Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Sport

Tenisowa „bitwa płci”: Sabalenka nie miała z Kyrgiosem szans. I po co jej to było?

Aryna Sabalenka i Nick Kyrgios Aryna Sabalenka i Nick Kyrgios Amr Alfiky / Reuters / Forum
Nick Kyrgios bez kłopotu wygrał „bitwę płci” z Aryną Sabalenką (6:3, 6:3). To był aż i tylko spektakl, choć liderka rankingu WTA wolałaby zapewne triumfować.

Aryna Sabalenka i Nick Kyrgios wkroczyli na kort jak na arenę bokserską. Ona zeszła z trybun do wtóru „Eye of the Tiger”, on wjechał na wielbłądzie, z którego musiał zsiąść pod stadionem zapewne na długo przed pojedynkiem. Ona jest liderką rankingu WTA, on raczej już zawodowo nie grywa, bo stale dokuczają mu kontuzje. Ale ma na koncie siedem tytułów, najwyżej w rankingu był 13., najdalej dotarł do finału Wimbledonu (2022). Jest charakterny, lubi pogadać, pokrzyczeć na sędziów i zagrzewać publiczność do boju. W język się raczej nie gryzie, dlatego ma i rzeszę fanów, i przeciwników. Pewnie również w szatni.

O Sabalence można by w zasadzie powiedzieć to samo, choć publikę ma dziś chyba wierniejszą. 27-latka zdobyła 21 tytułów, w tym cztery wielkoszlemowe (po dwa w Australii i Nowym Jorku). Przewodzi stawce WTA od ponad roku.

Sabalenka kontra Kyrgios

Kort w Dubaju wyglądał dość osobliwie – został pomniejszony o 9 proc. po stronie Sabalenki, żeby nieco wyrównać warunki gry dla dwu stron. Każdy z zawodników miał do dyspozycji tylko jeden serwis, więc błędy kosztowały. Pierwsza podanie straciła Sabalenka m.in. właśnie dlatego, że nie zmieściła piłki w karo. Kyrgios wszedł w tryb showmana i zaraz sam stracił serwis. Potem sytuacja się powtórzyła, ale to Sabalenka była częściej zagrożona i jej pierwszej zrzedła mina. Seta przegrała 3:6.

Kyrgios grał sprytnie, często sięgał po skróty, gdy tylko bardziej się wysilił, Białorusinka myliła się i była bez szans. Można było odnieść wrażenie, że żarty się skończyły, a zaczyna się nerwowość, zwłaszcza po tej mniejszej stronie kortu. Dla widowiska to w sumie lepiej. Sabalenka podniosła poziom i tempo, w drugim secie prowadziła 2:1, ale sporo się musiała napracować, żeby tę przewagę utrzymać. Było 3:1 dla Białorusinki, a po chwili Kyrgios prowadził już 5:3. I chyba niespecjalnie się nawet z tego cieszył. Drugi set też zakończył się rezultatem 6:3 dla niego, czwartej piłki meczowej Sabalenka już nie wybroniła.

Mecz był i jest skrajnie różnie oceniany – bo „pusty”, pokazowy i niczego nie dowodzi – ale porażka może Sabalenkę ciut zaboleć, jeśli przywiąże do niej większą wagę, niżby należało. Przez cały sezon 2025 była nie do pobicia, więc to niewątpliwie kiepska puenta. „Guardian” pisał, że udział w takim pojedynku to dla liderki rankingu istne „samobójstwo” i pewna katastrofa, a sama „bitwa płci” to jedno z najbardziej absurdalnych wydarzeń tenisowych w tym roku. To pewnie przesada, choć zapowiedzi Aryny, że mecz wzniesie kobiecy tenis na wyższy poziom, też były mocno na wyrost.

Najwięcej zyska 30-letni Nick Kyrgios, bo nie dość, że wygrał, to jeszcze zarobi, a w regularnych turniejach – jak wspomniałam – od około trzech lat już raczej nie występuje. Po niedzielnym meczu stwierdził wprawdzie, że „wraca” – w planach ma występy w Brisbane i na Australian Open. I to jest w sumie najciekawsza nowina z dzisiejszego spotkania.

Czytaj też: Falowanie Igi Świątek. To był słodko-gorzki sezon. W maszynerii coś się zacięło

Wojna płci

Nie ma wątpliwości, że chodziło głównie o widowisko, rozrywkę i sprzedaż biletów, a nie o rozstrzygnięcie, która płeć „tak naprawdę” góruje w tenisie. Hasło „bitwa płci” (albo „wojna”) nawiązuje do pojedynku Billie Jean King z Bobbym Riggsem, rozegranym w 1973 r., śledzonym przez ok. 90 mln widzów na całym świecie. BJK miała 29 lat i 10 tytułów wielkoszlemowych w dorobku, Riggs – 55 lat i karierę dawno za sobą. Był prócz tego zdeklarowanym szowinistą, w tym samym roku pokonał na korcie Margaret Court (6:2, 6:1). Ponoć tylko dlatego Billie Jean King podjęła rzuconą rękawicę – chciała pomścić koleżankę i rywalkę po fachu. Grali do trzech wygranych setów na zwykłym korcie i na długim dystansie – triumfowała ona. Pojedynek King z Riggsem został przed laty również „zekranizowany” – w wersji fabularnej z 2017 r. („Wojna płci”) odgrywają ich znakomicie Emma Stone i Steve Carell.

Pod hasło „bitwa płci” dziś podciąga się damsko-męskie spotkania rozegrane przed 1973 r. (trochę ich było) i oczywiście wszystkie późniejsze. Stawka pojedynku King z Riggsem była jednak nieco inna, dyscyplina wkraczała dopiero w erę „open”. A BJK walczyła o wyrównanie stawek w zawodowym tenisie. Gdy ona za pierwsze zwycięstwo na kortach Wimbledonu zainkasowała 750 funtów, triumfujący w tym samym czasie Rod Laver zgarnął 2 tys. Gdy w proteście BJK i inne zawodniczki założyły Women’s Tennis Association i zostały wykluczone z rozgrywek wielkiego szlema, Riggs przekonywał, że kobiety grają gorzej, więc powinny też gorzej zarabiać.

King i Riggs długo przed meczem dopiekali sobie wzajemnie, choć wiadomo, że było w tym sporo kokieterii i życzliwych uszczypliwości. A sam mecz też był widowiskiem z dużą domieszką rozrywki. Dlatego BJK wjechała na kort na lektyce, niesiona przez roznegliżowanych mężczyzn, a Riggs na rikszy w koszulce z napisem „Sugar Daddy”. Na dzień dobry wymienili się prezentami – ona otrzymała lizaka z hasłem „Sugar Daddy”, on prosiaka, bo sam się określał męską świnią. Prosiak był żywy, Riggs zobowiązał się, że go nie skonsumuje – podobno obietnicy dotrzymał. Billie Jean King pozostaje jedyną kobietą, która wygrała kortową „bitwę płci”.

Czytaj też: Gem, set, hit! Tenis przeżywa swoje momentum. Biznes i popkultura korzystają

Bitwa na pokaz

Niedzielny mecz nie miał takiej wagi, rozgrywał się w czasie tenisowej przerwy, wypełnianej często spotkaniami o charakterze pokazowym bez większego sportowego znaczenia. Ale oczywiście nikt nie lubi przegrywać. Iga Świątek wystąpiła w zakończonych dziś rozgrywkach World Tennis Continental Cup w Shenzhen (jej drużyna poniosła porażkę), też niepunktowanych.

Granie na poważnie zacznie się w styczniu. Dla Polki pierwszym testem w kolejnym sezonie będzie United Cup, potem już Australian Open. Sabalenka na początek wystąpi zapewne w Brisbane, gdzie przed rokiem triumfowała. O meczu z Kyrgiosem musi prędko zapomnieć.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną