Sprawa dwóch zamordowanych fok, znalezionych w weekend na Oksywiu w Gdyni i wyrzuconych na brzeg przez fale, jest jedną z tych, które wbijają człowieka w ziemię.
Zabicie fok było celową robotą
Fokom rozcięto brzuchy, wypatroszono je, potem związano sznurem, zaciskając mocno pętlę, a na końcu sznura przytroczona została cegła. To dwie młode foki, prawdopodobnie tegoroczne. Pewnie przyszły na świat w Bałtyku. WWF Polska pokazała zdjęcia. Widać na nich, że ktoś wykonał robotę wcześniej ukartowaną. Solidnie, można powiedzieć: fachowo. Wskazują na to choćby węzły zaciągnięte na sznurach.
To nie był wybryk przypadkowego chuligana, któremu nagle wpada do tępego łba pomysł ukręcenia głowy łabędziowi, jak to się stało przed rokiem w Śremie. (À propos: burmistrz Śremu obiecał doprowadzić do znalezienia i ukarania sprawcy czy sprawców. Panie Burmistrzu, będę wdzięczna za wiadomość, czy to się udało!). To celowa robota, do której sprawca się przygotował. Nie znalazł przecież na piasku sznura ani cegły, musiał je przynieść ze sobą nad morze. Czy zwabił foki tego dnia, czy złapał je już wcześniej? Może sekcja ciał, jaką zapowiedziało helskie fokarium, wyjaśni więcej szczegółów.
Foki często wplątują się w rybackie sieci i zrywają je. Ale nie chce mi się nawet myśleć, że takiego czynu mogli dokonać rybacy, żeby zemścić się na zwierzętach albo po prostu pozbyć się ich z łowiska. Foki żywią się rybami, ale nie są chyba aż takim zagrożeniem dla połowów, żeby je mordować bestialsko. Tym bardziej że rybacy często mówią, jak bardzo zależy im na dobrostanie środowiska naturalnego Bałtyku.
Błękitny Patrol ratuje foki
Kiedyś fok w Bałtyku nie było, jak pamiętam z czasów odległych już wakacji na Wybrzeżu. Pamiętam też, że kiedy pierwszy raz, wczesną wiosną, zobaczyłam fokę na plaży w okolicy Jastrzębiej Góry, stanęłam jak wryta i uszczypnęłam się na wszelki wypadek, bo miałam wrażenie, że śnię. Z wody gramoliło się to cudo, z oczkami jak koraliki i sterczącymi radośnie wąsiskami. Szare, mokre, no cudo po prostu. I cud. Patrzyłam jak urzeczona, serce mi biło z radości, że oglądam takie zjawiskowe zdarzenie na własne oczy, bo foki na wolności nie widziałam nigdy jeszcze. To była chyba końcówka lat 80., może 1988 r. Pamiętam, że natychmiast napisałam kartkę do mamy: „Daję Ci słowo, że nic nie piłam, dobrze spałam i nie mam halucynacji! Na własne oczy widziałam z bliska fokę, dziką, żyjącą na wolności!”. To była taka rewelacja, mama zresztą nie do końca mi uwierzyła. Foka w Bałtyku? Niby skąd? A foki właśnie się u nas zaczęły pojawiać.
Później śledziłam i nadal śledzę działalność fokarium na Helu i prace Błękitnego Patrolu, którego członkowie wędrują wzdłuż wybrzeża i odnajdują małe foki wymagające pomocy: czasem padają ofiarą jakichś dziecięcych psot, gubią się, a czasem są zbyt słabe, żeby pływać razem z matką, i woda wyrzuca je na plaże. Ludzie z Patrolu ratują te zwierzęta i otaczają opieką. Cieszy mnie każda wiadomość o uratowanej foce, każda informacja o sukcesie fokarium, przywrócenie naturze zwierząt, które kiedyś stanowiły naturalną faunę Bałtyku. To piękna sprawa, kiedy takie duże, inteligentne zwierzęta mogą żyć tak blisko nas.
Dlatego nie mieści mi się w głowie cała sprawa z zamordowaniem fok. Kiedyś ludzie polowali na nie i zabijali dla cennego futra. Teraz nie chodziło o pozyskanie futra. Ktoś bestialsko zabił zwierzęta, jakby sprawiało mu to radość. Mam nadzieję, że nie ujdzie mu to bezkarnie. Mam nadzieję, że jakiś „łowca cieni” wytropi mordercę. Powtarzam to, ale będę powtarzać zawsze: dzisiaj foki, jutro babcia lub nauczycielka włoskiego. Krępowanie sznurem i rozcinanie brzucha zostało właśnie przećwiczone.
Czytaj także: Coś niedobrego dzieje się z Bałtykiem