Przedstawia się pan jako lewicowy, sceptyczny i ortodoksyjny syjonista. Co to znaczy?
Gershom Gorenberg: Modlę się trzy razy dziennie. Studiuję Torę. Moje dzieci uczęszczały do religijnych szkół. Nie należę jednak do ideologicznego nurtu religijnego syjonizmu. Przeciwnie, niepokojem napawa mnie w Izraelu wzajemne przenikanie polityki i religii, które jest szkodliwe dla narodu żydowskiego.
Porównuje pan w swojej książce Izrael z Pakistanem. Co łączy te dwa kraje?
Używam tego porównania przede wszystkim jako przestrogi. Każdy nieszczęśliwy kraj jest nieszczęśliwy na swój sposób. W krytycznych, węzłowych punktach izraelskiej historii partie reprezentujące polityczne centrum połączyły się z ruchami religijnymi, umacniając w ten sposób elementy skrajne w środowisku religijnym.
Z sondaży wynika, że Izraelczycy boją się ultraortodoksów we własnym kraju bardziej niż Palestyńczyków. Napięcie między świeckimi a religijnymi Izraelczykami jest ogromne.
Żydom ultraortodoksyjnym, haredim, udało się zdobyć kontrolę nad strukturami państwowo-religijnymi. Sprawują ją nad zawieraniem małżeństw i nad rozwodami, czyli nad sferą życia ważną dla każdego Izraelczyka. Jednocześnie państwo opłaca system szkół religijnych, których ukończenie nie daje ultraortodoksom prawa do studiowania na uczelni wyższej, ograniczając tym samym ich możliwości pracy i udziału w procesie demokratycznym.
Pełna wersja artykułu dostępna w 3 numerze "Forum".