Gorzka kasa
Gorzka kasa. Jak zapisać spadek fundacji? Polskie prawo jest jakieś inne
Artykuł w wersji audio
Przez lata w tabelkach finansowych NGO-sów nie było takiej pozycji jak spadki. Polacy nie za wiele po sobie zostawiali. A jeśli już, to głównie rodzinie. Ostatnie kilka lat przemeblowało ten model. Coraz częściej jest co zostawić, ale nie ma komu. Tak zaczęły powstawać pierwsze zapisy testamentowe dla NGO-sów. Jednak piękne gesty nie zawsze miały piękne skutki, bo przepisanie majątku na fundację wymaga rozsądku i znajomości prawa.
Jeden z pierwszych zapisów testamentowych dla fundacji to sprawa z Łodzi. Sprawa, bo historia trafiła do sądu, a nawet obrosła jeszcze kolejnym procesem, tym razem o zniesławienie. Dlatego w środowisku mówi się o takich przypadkach „gorzkie pieniądze”. W 2008 r. ponad 60-letnia pani Jadwiga z Łodzi spisała testament. Swoje 62-metrowe mieszkanie podzieliła pomiędzy dwie fundacje: Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (WOŚP) i Anny Dymnej. Rok później kobieta zmarła.
Kiedy prawnicy WOŚP zaczęli realizować testament, okazało się, że prawa do mieszkania rości sobie również córka zmarłej – pani Olga. Według niej 12 lat wcześniej spisany został inny testament. W tamtym dokumencie cały majątek pani Jadwiga zapisywała właśnie jej. Zgodnie z prawem zapis na rzecz córki tracił ważność po spisaniu kolejnego testamentu. Jednak pani Olga skierowała sprawę do sądu. Najpierw próbowała podważyć testament spisany przez panią Jadwigę na rzecz organizacji, twierdząc, że jej matka była osobą chorą psychicznie. Następnie, kiedy sąd uznał, że testament został spisany przez osobę poczytalną, wystąpiła z żądaniem zachowku, czyli połowy wartości tego, co otrzymałaby, gdyby matka nie zostawiła testamentu. Przed sądem trzeba było przeprowadzić kolejne postępowanie.
Sprawa za sprawą
Mieszkanie, które w 2009 r. powinno trafić do fundacji i przynosić pożytek, stało się ciężarem. Trzeba było je utrzymywać, dbać o nie i opłacać czynsz. Jednak największym ciężarem okazała się medialna kampania, którą jeden z tabloidów rozkręcił wokół WOŚP. Fundacja, a konkretnie jej szef Jurek Owsiak został przedstawiony jako człowiek bez serca, który nie dość, że sięga po nie swój majątek, to jeszcze uniemożliwia w ten sposób leczenie schorowanego ojca pani Olgi. Emocje eskalowały do tego stopnia, że bloger Piotr Wielgucki nazwał Owsiaka hieną cmentarną. Miarka się przebrała. Owsiak wytoczył Wielguckiemu sprawę o zniesławienie. A tymczasem w sądzie ciągle trwało postępowanie o zachowek. Ostatecznie 10 lat po spisaniu testamentu pomiędzy WOŚP a panią Olgą zawarta została ugoda. A sąd w Złotoryi uznał, że bloger jest winny znieważenia. Jednak nie wymierzył mu kary. Szlachetny z założenia gest stał się pasmem sądowych procesów i trudno powiedzieć, czy przyniósł więcej szkody czy dobra.
Jedynym pewnym pożytkiem ze sprawy łódzkiej była lekcja, jaką organizacje charytatywne wyciągnęły z tej historii. Tym bardziej że osób chętnych do zapisywania w testamentach swoich majątków przybywało, a ciągle nie było procedur. Na dodatek wiele osób gubiło się w zawiłościach polskiego prawa spadkowego. Jednym wydawało się, że przekazanie majątku fundacji może być gestem wydziedziczenia własnej rodziny. Nie, nie może. Inni z kolei myśleli, że nie ma co spisywać testamentu, skoro dziedziczenie jest ustawowo uregulowane i są konkretne zapisy, co komu się należy, i nie mamy wpływu na to, co po śmierci wydarzy się z naszym majątkiem. Owszem, mamy.
W efekcie mniej więcej w tym samym czasie w wielu organizacjach postanowiono stworzyć procedury, żeby ułatwić potencjalnym darczyńcom zadanie, a organizacji nie narażać na niepotrzebne kłopoty i bezpodstawne oskarżenia. W UNICEF Polska stworzono program „Ponadczasowi” i powołano specjalnego koordynatora, który pomaga potencjalnym darczyńcom przejść proces ostatniego rozporządzenia majątkiem. – Testament jest naszym ostatnim świadectwem. Szansą na pokazanie, co było dla nas ważne, jakie wartości nami kierowały. To jest podzielenie się ze światem tymi wartościami – mówi Agnieszka Podolecka z UNICEF Polska.
Na stronie UNICEF jest zakładka, gdzie można znaleźć odpowiedzi na kluczowe pytania. Jest również opisana cała procedura. Zdarza się bowiem, że w testamentach zapisywane są stare meble, używane samochody albo domowe biblioteczki. W wielu przypadkach rzeczy, które mogą mieć wartość sentymentalną, ale już nie rynkową. Jeśli organizacja w ogóle zdecyduje się przyjąć taki dar, to często oznacza on raczej wydatki na utylizację niż jakikolwiek zysk. Może też być tak, że w testamencie zapisywana jest kamienica. Jeśli jednak jest to kamienica z lokatorami, dla każdego NGO-sa taki dar będzie utrapieniem, a nie pięknym gestem. Stąd najmilej widziana jest gotówka.
Mecenas Łukasz Martyniec w branży uchodzi za człowieka, który zjadł zęby na prawie spadkowym. Metafora jest o tyle uprawniona, że analizując przepisy, czasem aż zgrzyta się zębami nad zawiłością przepisów, które powinny być prostsze. Tym bardziej że każdy będzie się musiał z nimi skonfrontować, a nie każdy jest prawnikiem. Mec. Martyniec również doradza przekazywanie gotówki. – Jest podzielna i nie może być obciążona długami ani obowiązkami w przeciwieństwie np. do nieruchomości – tłumaczy. Jednak już przy spisywaniu testamentu zaczynają się schody, bo może być to testament odręczny, notarialny, a nawet ustny. Ale nie każdy ma taką samą siłę w trakcie ewentualnej sądowej konfrontacji.
W Polsce dominują testamenty spisywane osobiście. Są najłatwiejsze do sporządzenia. I potencjalnie mają taką samą wartość jak te spisane u notariusza. Ale tylko potencjalnie. Wystarczy, że ktoś ułatwi sobie zadanie i testament spisze na komputerze, a dokument jedynie wydrukuje i podpisze, żeby uczynić z testamentu nic niewart świstek papieru.
Z kolei spisany odręcznie testament (tzw. holograficzny) może być kłopotem, jeśli np. nie opatrzymy go datą. Zwłaszcza gdy wcześniej sporządziliśmy inną ostatnią wolę. Do dokumentu warto również dodać standardową formułkę, że jest się „świadomym podejmowanych czynności i zapisu dokonuje się bez jakiegokolwiek przymusu”, a do spadku „powołuje się”… i tu wpisujemy kogo. Tyle że w tym momencie zaczynają się już nie schody, lecz przepaści.
Polskie prawo jest inne
– W Polsce pokutuje pogląd, że testamenty napisane w ten sposób – że przykładowo Zosi zapisujemy dom, Pawłowi gotówkę, a fundacji samochód – działają. Tak sporządzony testament, owszem, byłby poprawny, ale np. w USA. Polskie prawo jest inne – tłumaczy mec. Martyniec. Choćby dlatego, że w polskim Kodeksie cywilnym mamy instytucję zachowku. – To połowa (albo dwie trzecie dla osób małoletnich i trwale niezdolnych do pracy) wartości tego, co otrzymałoby się, gdyby zmarły nie pozostawił testamentu albo gdyby nie rozdał majątku za życia za pomocą darowizn. Słowem zachowek to czasem bardzo dużo pieniędzy. Stąd w przypadku, gdy swój majątek chce się przekazać organizacji dobra publicznego, najlepiej zrobić to za życia. Albo uwzględnić, które składniki majątku można rozdzielać za pomocą zapisów testamentowych. W tym wypadku testament najlepiej spisać u notariusza, a następnie bezpłatnie zarejestrować go w Notarialnym Rejestrze Testamentów (NORT). Spisanie ostatniej woli u notariusza kosztuje od 100 do 300 zł. Trzeba jednak znaleźć takiego, który dobrze zna niuanse prawa spadkowego. – Najlepszym, bo najsilniejszym od strony prawnej rozwiązaniem będzie zapis windykacyjny albo powołanie do całości spadku, jeżeli całość majątku ma zostać przekazana organizacji. Powołanie do części spadku albo przekazanie składników objętych za życia współwłasnością, np. małżeńską, mogłoby być problematyczne. Skutkowałoby współwłasnością, a zatem koniecznością późniejszego dogadywania się z pozostałymi współwłaścicielami, co zrobić z przekazanym majątkiem. Czy i za ile go sprzedać oraz jak ponosić koszty jego bieżącego utrzymania – tłumaczy mec. Martyniec.
Jeśli ktoś w tym momencie już nie ma pojęcia, o co chodzi, to znaczy, że ewentualną darowiznę i jej formę zdecydowanie powinien przedyskutować z tymi, których chce uwzględnić w swojej ostatniej woli.
Mecenas Jacek Olejarz z WOŚP mówi, że telefon z pytaniem, jak można zapisać spadek na rzecz fundacji, odbiera średnio raz, dwa razy w tygodniu. Choć WOŚP nie ma żadnego formalnego programu pozyskiwania funduszy z tego źródła. – Zawsze pytamy, jaka jest motywacja, sytuacja rodzinna. Nie chcemy i nie możemy być stroną w rodzinnych sporach – mówi mec. Olejarz. Z doświadczeń wszystkich fundacji, na rzecz których dokonano zapisów testamentowych, wynika, że darczyńcy zasadniczo dzielą się na dwie grupy.
Najmniej pożądani są ci, którzy testamentów używają jako kary dla rodziny. – Zdarzyło się nam odrzucić ofertę przepisania na nas dwóch cennych nieruchomości. Z licznych rozmów z potencjalnym darczyńcą wynikało, że szantażuje emocjonalnie rodzinę tym, jak ma zamiar rozporządzić majątkiem – mówi prezeska dużej fundacji. Prosi o anonimowość, bo nie chce mówić o kuchni swojej organizacji. – Taki dar byłby dla nas większym obciążeniem niż korzyścią. Wyznajemy zasadę, że nie można budować dobra na czyjejś krzywdzie.
Zdarzają się również osoby, które ewentualny spadek wykorzystują do zwrócenia na siebie uwagi. – Mieliśmy kontakt z panią, która obiecywała nam złote góry. Ostatecznie okazała się osobą bardzo biedną i bardzo samotną – mówi prezes innej fundacji. Wszyscy podkreślają, że rewersem spadków dla fundacji często jest samotność i poszarpane więzy rodzinne.
400 milionów
Na drugim biegunie darczyńców są ci, którzy świadomie, bez rozgłosu i z pełną odpowiedzialnością przekazują swoje majątki na rzecz tych, którzy potrafią systemowo czynić dobro. Znana aktorka Nina Andrycz zapisała w testamencie całe swoje oszczędności na rzecz WOŚP. Zapis był świadomą i przemyślaną decyzją. Jednak ponad 80 tys. zł, które Andrycz zapisała fundacji, na konto WOŚP trafiło dopiero trzy lata po śmierci aktorki. Krótko przed śmiercią 100-letnia Nina Andrycz została namówiona przez pracownika banku na przelanie środków na fundusz emerytalny. A następnie bank uznał, że WOŚP nie ma prawa dziedziczyć jednostek w funduszu emerytalnym. Kiedy sprawa spadkowa zaczęła pachnieć wizerunkowym skandalem, bank zmienił zdanie.
Największa donacja spadkowa w historii polskiej filantropii to gest Andrzeja Czerneckiego. 400 mln zł przekazane na fundację, którą przed śmiercią zbudował i którą po śmierci wyposażył w kapitał żelazny, to historia jak z filmu. Podobnie zresztą jak cała biznesowa kariera Czerneckiego. W 2009 r. jeden z najbogatszych Polaków dowiedział się, że ma przed sobą góra trzy lata życia. Zabijała go jedna z odmian białaczki. Choroba była nieuleczalna, wyrok nieodwołalny. Za to droga, którą podążył Czernecki, zupełnie wyjątkowa. – Ojciec pierwsze duże pieniądze zarobił na produkcji pipet laboratoryjnych. Głównym odbiorcą był ZSRR, który nie radził sobie z produkcją tego prostego, ale potrzebnego w ogromnych ilościach urządzenia – wspomina syn Igor Czernecki. Kiedy po 1989 r. handel z ZSRR, a następnie z Rosją całkowicie się załamał, biznes Czerneckiego przetrwał tylko dzięki temu, że przedsiębiorca korzystnie sprzedał jedną ze swoich hal produkcyjnych. – Później ojciec opatentował lancety do pobierania próbek dla cukrzyków. Były tak niezawodne, że produkował je nawet dla światowych gigantów medycznych – opowiada Igor Czernecki. Trudno się dziwić, że kiedy wystawił firmę na sprzedaż, znalazł się chętny, żeby zapłacić za nią 885 mln zł. Na sprzedaży firmy Czernecki się nie zatrzymał. Sprzedał swoje ulubione Porsche 911, ulubiony fotel, a nawet podobno ukochany kubek. Czernecki zmarł 18 maja 2012 r. Jeszcze przed śmiercią fundatora jego fundacja zaczęła pomagać wybitnie uzdolnionej młodzieży z terenów wiejskich. Opłacała szkoły, internaty, podręczniki, korepetycje, a nawet psychologów dla dzieci, które bez takiego dopalania nie byłyby w stanie wyrwać się z biedy i wykorzystać swojego potencjału.
Dwa lata później Igor Czernecki rzucił wyzwanie innym milionerom, żeby poszli w ślady jego ojca. Nikt taki się nie znalazł. Zresztą do dziś.