Rozmowy amerykańskiego sekretarza stanu Antony′ego Blinkena z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem w Genewie nie przyniosły rozstrzygnięcia w konfrontacji między USA a Rosją, która szantażując Zachód groźbą inwazji na Ukrainę, usiłuje wymusić paraliż NATO i finlandyzację Europy Wschodniej. Było to oczywiście do przewidzenia, ale dobrze, że dyplomaci wciąż rozmawiają, słyszy się w USA. W sytuacji, gdy ponad 100 tys. żołnierzy stoi nad ukraińską granicą, a Ławrow powiedział niedawno, że Rosja „nie będzie długo czekać” na odpowiedź na jej żądania, fakt, że do inwazji wciąż nie dochodzi, przyjmowany jest z nadzieją, że kryzys uda się rozwiązać pokojowo. Chociaż mogą to być tylko pobożne życzenia i nawet dyplomatyczny finał okaże się porażką Zachodu.
Wójcik: A może jednak wejdą...
Blinken–Ławrow. Strony pozostały przy swoim
Po rozmowach w Genewie Ławrow powiedział, że były „pożyteczne i szczere”, co w dyplomatycznym slangu oznacza, że strony pozostały przy swoim. Oświadczył też, że USA obiecały przedstawić w przyszłym tygodniu „odpowiedź na piśmie” na „wszystkie rosyjskie propozycje”. Moskwa, jak wiadomo, domaga się deklaracji NATO, że nie będzie się więcej rozszerzać na Wschód, a przede wszystkim nie przyjmie Ukrainy, nie będzie jej dozbrajać, wycofa wojska z krajów przyjętych do sojuszu od 1999 r. (wtedy weszła do niego m.in. Polska) i nie będzie tam prowadzić manewrów.
Blinken nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył, co w praktyce równa się potwierdzeniu. Powtórzył też to, co rząd USA podkreśla od początku kryzysu – że napaść na Ukrainę spotka się z „jednolitą, szybką i surową” reakcją sojuszu. Ma ona polegać, jak ostrzega Waszyngton, na wymierzeniu bezprecedensowych sankcji, które uderzyłyby w kluczowe sektory gospodarki i oligarchów. Chodzi m.in. o odcięcie dostępu do systemu SWIFT, czyli blokadę transakcji z zachodnimi bankami. Grozi się również zatrzymaniem gazociągu Nord Stream 2. Wcześniej administracja USA oświadczyła, że o spełnieniu żądań Rosji nie ma mowy.
Reszka: Jak Ukraińcy szykują się na wojnę
Gafa Bidena. Mleko się rozlało
Mocne słowa, ale liczyć się będą czyny. Tymczasem podczas konferencji prasowej w czwartek Joe Biden podważył nawet wiarygodność swych wcześniejszych zapewnień. Zapytany, co zrobi Putin, odpowiedział, że zapewne dokona inwazji, ale jeżeli ograniczy się tylko do „niewielkiego najazdu”, w Sojuszu Północnoatlantyckim zacznie się dyskusja, co zrobić z tym fantem. Innymi słowy przyznał, że w NATO de facto nie ma jednomyślności, zasugerował w dodatku, że gdyby Rosja nie zajęła całej Ukrainy, a jedynie kawałek jej terytorium, europejscy sojusznicy nie będą wcale skłonni karać jej zbyt surowo. Fatalną gafę Bidena odebrano w Kijowie jako zielone światło do napaści.
Jeszcze tego samego dnia Biały Dom pospiesznie tłumaczył, że prezydent nadal, oczywiście, każdą rosyjską inwazję potraktuje jako powód do ostrych sankcji. Sam Biden pojawił się znowu na telewizyjnych ekranach, podkreślając, że nawet najmniejsze wkroczenie na Ukrainę uzna za napaść, która spotka się ze zdecydowaną odpowiedzią. Ale mleko już się rozlało.
Podkast: W co z nami grają Rosjanie? Będzie wojna?
Putin liczy na podziały w NATO
Rozbieżności w NATO, jeśli chodzi o politykę wobec Rosji, są rzeczą znaną, o czym doskonale wie także Putin. Prezydent USA nie powinien jednak o tym mówić publicznie, bo umacnia tylko przekonanie i rachuby Kremla, że brak jedności Zachodu będzie mógł wygrywać w dążeniu do restauracji carskiego albo sowieckiego imperium.
Wiadomo, że Francja marzy o dogadaniu się z Putinem, a Niemcy są przeciwne wysyłaniu na Ukrainę broni i sprzętu wojskowego – dlatego Wielka Brytania wysłała je samolotami, omijając przestrzeń powietrzną Niemiec. Berlin nigdy też nie obiecał, że w razie inwazji zrezygnuje z importu gazu poprzez Nord Stream. Wiadomo, że sankcje, zwłaszcza dotyczące energetyki, to broń kosztowna i poniekąd obosieczna – Zachód może nałożyć embargo na energię z Rosji, a zakręcenie kurków z ropą i gazem też zaboli.
Czytaj też: Biden na łączach z Putinem. Rosja sprawdza, na co może liczyć
Co zrobi Rosja, a co Stany Zjednoczone
Poruszenie przez Bidena kłopotliwego wątku rozbieżności w NATO może budzić niepokój, że zamierza on zasłaniać się tym w przypadku pobłażliwej odpowiedzi na agresję Putina. Ale nawet jeśli wypowiadał się w dobrej wierze i gdyby potraktować jego słowa jak typową gafę prezydenta znanego z gadulstwa i braku werbalnej dyscypliny, obawy nie znikają, bo wyłaniają się nowe pytania. Wszelki, nawet najmniejszy najazd na Ukrainę, zajęcie jej terytorium, automatycznie uruchomi surowe sankcje? Wspaniale, ale co np. zrobią Ameryka i NATO, jeśli prorosyjscy separatyści w Donbasie proklamują swoje „ludowe republiki” w Ługańsku i Doniecku jako niepodległe państwa? Tak jak to zaproponowała im rosyjska Duma i jak uczynili separatyści w Osetii i Abchazji z poparciem Rosji, odrywając te prowincje od Gruzji. I jak administracja USA zareaguje na wojnę hybrydową w formie zmasowanego cyberataku na Ukrainę?
Wielu komentatorów wątpi zresztą w skuteczność jakichkolwiek sankcji. Rosja w swej historii nie takie rzeczy zniosła, a obecnie, mimo trudności gospodarczych, dysponuje miliardowymi rezerwami w twardej walucie i może liczyć na pomoc Chin – jak przypomniał (w telewizji CNN) były sekretarz obrony w gabinecie prezydenta Clintona William Cohen. On i były szef Pentagonu Leon Panetta uważają, że ważniejsze w ramach prewencji jest dostarczenie Ukrainie nowoczesnej broni i sprzętu. Za zgodą Waszyngtonu trzy bałtyckie kraje NATO: Litwa, Łotwa i Estonia, będą jej wysyłać broń przeciwczołgową i rakiety ziemia-powietrze amerykańskiej produkcji. USA dostarczają broń już od dłuższego czasu i jest to najlepsza metoda zniechęcania Moskwy, bo podraża jej militarny koszt.
W Kongresie, który zatwierdza fundusze na te dostawy, wciąż na szczęście istnieje dwupartyjny konsens, że Ukrainie trzeba pomagać i powstrzymać Rosję. Demokraci i republikanie rozumieją, że stawką jest wiarygodność Ameryki jako światowego przywódcy, strażnika globalnego ładu opartego na wspólnie ustalonych regułach.
Czytaj też: Polska na pierwszej linii starcia. Czy wciąż jesteśmy bezpieczni?
Trwa wojna psychologiczna
Tyle że zdaniem ekspertów Putin poszedł tak daleko, że zrezygnuje z inwazji tylko wtedy, jeśli USA zaoferują mu coś, co pozwoli przynajmniej uratować twarz. Administracja Bidena sugeruje rozmowy o ewentualnej relokacji rakiet krótkiego i średniego zasięgu po obu stronach w Europie oraz redukcji ćwiczeń w graniczących z Rosją państwach NATO. Negocjacje o rakietach mogłyby prowadzić do odnowienia traktatu INF o eliminacji broni nuklearnej średniego zasięgu w Europie, z którego USA wycofały się za rządów Donalda Trumpa.
Wycofały się, ponieważ Rosja od lat systematyczne łamała ten układ. Czy nowy dawałby nadzieję, że będzie postępować inaczej teraz, kiedy stosunki między nią a USA i NATO pogorszyły się na skalę nieznaną od zimnej wojny? Poza tym wycofanie rakiet amerykańskich z Europy i równoległe wycofanie rakiet rosyjskich – za Ural? – mogłoby się okazać mało symetryczne; Rosja mogłaby je ponownie rozmieścić w pobliże krajów NATO dużo szybciej, niż Ameryka sprowadzić swoje zza oceanu. Wątpliwe zatem, czy ewentualny nowy układ byłby sukcesem Zachodu.
To jednak spekulacje o przyszłości. Na razie trwa wojna psychologiczna między USA a Rosją, próba nerwów wobec niepewności, czy Putin tylko blefuje, licząc, że rozłamy w NATO i wewnętrzne osłabienie Ameryki skłonią ją do ustępstw pozwalających na wycofanie wojsk z ukraińskiej granicy, czy też zaryzykuje otwartą konfrontację.
Czytaj też: Rosja „traci cierpliwość”. Z Putinem trzeba ostrzej