Społeczeństwo

Polak na pół szczęśliwy

Praca aż dla 78 proc. polskich zatrudnionych jest źródłem satysfakcji i poczucia, że robią coś ważnego i sensownego. Praca aż dla 78 proc. polskich zatrudnionych jest źródłem satysfakcji i poczucia, że robią coś ważnego i sensownego. JCB Prod / PantherMedia
Polska i Polacy zaskakują świat i samych siebie. Gdy już nawet Francuzi przestali wierzyć w Unię Europejską, my ciągle mocno popieramy unijny projekt. Na dodatek, choć narzekamy na władze i jakość państwa, jesteśmy zadowoleni z siebie i z życia.
Jesteśmy szczęśliwi, bo choćby się państwo waliło, a społeczeństwo rozpadało, my jesteśmy przekonani, że i tak sobie poradzimy sami.Jerzy Dudek/Reuters/Forum Jesteśmy szczęśliwi, bo choćby się państwo waliło, a społeczeństwo rozpadało, my jesteśmy przekonani, że i tak sobie poradzimy sami.
Poczucia szczęścia i zadowolenia z życia nie sposób mierzyć twardymi wskaźnikami, tak jak choćby poziomu zamożności.Eva Gründemann/PantherMedia Poczucia szczęścia i zadowolenia z życia nie sposób mierzyć twardymi wskaźnikami, tak jak choćby poziomu zamożności.

Doroczny raport centrum badawczego Pew Research, poświęcony Europie, przedstawia ponury obraz – spośród dużych krajów już tylko Niemcy i Polacy wierzą w Unię. Nawet Francja, od początku filar integracji, jest coraz bardziej sceptyczna – w ciągu roku udział zwolenników Unii wśród Francuzów zmalał o 19 punktów proc., do 41 proc.

Sąsiedzi Polski, Czesi, zmienili prezydenta i choć na Hradczanach nie ma już eurosceptyka Vaclava Klausa, to poparcie dla UE nad Wełtawą ledwo osiąga 38 proc. W Polsce euroentuzjazm w najlepszym okresie przełomu 2007 i 2008 r. osiągał 90 proc., dziś zmalał do 73 proc., co i tak zapewnia nam pozycję lidera.

Jeśli popatrzeć na nastroje Węgrów, Słowaków i Czechów, okaże się, że Polska jest wręcz oazą optymizmu. Z kwietniowych badań CBOS wynika, że mniej niż połowa (41 proc.) Polaków określa sytuację gospodarczą jako złą, 17 proc. mówi, że jest dobra. Dla porównania: źle sytuację gospodarczą swojego kraju ocenia 73 proc. Słowaków, dobrze jedynie 4 proc. Tak samo jest na Węgrzech, które w przeciwieństwie do Słowacji nie należą do strefy euro, mają natomiast premiera Viktora Orbána. Coraz mniej jednak są z tego powodu szczęśliwi, bo mimo ogromu władzy, jaką obdarzyli Viktatora, ten cudami się nie odwdzięczył. W rezultacie, licząc w PKB na głowę mieszkańca, w tym roku Polacy staną się zamożniejsi od swoich południowych bratanków.

Polakom jest coraz lepiej, w efekcie stają się coraz bardziej zadowoleni z życia – przekonuje prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. Swoją opinię opiera na prowadzonych od dawna wielkich badaniach „Diagnoza społeczna”, które są powtarzane co dwa lata na tej samej próbie liczącej tysiące respondentów. Na początku tego roku odsetek Polaków zadowolonych z własnego życia osiągnął 80 proc. (w 1992 r. ledwo przekraczał 50 proc.) i, co ważniejsze, dorównał mu procent gospodarstw domowych, których dochody wystarczają na zaspokojenie potrzeb. Ujmując rzecz inaczej – polskie zadowolenie z życia nie jest już na kredyt, jak jeszcze dekadę temu, lecz opiera się na twardym, materialnym fundamencie.

Zupełnie nie mącą nam radości życia negatywne oceny sfery publicznej – jakości instytucji i polityków ani narodowe tragedie, jak katastrofa smoleńska, ani dotkliwe działania rządu, jak wydłużenie wieku emerytalnego. Paradoks czy schizofrenia? – Patologiczny indywidualizm – odpowiada prof. Czapiński. – Tylko 8 proc. Polaków widzi związek między działaniami władzy a kondycją osobistą. To właśnie dlatego nie dziwi rozbieżność między wysokim poczuciem osobistego szczęścia i zadowolenia z życia a bardzo niskimi ocenami jakości życia społecznego. Jesteśmy szczęśliwi, bo choćby się państwo waliło, a społeczeństwo rozpadało, my jesteśmy przekonani, że i tak sobie poradzimy sami. O ile więc 58 proc. Polaków wierzy, że sytuacja gospodarcza w kraju poprawi się lub nie zmieni, to podobnie perspektywę własnego gospodarstwa domowego ocenia aż 81 proc. badanych przez CBOS.

Głównym źródłem satysfakcji z życia są dla Polaków dzieci – wskazało je aż 92 proc. respondentów CBOS (styczeń 2013 r.), małżeństwo – 82 proc., przyjaciele – 77 proc., a więc wartości bardzo osobiste. Ważna jest też praca, w świetle badań World Value Survey Polacy mogą pochwalić się najwyższymi wskaźnikami etyki pracy, stawiającymi ich przed mieszkańcami tradycyjnie pracowitych społeczeństw protestanckich, jak Niemcy czy Holandia. Nic więc dziwnego, że praca aż dla 78 proc. polskich zatrudnionych jest źródłem satysfakcji i poczucia, że robią coś ważnego i sensownego.

To ważne informacje dla polityków. Dla tych, którzy rządzą – nic nie zapowiada wybuchu wielkiego społecznego gniewu, nie powinni się jednak też łudzić, że szczęście narodu to jakaś ich specjalna zasługa. Dla tych z opozycji – nie warto straszyć nadchodzącą katastrofą, bo nawet jeśli większość w nią uwierzy, nie uzna jej za bezpośrednie zagrożenie dla siebie.

Jak zmierzyć dobrostan

Poczucia szczęścia i zadowolenia z życia nie sposób mierzyć twardymi wskaźnikami, tak jak choćby poziomu zamożności. Ronald Inglehart, amerykański politolog z University of Michigan w Ann Harbor, kieruje wielkim międzynarodowym projektem World Value Survey. Od 1981 r. prowadzi na całym świecie badania, podczas których respondenci pytani są o najróżniejsze szczegóły życia: czy ufają obcym, czy chcieliby mieć za sąsiada wyznawcę innej religii, czy praca jest ważna i czy dobrze jest brać pieniądze za nic? W ciągu kolejnych fal sondażu (właśnie trwa siódma edycja) analizowane są postawy mieszkańców 97 krajów świata, badana próba odzwierciedla 90 proc. globalnej populacji.

Trzy dekady pomiarów prowadzą do bezcennych spostrzeżeń. Najciekawsze dotyczą szczęścia i subiektywnego poczucia dobrostanu. Ludowa mądrość głosi, że pieniądze szczęścia nie dają, a stwierdzenie to znajduje częściowe potwierdzenie w tzw. paradoksie Easterlina. Amerykański ekonomista Richard Easterlin – należący do pionierów ekonomii szczęścia – już w 1974 r. doszedł do wniosku, że gdy pułap dochodów w społeczeństwie przekroczy poziom zaspokojenia niezbędnych potrzeb, społeczne poczucie dobrostanu stabilizuje się i nie rośnie, nawet gdy zamożność nadal wzrasta. To prawda, że ludzie zamożniejsi mają zazwyczaj więcej powodów do zadowolenia, jednak w układzie społecznym ważna jest nie tyle bezwzględna, co względna majętność. Cieszy, gdy zaczyna nam się powodzić wyraźnie lepiej od sąsiada, kiedy jednak sąsiad skróci do nas dystans, wówczas cała dodatkowa radość znika.

Ronald Inglehart uzbrojony w dane porównawcze z dziesiątków krajów postanowił zmierzyć się z paradoksem Easterlina, bo dostrzegł, że w obrazie coś się nie zgadza. Analiza wyników pięciu fal sondaży przeprowadzonych w 52 krajach pokazała, że w 45 spośród nich poziom szczęścia wyraźnie wzrósł, w sześciu zmalał. Do czołówki szczęśliwców należy Polska – Polacy są najbardziej zadowoleni z życia wśród mieszkańców krajów postkomunistycznych, dzieląc swoją radość ze Słoweńcami. Węgrzy są coraz mniej szczęśliwi, co jednak ciekawe, zjazd nastrojów rozpoczął się jeszcze w latach 80., pod koniec epoki gulaszowego komunizmu Jánosa Kádára, i trendu tego nie zmieniła nawet kapitalistyczna transformacja. Ba, również Komunistyczna Partia Chin, mimo że buduje kapitalizm w sposób przyspieszony i planowy, nie zdołała zwiększyć szczęścia swojego ludu. W ciągu trzech dekad transformacji zamożność Chińczyków wzrosła wielokrotnie, tylko w ub.r. ponad 80 mln z nich wyjechało na wakacje za granicę, poczucie szczęścia jednak zmalało. Od czego więc zależy to ulotne zadowolenie z życia, to miłe wrażenie dobrostanu?

Wolność i religijność

Inglehart ze współpracownikami długo przyglądał się swoim danym i doszedł do wniosku, że szczęście to bardziej skomplikowana sprawa. Status ekonomiczny to jeden z ważnych czynników, nie wystarczy jednak być bogatym – szczęście rośnie bowiem, gdy wzrasta poczucie osobistej wolności i autonomii. Pieniądze nie są tu bez znaczenia, lecz nie mniej ważne są inne wymiary wolności: możliwość uczestnictwa w podejmowaniu decyzji czy liberalizm obyczajowy. Inglehart nie ma wątpliwości, że ludziom w większości krajów zaczęło się żyć lepiej w ostatnich dekadach ze względu na połączenie wzrostu zamożności, demokratyzacji i liberalizacji obyczajowej.

Czujny czytelnik poda tę argumentację w wątpliwość, gdy spojrzy na globalny ranking szczęścia narodów – do najbardziej popularnych należy badanie Gallup World Poll porównujące 155 krajów. W ostatniej edycji, ogłoszonej w 2010 r., Polska zajęła 56 miejsce, m.in. za Białorusią, Kosowem czy Turkmenistanem. Badania Ingleharta dostarczają jednak wyjaśnienia, że poczucie wyrażane subiektywną oceną mocno zależy od czynników kulturowych. W statystykach World Value Survey wyraźnie wybijają się np. społeczeństwa Ameryki Południowej – mimo że zamieszkują kraje rozwijające się i nie zawsze w pełni demokratyczne, to jednak są bardzo zadowolone z życia, a Kolumbia i Meksyk plasują się w czołówce (i podobnie wysoko w rankingu Gallupa).

Kraje postkomunistyczne tworzą wyraźny odrębny segment, a Polska właśnie w tym dość pesymistycznym segmencie charakteryzuje się największą dynamiką pozytywnej zmiany. Z czego tak bardzo zadowoleni są Latynosi, a w Europie Środkowej Polacy? Inglehart podrążył głębiej w danych i stwierdził, że w Ameryce Łacińskiej ważnym źródłem nieproporcjonalnie wysokiego do zamożności poczucia dobrostanu jest wysoka religijność, połączona jednak z otwartością na inne grupy. Jak jest w Polsce? Niewątpliwie Polacy wyróżniają się religijnością wśród mieszkańców krajów postkomunistycznych, a poziom otwartości na kulturową odmienność też jest wysoki. Oczywiście, jeśli porównywać w tej samej lidze, czyli z Europą Środkową i Wschodnią.

Znaczenie kontekstu kulturowego dla poczucia szczęścia i dobrostanu oraz względność tych pojęć potwierdzają badania jakości życia w 75 europejskich miastach, przeprowadzone w 2009 r. dla Komisji Europejskiej. Polskę reprezentowały Białystok, Gdańsk, Kraków, Warszawa. Na pytanie, czy bieda jest poważnym problemem, mieszkańcy naszych metropolii odpowiedzieli podobnie jak obywatele o wiele bogatszych miast skandynawskich. Ba, nawet pod względem wartości, z jaką zdaniem prof. Janusza Czapińskiego Polacy mają największy problem – zaufania, mieszkańcy Białegostoku, miasta ze wschodnich rubieży Unii Europejskiej, znaleźli się na kulturowym Zachodzie. Białostoczanie ufają sobie w podobnym stopniu jak mieszkańcy Amsterdamu czy Malmö. W polskiej świadomości Białystok funkcjonuje jednak jako miasto Polski B, a wizerunek ten umacniają ekscesy skrajnej prawicy i połączenie kolejowe z Warszawą. Kto w Warszawie wsiądzie w skład TLK czy Kolei Regionalnych, musi pomyśleć, że jedzie na dziki, biedny Wschód, a nie do metropolii szczęśliwych, zadowolonych z życia i swojego miasta ludzi.

Słodkie lenistwo i białe plamy

Skoro jednak oceny szczęścia i dobrostanu w dużej mierze polegają na subiektywnym odczuciu, to może po prostu Polacy nie mają zbyt wygórowanych potrzeb i niewiele im do zadowolenia potrzeba? W pewnym sensie potwierdzają tę hipotezę badania, jakie przeprowadzono na zlecenie koncernu Samsung w Polsce, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Niemczech. Szefowie firmy chcieli poznać preferowane w tych krajach formy spędzania wolnego czasu. Polacy jako jedyni wymienili oglądanie telewizji, któremu w wolnym czasie oddaje się aż 61 proc. dorosłych. Dwie inne wysoko cenione, a niewskazywane przez mieszkańców innych krajów formy to nicnierobienie (29 proc.) oraz spanie (28 proc.).

Wyniki te korespondują z badaniami pokazującymi rekordowo niskie zaangażowanie w sprawy publiczne. Frekwencja wyborcza w wyborach krajowych na poziomie połowy uprawnionych do głosowania plasuje Polskę daleko poniżej średniej dla krajów OECD (klub 34 najbogatszych państw świata), wynoszącej 72 proc. – takiego poziomu nie osiągnęliśmy nawet podczas historycznych wyborów 4 czerwca 1989 r. W wyborach lokalnych frekwencja jest jeszcze marniejsza. Starożytni Grecy mówili o takich szczęśliwych, lecz wyłączonych ze spraw publicznych obywatelach idiotes. Czy więc Polacy to zadowoleni z siebie idiotes? I kiedy w takim razie Polak staje się nieszczęśliwy? Gdy czuje, że ktoś majstruje przy wskazanych przez Ingleharta źródłach szczęścia – na pewno więc, gdy zobaczy, że maleją jego realne dochody. Jeszcze bardziej, gdy poczuje, że jednocześnie traci możliwość takiego zaradzenia sytuacji, by kasa się zgadzała, np. przez pracę „na boku”.

Dlatego byli górnicy fedrujący w bieda-szybach Wałbrzycha stają się nieszczęśliwi naprawdę dopiero wtedy, gdy państwo próbuje zrobić z nich legalnych przedsiębiorców. Profesorowie nieustannie narzekają na finansowanie nauki, lecz zbuntowali się naprawdę dopiero wówczas, gdy minister nauki próbowała znieść habilitację – kluczowy element systemu kontroli dostępu do benefitów. W końcu – młodzi Polacy wyszli na ulicę zimą 2012 r., kiedy poczuli zagrożenie, że politycy chcą ograniczyć ich swobodę w korzystaniu z Internetu – kluczowego narzędzia służącego nauce, pracy, rozrywce, porozumiewaniu się. Ich bunt wywołał z kolei popłoch kulturalnego establishmentu, obawiającego się, że nadmierna internetowa wolność i związany z nią nieodpłatny (i najczęściej nielegalny) obrót treściami oznacza załamanie się dotychczasowego modelu finansowania pracy twórców i producentów. Widać wyraźnie, że szczęście jednych może zagrażać szczęściu innych i daleko do tego, żeby szczęśliwi Polacy stworzyli solidarne w szczęściu społeczeństwo, twierdzi prof. Czapiński.

Opinię tę potwierdzają inne analizy pokazujące, że statystyczne szczęście Polaków rozkłada się nierówno. Na pewno nie ma co przesadzać z zachwytem nad zmniejszeniem rozwarstwienia ekonomicznego w ostatnich latach – do wejścia Polski do Unii Europejskiej nierówności malały najszybciej wśród krajów OECD. Proces rozwarstwienia zahamowały europejskie pieniądze, które poprawiły kondycję rolników (bezpośrednie dopłaty) i robotników niewykwalifikowanych (inwestycje w infrastrukturę). Unijna kasa nie zmieniła jednak faktu, że duże grupy społeczne stały się ofiarami transformacji i zajęły najniższe szczeble struktury klasowej nowego, kapitalistycznego społeczeństwa. Niestety, ze znikomymi szansami na awans.

Krzepnięcie systemu klasowo-kastowego to jednak niejedyny cień na obrazie szczęśliwej Polski. Kolejną igłę przekłuwającą balon samozadowolenia podsuwają najnowsze, opublikowane w kwietniu badania UNICEF „Warunki i jakość życia dzieci w krajach rozwiniętych”. Plasujemy się w tym porównaniu na 21 pozycji wśród 29 badanych krajów. To jeszcze nie tragedia, biorąc pod uwagę, że ważnym składnikiem oceny jest status materialny, a trudno przecież Polsce na dorobku mierzyć się z krajami Zachodu. Poza tym i tak polskim dzieciom średnio żyje się lepiej niż amerykańskim! To za sprawą gigantycznych nierówności charakteryzujących społeczeństwo Stanów Zjednoczonych.

Inne wskaźniki, jak dostęp i jakość edukacji, zapewniają Polsce pozycję powyżej średniej. A przecież to edukacja decyduje o szansach życiowych. Więc znowu wydawałoby się, że nie jest źle – zmieniając Polskę, zrobiliśmy wszystko, żeby nie tylko nam, dorosłym, ale i naszym dzieciom było lepiej. Problem w tym, że dzieci tego nie dostrzegają. W odpowiedzi na pytanie o ocenę jakości swojego życia wystawiają dorosłym druzgocącą cenzurkę – Polska ląduje na 28 miejscu, wyprzedzając tylko Rumunię. Tyle że w przypadku Rumunii ocena dzieci odpowiada ocenie wydanej na podstawie zobiektywizowanych badań. Tylko w Polsce następuje tak wielki rozjazd między „obiektywną” rzeczywistością dorosłych i rzeczywistością dzieci.

Podobne zjawisko ujawniła już w 2005 r. prof. Barbara Fatyga z Ośrodka Badania Młodzieży Uniwersytetu Warszawskiego w „Białej księdze młodzieży polskiej” – rozbieżność między zadowoleniem dorosłych ze świata, jaki zbudowali swoim dzieciom, i krytyczna ocena tego świata przez młodzież była szokująca (warto przypomnieć, że to właśnie respondenci tych badań wyszli w 2012 r. na ulice). Badania UNICEF pokazują, że mimo upływu dekady nic się tu nie zmieniło.

W Polsce granica zadowolenia przebiega nie tylko między sferą publiczną i prywatną, ale także w poprzek rodzin. Jak wykazują liczne badania społeczne, Polak tak już ma, że szczęśliwy jest mniej więcej w połowie.

Polityka 24.2013 (2911) z dnia 11.06.2013; Temat tygodnia; s. 16
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną