Być może nie popełniłby żadnej powieści, gdyby wcześniej udało mu się osiągnąć sukces na scenie. Najpierw bowiem zapragnął się stać „kolejnym Barrym Manilowem". Z taką myślą w latach 80. dołączył do National Academy of Songwriters (organizacji skupiającej twórców piosenek). To tam wypatrzyła go 12 lat starsza Blythe Newlon, wówczas szefowa Akademii, która od tamtej pory starała się promować absolutnie każde, nie tylko muzyczne, posunięcie Dana Browna.
W 1993 r. pomogła mu wydać płytę o pomysłowym tytule „Dan Brown", zawierającą popowe piosenki, głównie o miłości (m.in. jakże oryginalny tytuł: „If You Believe in Love")
- Tutaj można posłuchać jak śpiewa Dan Brown i ucieszyć się, że nie został gwiazdą muzyki.
Rok później wspólnymi siłami wyprodukowali drugi (a zarazem ostatni) krążek, „Angels & Demons". Muzyczne dokonania późniejszego autora bestsellerów zainteresowania jednak nie wzbudziły, a pamięć o tej ostatniej płycie przetrwała jedynie w tytule jednej z jego książek („Anioły i demony"). Zrażony niepowodzeniami na scenie Dan postanowił już niczego w życiu nie nagrywać. Zwinął swe muzyczne żagle i odpłynął w nowym kierunku - w stronę literatury, zabierając na pokład Blythe, od 1997 r. już prawowitą małżonkę.
Olśniony przez UFO
Być może przełom nastąpił juź 3 lata wcześniej, kiedy Brown wylegiwał się na wakacjach na Tahiti, czytając „Konspirację sądnego dnia" Sidneya Sheldona (UFO, tajemnicze morderstwa i inne takie).