Rozum idzie spać
Plaga nieuctwa. Z wiedzy należy się pała, piątka za demagogię. Kopiemy rozumowi grób
Artykuł w wersji audio
Wyniki europejskiego sondażu jaskrawo pokazują, że podstawowa wiedza Polaków ulokowała się gdzieś na poziomie ogona kontynentu. Raport Eurobarometru, wstrząsający dla świata edukacji i nie tylko, opublikowano w połowie lutego. Badanie przeprowadził jesienią 2024 r. ośrodek Verian Brussels (wcześniej Kantar Public) w 27 państwach Unii Europejskiej i ośmiu spoza Wspólnoty. Na pytania powiązane z wiedzą o nauce i technologii odpowiadało ponad 34 tys. obywateli w wieku co najmniej 15 lat. Z Polski – ponad tysiąc.
Spośród naszych rodaków 38 proc. wyznało, że nie wierzy, by ludzie rozwinęli się z wcześniejszych gatunków zwierząt (4 proc. nie ma pewności). Ponad połowa (52 proc., najwięcej w Europie) uważa, że zmiany klimatu są skutkiem raczej tzw. naturalnych procesów niż działań ludzkich. Po 51 proc. Polaków jest przekonanych, że antybiotyki zabijają wirusy tak samo jak bakterie oraz że lasery działają poprzez skupianie fal dźwiękowych (tę drugą odpowiedź też podają najczęściej w Europie). 45 proc. sądzi, że lekarstwo na raka istnieje, ale jest ukrywane z powodów komercyjnych.
Pała z ciekawości
Najczęstszym źródłem informacji o rozwoju nauki i technologii jest w Polsce, według deklaracji pytanych, telewizja. Wskazało ją 61 proc. z nich. Każdy mógł wybrać dwa źródła. Drugie są media społecznościowe (28 proc.). 5 proc. czerpie wiedzę z gazet (najmniej w Europie; wśród Greków to 14 proc., wśród Holendrów – 55 proc.). Z książek – drukowanych lub e-booków – 4 proc. (mniej, bo 3 proc., jest na Cyprze, a najwięcej, 10 proc., w Luksemburgu). Część Europy dość chętnie sięga jeszcze do czasopism naukowych: 22 proc. Finów, 15 proc. Duńczyków; Polaków tylko 6 proc. (biorąc pod uwagę skutki działań ministra Przemysława Czarnka, może to i lepiej).
Na tle Europy wyróżnia nas też ciekawość, a dokładniej – jej brak. Ponad 54 proc. z nas uważa, że w codziennym życiu znajomość nauki niespecjalnie się przydaje (tylko w Słowacji taką opinię można usłyszeć częściej, od 58 proc. pytanych). W ogóle nie cenimy zbytnio naukowców. Połowa Polaków (więcej jest tylko Cypryjczyków) uważa, że badacze są aroganccy, 42 proc. (więcej tylko w Słowenii), że ograniczeni, a 36 proc. – najwięcej w Europie – że niemoralni.
Po publikacji tych sensacji dominowały komentarze, że przyczyną uśpienia rozumu ogromnych rzesz Polaków jest masowy i stały kontakt z urządzeniami zalewającymi odbiorców danymi, których nie sposób uczciwie przetworzyć. Trochę klisza, trochę racja. Bo urządzenia działają nie tylko w Polsce – i wszędzie jest gorzej, niż było.
Niemal równolegle z wynikami Eurobarometru własne kompleksowe badanie poświęcone zaufaniu do naukowców (w 68 krajach) opublikował prestiżowy magazyn „Nature Human Behaviour” i przez chwilę powiało względnym optymizmem. Badacze określili deklarowane zaufanie jako umiarkowanie wysokie (chociaż 3,62 w pięciostopniowej skali to trója z plusem). Polacy znaleźli się w drugiej połowie, ale bliżej środka stawki.
Sondaże Eurobarometru i „NHB” trudno porównywać – metodologia jest odmienna, ale nie całkiem. Różne obrazy mogą wynikać stąd, że Eurobarometr badał obywateli jesienią 2024 r., „NHB ”– od listopada 2022 r. do sierpnia 2023 r. Między sondażami upłynął więc rok, dwa lata – czyli rok, dwa lata dezinformacji. W poprzedniej edycji z 2021 r. Eurobarometr też podawał trochę lepsze dane. Na przykład przekonanie, że rządy wytwarzają wirusy, by kontrolować obywateli, wyrażało „tylko” 40 proc. Polaków – to 10 pkt proc. mniej niż trzy lata później.
Dwója z wiedzy
Oczywiście sprzyjające okoliczności do rozwoju dezinformacji wyrosły wraz z pandemią Covid-19. Ikoniczne stały się wystąpienia piosenkarki Edyty Górniak, która najpierw w mediach społecznościowych podzieliła się tezą, że „na oddziałach zakaźnych leżą statyści”, a potem nie mniej absurdalnie próbowała się z tych wypowiedzi tłumaczyć. Rozmaici „teoretycy spiskowi”, jak mówią sami o sobie, od początku 2020 r. pozostają na fali wznoszącej, przekazując swoje przekonania każdemu chętnemu, co najłatwiej usłyszeć w socialach.
Autorka tego tekstu została członkinią trzech grup: „Chemtrails – polska dokumentacja zdjęciowa”, „Polskie Nie dla 5G” oraz „Płaska Ziemia bez cenzury”. Pierwsza grupa liczy 10 tys. członków, którzy wymieniają się dowodami na rozpylanie przez samoloty szkodliwych związków chemicznych, bo taka ma być prawda o smugach kondensacyjnych pozostawianych na niebie przez odrzutowce. Uczestnicy społeczności twierdzą, że ONZ jest organizatorem międzynarodowego procederu rozprowadzania toksycznej mgły, i opisują przesyłane zdjęcia: „poprostu weszła pomiędzy budynki jak dym z nikąd. Tak jakby została czymś uaktywniona. Śmierdzi proszkiem do prania i zaczyna drapać w gardle plus kaszel. Poprzednim razem jak przyszła ‘mgła’ poł budowy – gorączka, halucynacje w nocy i poty. Sypia z nieba” – przestrzega jeden z użytkowników (pis. oryg.). Rozpylana z samolotów zarówno w USA, jak i w Polsce ma być też m.in. bakteria pałeczki krwawej.
Grupa „Polskie Nie dla 5G” rozpowszechnia informacje „nt. szkodliwego wpływu technologii 5G (i szeroko pojętego elektrosmogu) na nasze życie” i liczy 28 tys. członków. Natomiast w społeczności „Płaska Ziemia bez cenzury” udziela się aż 85 tys. użytkowników. Część z nich to prześmiewcy, ale wyraźna jest frakcja autentycznie przekonanych, że Ziemia nie może być okrągła, „skoro nad morzem poziom wody zawsze pokazuje poziom nigdy skos” i że trwałość międzynarodowego układu antarktycznego wynika tylko z tego, że „Antarktyda nie istnieje” (gdyby istniała, to dawno by ją ktoś rozkopał dla surowców).
Ściągnięcie wyznawców podobnych tez na – okrągłą – Ziemię stanowi wyzwanie na skalę międzynarodową, bo w wielu krajach podobnych grup przybywa. Jednak o tym, że w Polsce wyzwań jest więcej, świadczy również Międzynarodowe Badanie Umiejętności Dorosłych (PIAAC) koordynowane przez OECD. 39 proc. polskich uczestników miało poważne trudności z rozumieniem tekstu. Jeśli chodzi o matematykę, 38 proc. potrafiło w najlepszym razie ułożyć po kolei przedstawione liczby, pomnożyć je i podzielić, czyli zrobić to, czego uczą się dzieci w czwartej klasie podstawówki. I te wyniki były słabsze niż w krajach z sąsiedztwa i regionu – oraz gorsze niż poprzednie rezultaty z 2013 r., kiedy ledwie podstawowe umiejętności ujawniało 23 proc. Polaków (reszta radziła sobie lepiej). Przedstawiciele Instytutu Badań Edukacyjnych (prowadzącego projekt PIAAC w naszym kraju) zaznaczali, że wielu polskich respondentów nie podjęło nawet prób rozwiązywania zadań.
Niby nie powinno to dziwić, bo od lat powracają doniesienia, że Polakom sprawia trudność realizacja prostych procedur, poczynając od zażywania leków zgodnie z wytycznymi lekarzy. Tłumaczy się to „polskim indywidualizmem”, ale istnieje obawa, że te wyjaśnienia są na wyrost optymistyczne. Być może pacjenci spomiędzy Odry i Bugu po prostu nie są w stanie tych wytycznych pojąć, zapamiętać lub doczytać. Nie radzimy sobie też z wypełnianiem dokumentów. Nagminnie składamy je niekompletne, ślemy np. wnioski o zasiłki nie tam, gdzie trzeba, w rubryce „wynagrodzenie” wpisujemy stawki godzinowe zamiast miesięcznych itp. Rzecznik ZUS niedawno alarmował też o błędach w formularzach wypełnianych na podstawie wzorów publikowanych przez urząd na stronie internetowej. Część obywateli przepisuje te wzory bezrefleksyjnie, wraz z przykładowym podpisem „Jan Kowalski”.
Trudno też cieszyć się z dzieci, przez lata przynoszących nam bardzo dobre wyniki międzynarodowych badań 15-latków PISA. Testy te sprawdzają kompetencje czytelnicze, matematyczne i przyrodnicze. W ostatniej edycji z 2022 r. wynik polskich uczniów jest w każdym obszarze dużo niższy niż w poprzedniej z 2018 r. I znów – spadło u wszystkich, ale polski spadek jest gwałtowniejszy niż światowa średnia.
Wszystko razem wskazuje na to, że nie samymi platformami społecznościowymi i smartfonami kopiemy rozumowi grób. Szkodzą nam również własne i systemowe zaniedbania. Dajmy na to, przytoczone odpowiedzi w sondażu Eurobarometru o tym, że informacje o nauce Polacy czerpią z telewizji, wydają się kolejną kliszą i automatyzmem. Faktycznie z roli edukatora telewizja abdykowała. Programów popularnonaukowych w komercyjnych stacjach trudno się doszukać. TVP wyprowadziła realizację misji w specjalistyczne kanały, w tym TVP Nauka. Kanał jest całkiem udany, oglądalność oscyluje ok. 1 proc. (nie tak mało), ale i tak co rusz powracają informacje o planowanym zamknięciu z powodu problemów finansowych. Oczywiście możliwe jest, że Polacy, mówiąc o czerpaniu wiedzy o nauce z telewizji, mają na myśli wypowiedzi pojawiających w różnych programach celebrytów i polityków. To by wiele wyjaśniało. Dość przytoczyć słynne wystąpienie Andrzeja Dudy przed kamerami w Końskich, gdzie deklarował, że absolutnie nie jest „zwolennikiem jakichkolwiek szczepień obowiązkowych” i że osobiście nigdy nie szczepił się na grypę, „bo uważa, że nie”.
Jak echo brzmi deklaracja Karola Nawrockiego, kolejnego związanego z PiS kandydata na prezydenta, który też jest „przeciwko przymusowym szczepieniom”, „z wyłączeniem chorób, które są zagrożeniem generalnym dla populacji”, jak „palio i choroba Heinego-Mediny”. Sprawiedliwie trzeba dodać, że o wspólnym życiu ludzi z dinozaurami opowiadała natomiast kilka lat temu Ewa Kopacz z PO, była premier, z wykształcenia lekarka.
Trója z krytycyzmu
Na tle tych wszystkich okoliczności jaskrawo widać, przed jak potężnym wyzwaniem stoi właśnie polski system edukacji – aktualnie przestrzeń chaosu, a jednocześnie żyzne pastwisko do popasu także patoinfluencerów. Przykład? Rozwój imperium 20-letniego tiktokera o pseudonimie Jelly Frucik, który w filmikach pokazuje swoim odbiorcom, 8–12-letnim dzieciom, jak pije odżywkę do włosów albo zjada tabletkę do zmywarki. Twarz Frucika z reklamą jego twórczości jest drukowana na zeszytach szkolnych, m.in. do biologii, sprzedawanych przez sieć Empik (9,99 zł za 16 kartek). Podobno schodzą jak złoto.
Reforma edukacji ma zacząć obowiązywać w pierwszych i czwartych klasach podstawówek od września 2026 r., a w pierwszych klasach liceów, techników i branżówek – rok później. Chodzi o to, by nie szpikować uczniów megatonami informacji i lektur sprzed setek lat, tylko lepiej przygotowywać ich do wyzwań przyszłości, w dużej mierze tworzonej przez sztuczną inteligencję. – W najnowszych badaniach ujawnia się spadek wiedzy przyrodniczej u ósmoklasistów. Badanie publikowane w ostatnich dniach wskazuje też brak tej wiedzy u dorosłych. Nad tymi obszarami na pewno będziemy się głęboko pochylać. Natomiast tematy związane z profilaktyką, lekami czy szczepieniami będą poruszane na lekcjach edukacji zdrowotnej, które zaczną się już od września 2025 r. – zapewnia w „Naszej szkole”, czyli podkaście POLITYKI o edukacji, wiceministra Katarzyna Lubnauer, odpowiedzialna w Ministerstwie Edukacji Narodowej (MEN) za przygotowanie nowych podstaw programowych.
Karol Dudek-Różycki ze Stowarzyszenia Nauczycieli Przedmiotów Przyrodniczych liczy m.in. na nauczanie przynajmniej biologii i geografii w ramach jednego bloku. – Kłopot w tym, że nawet jeśli dobre rozwiązania zostaną wypracowane, pozostaje niepewność, jak będzie z ich wprowadzeniem. To, że podstawa programowa edukacji zdrowotnej została przygotowana świetnie, potwierdza każdy, kto ją przeczytał. Ale z przyczyn politycznych rząd wycofał się z wprowadzenia tego przedmiotu jako obowiązkowego. Jeśli rezygnujemy z edukacji w tak ważnym obszarze z powodu obaw, że nasz kandydat na prezydenta straci w sondażach, to szersze kompleksowe zmiany polityki edukacyjnej tym bardziej mogą nam nie wyjść.
Na pierwszej linii do ewentualnego odstrzału może znaleźć się edukacja klimatyczna. Zagadnienia związane z wpływem człowieka na klimat, świat roślin i zwierząt według ostatnich zapowiedzi resortu mają być włączane w podstawy programowe przyrody, biologii, geografii czy nawet historii. Pomysł interesujący, kłopot w tym, że wątki związane np. z Zielonym Ładem są politycznie delikatne, nie mniej niż edukacja zdrowotna. Logiczna zdaje się obawa, że również mogą „zostać uznane za nieobowiązkowe”.
Na razie wiadomo – bo to też zapowiedziała Katarzyna Lubnauer – że do 2031 r. egzamin ósmoklasisty nie będzie obejmował przedmiotów przyrodniczych. A wiedza dzieci i nastolatków z tego obszaru nie jest na szerszą skalę sprawdzana od 2019 r., czyli od ostatniego egzaminu gimnazjalnego. Sprawdza się ją tylko u tych, którzy zdają maturę z biologii, chemii lub geografii.
To jakby dano do zrozumienia, że tę tematykę można sobie odpuścić na kolejne sześć lat. Wielu nauczycieli, a nawet akademików, nie upierałoby się przy testowaniu szczegółowych podręcznikowych informacji. Ubytek wiedzy przyrodniczej paradoksalnie właśnie może być skutkiem przytłaczania uczniów danymi, których przyswojenie przekracza możliwości dziecka i nastolatka. Likwidacja gimnazjów sprawiła, że materiał rozłożony kiedyś na trzy lata ugnieciono w dwa – siódmą i ósmą klasę podstawówki. W szkołach ponadpodstawowych wcale nie zrobiło się lżej i częste jest opłacanie korepetycji np. z chemii przez rodziców licealistów z klas humanistycznych. Nie chcą „startować na medycynę”, nie wiążą z chemią przyszłości, ale muszą się jej douczać za pieniądze, żeby po prostu zdać. Nic dziwnego, że po tym wszystkim absolwent zamyka podręczniki z trzaskiem, na lata odstręczony od nauki.
Trzeba jednak zacząć uczyć choćby tego, jak się ustala fakty w odniesieniu do klimatu, zdrowia, zjawisk fizycznych. Jest tu szerokie pole dla nauczycieli przedmiotów humanistycznych, trenujących z uczniami np. odróżnianie faktów od interpretacji.
Kłopot w tym, że „nauka krytycznego myślenia” zaczyna wyglądać na (kolejny) stylistyczny wytrych, bo część nauczycieli nie wie, jak to robić. Można tak, jak dyrektorka szkoły podstawowej nr 13 w Gorzowie Wielkopolskim, polonistka Adriana Borek – prostą techniką drzewka decyzyjnego. Zastanawiają się, czy Mikołajek z książki Sempé i Goscinnego powinien pójść na wagary, i spisują w jednej kolumnie zalety takiej decyzji, a obok, w drugiej, wady. Koroną drzewka jest wniosek. Albo czytają tekst publicystyczny zdanie po zdaniu i zaznaczają: „F” – fakt, „O” – opinia. Tyle że na taką analizę nie ma czasu, bo wciąż do omówienia jest za dużo lektur.
– Wzięłam udział w spotkaniu konsultacyjnym nowej podstawy programowej w naszym kuratorium. Przekonywałam, że z literackiej klasyki w klasach 4–8 najlepiej byłoby zrezygnować, a skupić się na współczesnych wartościowych książkach. Język polski w szkole podstawowej powinien przede wszystkim zachęcać do czytania dzieci, które nie nabierają tego nawyku w domu. Na tym polega wyrównywanie szans. I nie osiągniemy tego, wciskając 13-latkom „Zemstę”. Pojęcie komizmu naprawdę można wspaniale wytłumaczyć na wspomnianym „Mikołajku” – argumentuje nauczycielka. Co stanie się z jej przekazem, to się jeszcze okaże. Na pewno został zauważony. Uczestników spotkania było dziewięcioro. Co też odzwierciedla kolejną barierę rozwoju szkoły i edukacji.
Czwórka z zaangażowania
Większość nauczycieli nie czuje, że na cokolwiek mogą wpłynąć, nie czują się sprawczy. Nauka budowania sprawczości znalazła się w założeniach do tzw. profilu absolwenta. – Ale jak mamy uczyć dzieci sprawczości, kiedy sami jej nie doświadczamy? – pyta Monika, polonistka z Białegostoku. – Jak mam nauczyć nastolatka odpowiedzialności za siebie, gdy nawet nie powinnam go wypuszczać do toalety bez opieki? – kontynuuje.
Te wątki powracają uparcie w rozmowach o kondycji nauczycieli. Opadł entuzjazm pierwszych miesięcy „bez Czarnka”, bez kuratorki Barbary Nowak, z 30-proc. podwyżkami – nauczyciele stracili przekonanie, że nabierają znaczenia. Dotknęło ich m.in. odgórne i bezdyskusyjne ograniczenie zadawania prac domowych. MEN i Instytut Badań Edukacyjnych wciąż zapraszają do konsultacji podstaw programowych. Według ministerstwa zgłosiło się 20 tys. osób, siedem razy więcej niż do konsultacji profilu absolwenta, ale to wciąż niecałe 3 proc. z ponad 600-tys. rzeszy. Postępy prac ma śledzić rada ds. monitorowania wdrażania reformy oświaty im. Komisji Edukacji Narodowej, również z udziałem nauczycieli.
– Tyle tylko, że według obietnic dzisiejszej koalicji rządzącej miała powstać po prostu Komisja Edukacji Narodowej, apolityczne grono pedagogów i nauczycieli inicjujące różne zmiany i rozwiązania systemowe, kontrolujące i tworzące politykę edukacyjną – przypomina Anna Schmidt-Fic ze społeczności Protest z Wykrzyknikiem powstałej na fali strajku w oświacie w 2019 r. – Niestety obserwuję, że część zaangażowanych nauczycieli już nawet się nie wypowiada, żeby nie eskalować swojego rozczarowania. Działaczka żałuje, że prac nad reformą nie poprzedziła kompleksowa diagnoza tego, co i jak w szkołach (nie) działa. – Mamy dużo danych fragmentarycznych i pochodzących z różnych relacji oraz danych zebranych przed istotnymi wstrząsami ostatnich lat, które niewystarczająco opisują szkołę.
Jednak członkowie rady po pierwszych spotkaniach wypowiadają się z ostrożnym optymizmem. – Na razie rozmowy toczą się wokół drobnych konkretów związanych z podstawą programową – mówi Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. – Nie zanosi się na wielką rewolucję, ale moim zdaniem to dobrze. Dla szkoły lepsze są powolne, mało spektakularne, lecz konsekwentne zmiany, zwłaszcza w odniesieniu do podstawy programowej, czyli tego, jak uczyć, a nie celu, czyli profilu absolwenta. Bo nikt nie wie, jaki absolwent będzie najlepiej pasował do świata za kilka lat.
Piątka z demagogii
Na razie po polskiej oświacie, tak jak i po innych przestrzeniach, hasają sobie niczym niekrępowane ruchy antynaukowe – także branżowe, nauczycielskie, np. Stowarzyszenie Nauczycieli i Pracowników Oświaty „Nauczyciele dla wolności” pod dowództwem polonistki z Warszawy Agnieszki Pawlik-Regulskiej, walczące z edukacją zdrowotną i domagające się wystąpienia Polski z WHO. Stowarzyszenie ma kilkuset członków, ale dynamiczny krąg sympatyków w mediach społecznościowych: 10 tys. obserwujących i liczne grono „niezrzeszonych” propagatorów.
– Zdarzyło mi się, że w dyskusję na temat szczepień, zażarcie dowodząc ich szkodliwości, wdała się ze mną pani, która okazała się nauczycielką biologii w jednej z podkarpackich szkół podstawowych – opowiada Karol Dudek-Różycki. – Udostępniała posty tego stowarzyszenia. Nie wiem, czy do niego należy, ale propaguje sprzeczne z nauką treści z zakresu przedmiotu, którego uczy dzieci.
Reformę edukacji trzeba przygotowywać spokojnie, ale ze świadomością presji czasu – który w walce o rozum nie jest naszym sprzymierzeńcem – i okoliczności. Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty zaczyna właśnie dyskusję na temat stanu przygotowania polskich szkół na wypadek wojny. Wątek dezinformacji jest w tej dyskusji jednym z kluczowych.
POLITYKA jest patronem medialnym kampanii „Czysty przekaz” powstałej z inicjatywy Fundacji PZU. Celem kampanii jest edukowanie i pokazanie, w jaki sposób chronić siebie i innych w świecie pełnym fałszywych informacji.
Więcej na stronie: www.czystyprzekaz.pl)