Jeśli przywieziesz do Argentyny dużo dolarów, nie zapytamy, skąd je masz – ogłosiło w zeszłym tygodniu Buenos Aires. Podczas gdy Ameryka i Europa próbują walczyć z podatkowymi uciekinierami i pralniami brudnych pieniędzy, prezydent Argentyny Cristina Fernández de Kirchner zaoferowała im bezpieczne schronienie. Okazja potrwa trzy miesiące i dotyczy każdej sumy w twardej walucie, która zostanie zainwestowana w dwa sektory: budownictwo i energetykę. Argentyna jest w gospodarczych tarapatach. Po tym jak rząd wziął się do regulowania eksportu i importu, zagraniczny kapitał w popłochu uciekł z kraju. Jeśli dorzucić do tego drukowanie przez Buenos Aires pieniędzy, efekt był do przewidzenia – odpływ twardej waluty utopił wartość miejscowego peso. Kurs oficjalny jest na poziomie 5,2 peso za dol., ale na czarnym rynku trzeba zapłacić rekordowe 10,2 peso. Inflacja przekroczyła już 24 proc., a zaniepokojeni Argentyńczycy coraz częściej wycofują pieniądze z banków.
Za pomysłem otwarcia największej pralni pieniędzy na świecie stoi La Cámpora, grupa młodych marksizujących doradców pani prezydent, której przewodzi jej syn Máximo. Argentyna ma już fatalną opinię w świecie finansów, bo systematycznie fałszuje swoje dane gospodarcze i była przystanią dla narkotykowych pieniędzy z regionu. Przed październikowymi wyborami parlamentarnymi prezydent Kirchner dołuje w sondażach i najwyraźniej liczy, że inwestycje – niezależnie od ich proweniencji – przydadzą jej popularności.