie zauważył, żeby mężczyzna zachowywał się jak po spożyciu alkoholu: krok miał pewny, zachowanie spokojne. Kiedy ekipa nurków PSP w Bytomiu weszła do Szybu Marcina, okazało się, że woda jest mętna, nieprzezroczysta, a zbiornik bardzo niebezpieczny: płetwonurkowie natknęli się na betonowe bloki. – Widoczność zero, dno nierówne, wystające elementy stalowe, blisko brzegu zagłębienia od trzech do sześciu metrów – mówi kpt. Piotr Skóra z PSP w Świętochłowicach, zastępca dowódcy. Przed sezonem straż pożarna badała głębokość zbiorników oraz drogi dojazdowe do nich, przewidując, że ta wiedza może się przydać. Każdego roku w pokopalnianych stawach topią się ludzie. Bywają takie lata, że nurkowie prawie nie wychodzą z wody. WOPR przeszkolił wędkarzy, jak udzielać pierwszej pomocy w przypadku utonięcia.

Wpadł w głębinę

Do męża zadzwoniła policja, pytając o brata – mówi Sabina W., siostra Romana S. – W kieszeni spodni, które zostały na brzegu stawu, gdzie siedział pies, znaleziono telefon komórkowy Nokia, w kontaktach było zapisane: szwagier Darek. Tak zidentyfikowano, że chodzi o Romana.

Roman S., mieszkaniec Świętochłowic, przyszedł tego dnia rano do mieszkania swojej matki i zabrał na spacer jej psa. – Zawsze przychodził rano i spacerował z psem – mówi siostra. Znał tę wodę, choć to kawałek drogi od miejsca zamieszkania matki. Lubił tam z psem sobie połazić.

Roman S. był rencistą, leczył się na zaawansowaną cukrzycę, brał insulinę. Zdarzały mu się omdlenia. Niedawno przeszedł operację ramienia. – Bardzo dobrze pływał, ale po operacji ręką jeszcze nie za bardzo ruszał. Mogło tak być, że siedział na brzegu, zamoczył nogi. Zasłabł, wstał, wszedł do wody, żeby się ochłodzić, i wpadł w głębinę. Wystarczyła chwila. Nie było w pobliżu nikogo, żeby mu udzielił pomocy. Chyba nie odważyłby się pływać z powodu ręki – zastanawia się Sabina W. 8 sierpnia Roman S. skończyłby 47 lat. Był rzeźnikiem, miał średnie wykształcenie, zanim poszedł na rentę, pracował w zakładach mięsnych.

Nie było szansy na znalezienie ciała, choć nurkowie przeszukiwali dno centymetr po centymetrze. Szukano po omacku, nurek mógł nie zauważyć leżącego. Musieliśmy następnego dnia sprowadzić grupę poszukiwawczo-ratowniczą PSP z Jastrzębia Zdroju, z psem wyszkolonym do poszukiwania zwłok – mówi kpt. Skóra.

Kiedy strażacy i nurkowie przeszukiwali staw, na brzegu gromadzili się amatorzy kąpieli, dzieciarnia z materacami pneumatycznymi, z ręcznikami na ramieniu, kilku mężczyzn z płetwami. Nie przeszkadzało im, że na dnie, nie wiadomo, gdzie i jak głęboko, leży ciało Romana S. – Podchodziłem, tłumaczyłem, że tu jest niebezpiecznie, starałem się dotrzeć do ich wyobraźni. Komentowali ze śmiechem: to był starszy człowiek, my jesteśmy młodzi, nic nam nie będzie. Zrobili skocznię i skakali do wody. Głupota, bo jak to tłumaczyć. Z brzegu widać butelki, pręty metalowe. Czasem myślę, że może obok takiej skoczni trzeba postawić wózek inwalidzki z manekinem. Może to by przemówiło – komentuje strażak.

Tydzień wcześniej do wody skakał w tym miejscu chłopiec. Utonął. Uderzył w wodzie głową o coś, czego nie powinno tam być. Wędkarze ogrodzili to miejsce taśmami, ale po kilku dniach taśmy zniknęły. Wszystko było po staremu.

53-tysięczne Świętochłowice nie mają kąpieliska. Basen odkryty od lat jest wyłączony z użytku. Zamknięto go decyzją sanepidu z powodu złych parametrów wody. Basen wybudowano, ale stacja uzdatniania wody nigdy nie została uruchomiona. Wymiana wody co kilka dni była zbyt kosztowna jak na możliwości samorządu. Jest więc tylko basen dla niepływających, to znaczy brodzik. – Czynny jest basen kryty, z jacuzzi, sauną, zjeżdżalnią – wyjaśnia Roman Penkala, rzecznik prasowy Urzędu Miasta. Radni się przymierzają do remontu basenu odkrytego, ale to potrwa kilka lat i będzie kosztować 9 mln zł.

Dzikich stawów, kąpielisk dla ubogich, jest w pobliżu 15, niektóre głębokie na kilka metrów, jak Szyb Marcina. Należą do samorządu. – Od lat zawsze są przypadki utonięć, jeden, dwa i więcej. Ktoś o coś zahaczy, nie wypłynie. Ludzie wyrzucają tam stare lodówki, kanapy. Miasto stara się je uporządkować, zamienić na użytki ekologiczne. Jeżeli ktoś chce się bezpiecznie wykąpać, może jechać do Katowic albo do Bytomia. Do Chorzowa jest bliżej niż nad ten staw. Ale ludzie tam chodzą, bo blisko, tak jest od pokoleń. Nikt nie przeszkadza, można się spokojnie napić. To może mieć urok – wyjaśnia rzecznik.

Teren patroluje straż miejska, ale niemożliwe jest upilnowanie wszystkich.

Bilet na basen kosztuje kilka lub kilkanaście złotych, nie wszystkich stać. Zwłaszcza kiedy w domu jest kilkoro dzieci. W upał trudno je utrzymać na podwórku. Strażacy mówią, że w gliniankach topią się biedni ludzie.

Plecami do góry

Owczarek belgijski Kajman, wyszkolony do szukania zwłok, dokładnie wskazał miejsce, gdzie należy szukać pod wodą. – Pies siedział na pontonie, szczekał i uderzał łapami w wodę. Dla pewności powtórzyliśmy poszukiwania trzykrotnie – opowiada Wojciech Piechaczek, zastępca komendanta specjalistycznej grupy poszukiwawczo-ratowniczej PSP w Jastrzębiu Zdroju.

Potem znów przyszła kolej na nurków z Bytomia. – Pod wodą było ciemno. Poszukiwaliśmy sposobem braila, na macanego, na czworakach – mówi kpt. Piotr Rybicki, szef grupy nurkowej. Przejrzystość, przy słonecznym dniu, kończy się na dwóch metrach. Niżej, z każdym metrem, jest coraz ciemniej i zimniej. – Doradzam kolegom, żeby zamykali oczy, jak w ciemnej piwnicy – dodaje Rybicki. – Czasem wymaca się plastikową butelkę, przez rękawicę nie można rozróżnić, czy to ręka, czy noga ofiary. Roman S. leżał w mule, jakieś 15 m od brzegu, na głębokości ok. 5,5 m. – Dalej są procedury: zaznaczamy osobę i miejsce specjalną boją i kołowrotkiem. Czasami trzeba opisać, na żądanie prokuratora, w jakiej pozycji znajduje się ofiara. Osoba, która topi się naturalnie, leży plecami do góry. Powietrze, które zatrzymało się w płucach, tak odwraca ciało. A gdy zmarła na lądzie, będzie inaczej – mówi kpt. Rybicki. Roman S. leżał naturalnie, plecami do góry.

Ciało było blade i jeszcze sztywne. – Po kilkunastu godzinach jest wciąż sztywne, trwa stężenie pośmiertne, bo mięśnie wyczerpały swą energię, włókna pozostają w stanie skurczu. Występuje też efekt gęsiej skórki wskutek napięcia mięśni stroszycieli włosów. Jest tak, jakbyśmy wyciągali manekina. Trup wygląda jak trup. Jest tylko kwestia, jak umiera. Ale śmierć jest zawsze śmiercią.

Roman S. był w kąpielówkach. – Łapiemy go za ręce, pod ramiona, dopływamy do brzegu. W wodzie ciało nie jest ciężkie – mówi nurek Arkadiusz Kowalski, który wydobywał ciało na powierzchnię. Tam włożono je do czarnego worka z plastiku. – Jeśli ciało jest w wodzie nie dłużej niż dwie godziny, musimy podjąć reanimację – taki jest przepis – tłumaczy kpt. Rybicki. – Podłączamy worek reanimacyjny ambo, respirator, zakładamy rurkę ustno-gardłową, stosujemy masaż serca. Tylko wkłuwać się w ciało nie możemy. Rybicki wspomina dwa tragiczne zdarzenia w swej karierze. Kilkunastoletnia dziewczynka chciała pewnie schłodzić twarz i zsunęła się do wody z brzegu. Nie potrafiła wyjść, nie miała się czego uchwycić. Na glinianym brzegu, po którym się ześlizgnęła, widać było ślady jej paznokci, rysa przy rysie. Walczyła o życie. Innym razem reanimował dziewczynę, która się utopiła. Patrzyła mu w oczy, chociaż przecież nie żyła. Mówi, że do końca życia nie zapomni tego spojrzenia, choć niejedną ofiarę wydobywał z wody.

Nie było alkoholu. Nieszczęśliwy wypadek. Te oczka wodne są niebezpieczne. Ale każdy myśli, że jego to nie dotyczy. Ludzie lekceważą niebezpieczeństwo. Trudno pisać: ludzie, uważajcie na siebie – mówi prokurator Anna Włosik-Jachym z Prokuratury w Chorzowie, która prowadzi postępowanie w sprawie utonięcia Romana S.

Tydzień po utonięciu Romana S. w stawie Szyb Marcina ludzie też kąpią się jak co dzień. Pan Janusz, 35-letni budowlaniec, mówi, że pływa tu od dzieciństwa. Nie boi się. Co za różnica, pyta, gdzie umrze, tutaj czy gdzie indziej? Chwali wodę, że ciepła.

Współpraca: Henryk Szczepański

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną