Argentyńczycy będą zwolnieni z podatku od tegorocznej „trzynastki”. Prezydent Cristina Fernández wydała w tej sprawie specjalny dekret i chociaż publicznie zaprzecza, to politolodzy komentują, że chce w ten sposób obłaskawić rodaków po niedawnym cacerolazo: demonstracji, na której tłumy walą w przyniesione z domu garnki. Tydzień wcześniej w całym kraju hałasowały w ten sposób setki tysięcy osób, a manifestacja w Buenos Aires była bodaj największa od 10 lat. Argentyńczycy są wściekli, bo od wielu miesięcy równolegle rosną wskaźniki przestępczości i ceny jedzenia, w tym słynnej miejscowej wołowiny. W dodatku rząd wprowadził niedawno silne ograniczenia w możliwości kupowania dolarów: wiele osób oszczędzało właśnie w tej walucie, nie dowierzając własnej. Oficjalne statystyki mówią o 12-proc. inflacji, ale zdaniem większości ekonomistów jest ona o wiele wyższa. Międzynarodowy Fundusz Walutowy zapowiedział, że jeżeli władze nie podadzą rzeczywistych wyników do grudnia, Argentynę mogą spotkać poważne sankcje.
Protesty są pani prezydent wyjątkowo nie w smak, bo ma wyraźnie ochotę na trzecią kadencję. Co prawda zabrania tego konstytucja, ale rządząca koalicja nieustannie wprowadza drobne zmiany prawne, które w końcu by na to zezwoliły. Ostatnio obniżyła minimalny wiek wyborczy do 16 lat, co opozycja uważa za manipulacje przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi.