Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Homoseksualni rodzice nie są ani gorsi, ani lepsi niż hetero

Obawa przed tym, że dzieci wychowujące się w rodzinach jednopłciowych nie nauczą się odpowiednich ról płciowych, jest w zmieniającym się świecie coraz bardziej absurdalna. Obawa przed tym, że dzieci wychowujące się w rodzinach jednopłciowych nie nauczą się odpowiednich ról płciowych, jest w zmieniającym się świecie coraz bardziej absurdalna. Forum
Płeć rodziców nie wpływa na wyniki, jakie dzieci osiągają w szkole, na to, jak sobie radzą w sytuacjach społecznych, albo czy zażywają narkotyki.

Z badań przeprowadzonych wśród dzieci wychowywanych przez pary homoseksualne wynika, że rodzice tej samej płci nie są ani lepsi, ani gorsi niż rodzice różnych płci. Naukowcy z American Sociological Association, podsumowując dziesięć lat różnych prowadzonych na ten temat badań, w dokumencie sporządzonym w 2013 r. dla kalifornijskiego Sądu Najwyższego uznali, że dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe nie są bardziej ani mniej szczęśliwe niż inne dzieci.

Płeć opiekunów nie ma znaczenia

Płeć rodziców nie wpływa na wyniki, jakie dzieci osiągają w szkole, na to, jak sobie radzą w sytuacjach społecznych, na to, w jakim wieku przechodzą inicjację seksualną, na to, czy zażywają narkotyki. I nic dziwnego, bo jak piszą psychologowie, żeby poprawnie się rozwijać, dzieci potrzebują poczucia bezpieczeństwa, więzi, akceptacji i uwagi. Płeć opiekunów nie ma żadnego znaczenia.

Warto również pamiętać, że opowieść o idealnej nuklearnej rodzinie, modelu niegdyś rzekomo powszechnym, a dziś zagrożonym, jest częściowo mitem. Oczywiście, rodziny, w których dwoje rodziców wychowuje swoje wspólne biologiczne dzieci, istniały i istnieją. Jednak od zawsze dzieci wychowywały się również w innych rodzinach. Nierzadko dziećmi opiekowali się dziadkowie, a nie rodzice. Czasem rodzinę tworzyły siostry wspólnie wychowujące dzieci, czasem zmarłą w połogu matkę zastępowała jej młodsza siostra, czy też ojca, który zginął na wojnie, jego brat, czasem wreszcie ubodzy rodzice oddawali dziecko na wychowanie dalszemu, zamożniejszemu kuzynostwu.

Wielu było też rodziców – głównie matek – samotnie wychowujących dzieci. Rodzina jest konstruktem społecznym i zarówno ona sama, jak i sposób myślenia o niej stale się zmieniają. Ewolucji ulegają także role, które przypisuje się rodzicom. Ojciec, który dawniej miał być chłodny i surowy, dzisiaj powinien umieć okazywać czułość i ciepło. Matki coraz częściej mówią, że rodzina nie wystarcza im jako jedyne źródło spełnienia. Obawa przed tym, że dzieci wychowujące się w rodzinach jednopłciowych nie nauczą się odpowiednich ról płciowych, jest w zmieniającym się świecie coraz bardziej absurdalna. Nie tylko dlatego, że dzieci spotykają na swojej drodze oprócz rodziców wielu innych dorosłych, których obserwują i od których się uczą, ale przede wszystkim dlatego, że im więcej wiemy o kulturze i tożsamości, tym bardziej staje się jasne, że ról, które można przyjąć, jest znacznie więcej niż dwie.

Czy chodzi o dobro dzieci?

Adopcja przez pary homoseksualne nie zagraża więc dobru dzieci. Jednak w toczącej się w związku z podpisaniem przez prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego Deklaracji LGBT+ dyskusji na ten temat wcale nie o dobro dzieci chodzi. Nie od dziś troska o tzw. dobro dziecka służy dorosłym do załatwiania różnych swoich spraw: negocjowaniu podziału pracy zawodowej i pracy opiekuńczej między rodzicami. Kontroli społecznej i próbom podtrzymywania dawnego porządku. Ale może też służyć budowaniu swojej siły politycznej na rozbudzaniu nienawiści do mniejszości. Troska o dzieci jest doskonałym narzędziem, bo kto nie troszczy się o dzieci? Wiele zniesiemy, ale żeby z krwi naszych dzieci produkowano macę albo niszczono ich psychikę w podejrzanych rodzinach? Kto nie powie wtedy, jak prezes Kaczyński, „wara od naszych dzieci”?

Czytaj także: Po co Warszawie Deklaracja LGBT+?

Jeżeli jednak rzeczywiście chcielibyśmy pomyśleć o dobru dzieci w Polsce, może warto przez chwilę zastanowić się, gdzie tak naprawdę dzieje się im krzywda. Według opublikowanego w 2018 r. raportu fundacji Dajemy Dzieciom Siłę „przemocy ze strony bliskich dorosłych doświadczyło 41 proc. młodych ludzi. Co trzeci badany (33 proc.) doznał ze strony bliskich dorosłych przemocy fizycznej, a co piąty (20 proc.) – przemocy psychicznej. Sprawcami obu tych form przemocy najczęściej byli rodzice”. Piekło dzieci, których biologiczni rodzice nie są w stanie sprawować nad nimi opieki – bo są zbyt bezradni albo przemocowi i niebezpieczni – nie zaczyna się w chwili hipotetycznej adopcji przez nieheteroseksualną parę. Jest nim przemoc w rodzinie, przebywanie w placówkach opiekuńczych, powroty do domu i ponowne odbieranie rodzicom, ciągłe zmiany opiekunów. Nieustanna niepewność wynikająca z niewydolności rodziny i państwa.

Jak właściwie chronić dzieci

Zamiast bronić dzieci przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem (przy okazji wskazując wroga, przeciw któremu można się zjednoczyć), należałoby więc postawić sobie pytanie, co zrobić, żebyśmy jako społeczeństwo dawali dzieciom poczucie bezpieczeństwa, więzi, akceptacji i uwagi, których potrzebują, żeby dobrze się czuć i rozwijać. Jak mamy chronić dzieci, które rzeczywiście tego potrzebują? Co zrobić, żeby nam, dorosłym, ufały i szukały u nas wsparcia?

Wydaje się, że pierwszym krokiem na tej drodze powinna być głęboka zmiana stosunku do dzieci, uznanie ich za ekspertów we własnych sprawach, próba usłyszenia i zrozumienia ich głosów. I choć zgodnie z podpisaną przez Polskę w 1989 r. „Konwencją o prawach dziecka” ONZ dzieci mają prawo do szacunku i bycia wysłuchanymi w sprawach, które ich dotyczą, z mojego doświadczenia pracy badawczej z dziećmi wynika, że dzieje się to zbyt rzadko. Jeżeli zamiast wiedzieć wszystko lepiej, zaczniemy słuchać dzieci i być na nie uważni, łatwiej będzie się nam zorientować, czego potrzebują. Wiedzieć, kiedy musimy stanąć w ich obronie, a kiedy powinniśmy pozwolić wystarczająco dobrym, chociaż bardzo różnym rodzinom żyć tak, jak potrafią najlepiej.

***

Maria Reimann – pracuje w Zakładzie Antropologii Medycyny i Cielesności Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama