Człowiek udomowił psa po to, by dla niego i razem z nim pracował. Pilnował domu, zaganiał stado, polował, bronił, ciągnął zaprzęg. Już od dawna miejskie psy domowe przestały pracować, zachowując tylko rolę najwierniejszego przyjaciela. Dziś ich właściciele na nowo odkrywają, że pies to towarzysz, z którym można robić coś więcej, niż tylko wylegiwać się wieczorem na kanapie i chodzić na spacery. Jak się okazuje, ku radości zarówno pana, jak i psa.
Latające piłki
Stefa zwana Princessą (ze względu na arystokratyczne maniery, bo pochodzenie ma plebejskie, matka co prawda rasowa, Jack Russel terrier, ale ojciec to najprawdopodobniej kundelek z sąsiedztwa) jest cenna dla swojej drużyny flyballowej, bo jest malutka. Jako tzw. height dog, najniższy pies zespołu, przyczynia się do obniżenia wysokości przeszkód dla całej drużyny. Flyball to sztafeta przez płotki, zamiast pałeczki oczywiście jest piłka (najczęściej tenisowa), każdy zwierzak biegnie po swoją do specjalnego boksu, który wyrzuca piłkę, gdy pies naskoczy na pedał. Wtedy zawraca, wykonując na pochyłym boksie swimming turn (pływacki nawrót), potem pędzi co sił w łapach, z piłką w pysku, pokonując ten sam tor przeszkód. Następny z drużyny musi wystartować tak, by psy minęły się w określonym punkcie.
Dodatkową trudność stanowi to, że na sąsiednim torze biega drużyna przeciwników. Pies nie może upuścić piłki i zboczyć ze swojego toru. Rolą właścicieli (handlerów), czyli zawodników na dwóch nogach, jest wypuszczenie psa w odpowiednim momencie, a potem nawoływanie, by jak najszybciej przybiegł. Najczęściej handlerzy biegną w przeciwną stronę, oglądając się za siebie i wrzeszcząc imię swojego psa.