Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Ręka do dzieła

Rękodzieło robi karierę

Anna Traczewska, właścicielka firmy metka by traczka, zaczęła od woreczków na bieliznę. Anna Traczewska, właścicielka firmy metka by traczka, zaczęła od woreczków na bieliznę. Leszek Zych / Polityka
W cenie jest to, co pomysłowe, niepowtarzalne i wykonane ręcznie. Każdy może zostać artystą?
Zofia Borucińska, założycielka galerii Las Rąk Laboratorium Rękodzieł. To nie tylko targ, także szkoła rękodzieła.Leszek Zych/Polityka Zofia Borucińska, założycielka galerii Las Rąk Laboratorium Rękodzieł. To nie tylko targ, także szkoła rękodzieła.
Fotel z plastikowej beczki autorstwa Roberta Pludry i Jakuba Sobiepanka. Jeden z hitów ostatniej edycji Przetworów.Przetwory/Materiały promocyjne Fotel z plastikowej beczki autorstwa Roberta Pludry i Jakuba Sobiepanka. Jeden z hitów ostatniej edycji Przetworów.

Anna Traczewska, zanim zaczęła utrzymywać się z szycia podróżnych woreczków na bieliznę, zajmowała się komunikacją marketingową i piarem. Rozkręcała znane marki telewizyjne. Rękodzieło zaczęło się u niej sześć lat temu. – Chciałam obdarować przyjaciółki na gwiazdkę prezentami zrobionymi własnoręcznie. Nie wiem, skąd przyszedł mi do głowy pomysł na woreczki, ale okazał się genialny – mówi. Kupiła lniany materiał w paski, wszyła tasiemkę do ściągania i uszyła proste, nieduże woreczki. – Dziewczyny piały z zachwytu. Zgłaszały się po kolejne – idealna rzecz na prezent. Traczewska wyszukiwała coraz to nowe materiały: satynę, jedwab, organzę. Haftowała napisy: na jednych „clean”, na innych „not so clean”.

Czas na szycie miała tylko wieczorami, po pracy. Aż ciężko zachorowała. Po wyzdrowieniu mogła wrócić do korporacji albo spróbować żyć z tego, co cieszy ją najbardziej. Tworzyć. Szyć. Wynajęła pracownię i założyła firmę metka by traczka. Na początku trudno było się z tego utrzymać. – Do takiego kroku potrzebna jest odwaga – mówi. – Ale opłacało się. Teraz udaje się jej sprzedawać nawet 140 kompletów woreczków miesięcznie, każdy po 120–130 zł, choć w niektórych miesiącach bywa dużo gorzej. Pieniądze są mniejsze niż w korporacji. – Ale zajęłam się tym, co stało się moją życiową pasją – przekonuje.

Pchli targ sztuki

Zofii Borucińskiej rękodzieło kojarzyło się z tzw. sztuką ludową, nie bardzo ją to pociągało. Kiedyś pracowała w Stoczni Gdańskiej, była dziennikarką, zajmowała się teatrem plastycznym. Po urodzeniu dziecka szukała zajęcia, które mogłaby wykonywać w domu. Trafiła na internetowe forum: jak się rozwijać, będąc mamą. Kobiety, które wymieniały się tam pomysłami i doświadczeniami, w realu szyły chusty, torby, robiły biżuterię. Wciągnęło. Zofia wyszukała w Internecie kilka sklepów z półfabrykatami, spróbowała. Cieszyło ją dobieranie kamieni i koralików, zawijanie srebrnych drutów, łączenie szlachetnych materiałów z plastikiem. Postanowiła sprzedawać. Kolczyki, bransoletki, wisiorki. Pierwszymi klientkami były koleżanki z forum.

Zainteresowanie rosło – przyjemny sposób podreperowania budżetu domowego. Pomyślała, że potrzebne jest miejsce, w którym twórcy rękodzielnicy mogliby na stałe wystawiać swoje prace i je sprzedawać. W listopadzie 2010 r. założyła galerię Las Rąk Laboratorium Rękodzieł. – Chciałam stworzyć coś pomiędzy pchlim targiem a sztywną galerią sztuki – mówi. – I to mi się w dużej mierze udało. Teraz promuje twórców, organizuje targi i prowadzi warsztaty rękodzielnicze.

Tego typu galerii jest w Polsce niewiele; niektóre niedługo po otwarciu, pomimo dużego zainteresowania, szybko zamknięto. Dochody z niemasowej sprzedaży nie starczały na czynsz i pensje. Bo z jednej strony coraz bardziej doceniamy wartość oryginalnych i rękodzielniczych wyrobów, a z drugiej nie do końca przekłada się to na wysokość sumy, którą jesteśmy w stanie za nie zapłacić. Oczywiście, kryzys. Ale też pokutuje przekonanie, że skoro babcie i mamy – żyjące w wiecznym niedoborze – potrafiły szyć i przerabiać wszystko ręcznie, to jest to robota darmowa. Nie przychodziło do głowy, że może mieć wartość rynkową.

Galeriom internetowym łatwiej jest się utrzymać. To one zresztą były pierwsze na polskim rynku rękodzieł i jest ich też bez porównania więcej. Pierwsze galerie powstały jakieś 7 lat temu. Julita Wojczakowska, studentka weterynarii, była na wakacjach w USA. Bardzo jej się podobały torebki w tamtejszych butikach, ale stać ją było tylko na jedną z nich, czarną, w kształcie teriera. Po powrocie postanowiła uszyć sobie torbę na wzór tej, na którą nie starczyło jej pieniędzy. Dużą, z naturalnego lnu, z nadrukowanymi czarno-białymi kotami. Kotom dorobiła korony z kryształów. Torba bardzo się spodobała koleżankom ze studiów. Pomysł na portal internetowy okazał się rozwiązaniem idealnym.

Tak powstała Pakamera, największa dziś galeria z handmadem w Polsce. – To był świetny czas. Minął właśnie szał na Zarę i ludzie zaczęli doceniać rzeczy, które są inne niż wszystkie. Na początku sprzedawałam to, co zrobiłam ja i moje koleżanki. Potem zachęcałam innych. W pewnym momencie machina ruszyła. Teraz tworzy dla Pakamery 800 twórców z całej Polski. Od uczennic liceum po emerytki, od amatorów po znanych i docenionych artystów.

Wirtualna przestrzeń galerii internetowych sprzyja skróceniu dystansu między amatorem a profesjonalistą. Prace jednych i drugich stoją obok siebie i, jak w książce „Handmade. Praca rąk w postindustrialnej rzeczywistości”, zauważa socjolożka Justyna Pospychała, status dzieła nie zawsze definiowany jest przez status jego twórcy. Tutaj każdy może zaistnieć.

Kultura przetworów

Najważniejszy jest pomysł. A najlepsze są te najprostsze. Na przykład kolczyki z klocków lego. – To genialne, taki akcent z dzieciństwa u wszystkich budzi sentyment – mówi Julita Wojczakowska. Inspirację można czerpać ze wszystkiego. Z architektonicznych detali, z przedmiotów codziennego użytku, z natury. Popularne ostatnio jest wykorzystywanie wzorów ludowych. Trzeba jednak mieć oczy otwarte na świat i próbować na różne sposoby łączyć formy i kolory. Przy projektowaniu i tworzeniu potrzebna jest odwaga w stosowaniu niecodziennych rozwiązań. Projektując, nadaje się materii niestandardową formę. I w pewnym sensie oszukuje rzeczywistość estetyką, zakrywając użyteczność przedmiotów albo nadając wartość rzeczom nieużytecznym.

Ręcznie wykonane rzeczy niekoniecznie mieszczą się w pojęciu design, coraz częściej spolszczanym na dizajn. Tzw. dobry dizajn to zwykle przedmioty wykonywane fabrycznie i na masową skalę. Ale na pewno kategorie te się przenikają, użyczając sobie estetyki i dzieląc źródła inspiracji.

Pomysł dizajnerskiego przetwarzania odpadków i bezużytecznych sprzętów domowych z rozmachem wcielili w życie organizatorzy projektu Przetwory, organizowanego w Warszawie od 2006 r., zawsze na początku grudnia. Biorący udział w projekcie twórcy z Polski i ze świata wystawiają na sprzedaż przedmioty stworzone z odpadków i śmieci. Impreza stanowi pewne odwołanie do popularnych w światowym wzornictwie nurtów ekologicznych. Nawiązuje także do idei DIY (Do It Yourself), propagującej samodzielne wykonywanie przedmiotów.

Jak w cytowanej wcześniej książce pisze socjolog Rafał Drozdowski, kultura handmade, choć często postrzegana jako znak sprzeciwu wobec konsumpcjonizmu, jest tak naprawdę jego cichym sojusznikiem. Dowartościowując bowiem unikatowe przedmioty, stanowi wyraz tęsknoty za najbardziej elitarystycznymi strategiami konsumpcji – ich posiadacze czują się w pewien sposób pozytywnie wyróżnieni.

Przetwory cieszą się z roku na rok coraz większym zainteresowaniem. Odwiedzający mogą obserwować tam proces twórczy i dopytywać artystów o szczegóły. Wiele można tu znaleźć. Plecione ze zużytych reklamówek lub gazet torby, zeszyty z okładkami ze starych płyt gramofonowych, kalendarze ze ścinek, lampy ze starych suszarek. – Zawsze chodzę na Przetwory kupować prezenty na gwiazdkę, bo można tu znaleźć coś niebanalnego. A jak niczego nie kupuję, to obserwuję, jakie ludzie mają pomysły, czerpię inspiracje i potem wykorzystuję to przy własnej twórczości – mówi Urszula Rudzka, architekt wnętrz.

Terapia dla kreatywnych

Kiermasze z rękodziełem organizowane są ostatnio coraz częściej. W poszukiwaniu wyjątkowych, mających duszę prezentów ludzie przychodzą tam nieraz całymi rodzinami. Dla wielu osób zajęcie się rękodziełem jest po prostu sposobem spędzania wolnego czasu, formą rekreacji. Popularne staje się doskonalenie manualnej zręczności na różnego typu warsztatach. – Na nasze zgłaszają się zarówno młodzi, jak i starzy, przede wszystkim kobiety. Często przychodzą matki z córkami albo przyjaciółki – mówi Zofia Borucińska. – Większość chce jednorazowo coś stworzyć, czegoś się nauczyć, ale niektórzy zarażają się pasją i z czasem wystawiają swoje produkty w Lesie Rąk.

Trudno opisać przyjemność, jaką daje tworzenie – od pomysłu, przez poszukiwanie materiałów, aż do realizacji – mówi graficzka i rękodzielniczka Dorota Gravika Hauswirt. – To niesamowite poczucie wolności. Tak jakbyś była dzieckiem i odkrywała cały czas nowe rzeczy.

Anna Traczewska dodaje: – Tutaj nic mnie nie ogranicza. Liczy się tylko moja fantazja, dzięki niej przełamuję kolejne własne bariery. Gdy obcuję z tymi wszystkimi tkaninami: wzorami, fakturami, kolorami, czuję się trochę jak w bajce.

Według Zofii Borucińskiej rękodzielnictwo jest dla wielu osób terapią, daje możliwość wyrażenia siebie, pole dla wyobraźni. Stwarza kanał ujścia pozytywnych emocji. Ci, którzy tego próbują, są często zaskoczeni, jak wiele potrafią. I mówią, że warto dać się tym zaskoczyć.

Polityka 15.2012 (2854) z dnia 11.04.2012; Coś z życia; s. 89
Oryginalny tytuł tekstu: "Ręka do dzieła"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną