Przerażające, do bólu precyzyjne – to opinie krytyków o powieściach Cormaca McCarthy’ego. W Polsce ukazała się m.in. jego „Droga” i zekranizowana przez braci Coen powieść „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Wszystkie pochlebne opinie pasują także do „Dziecięcia Bożego”, opowieści o Lesterze Ballardzie – „profesjonalnym producencie koszmarów”. Przez całą powieść jesteśmy bardzo blisko mordercy, patrzymy jego oczami na piękno otaczającego go świata: rudziki na śniegu, czerń pól wywróconych na drugą stronę.
Jesteśmy świadkami momentów, kiedy jest szczęśliwy. Trudno nie cieszyć się razem z nim, kiedy urządza sobie ucztę z bochnów chleba i mortadeli. To celowy zabieg McCarthy’ego: idąc z bohaterem krok w krok, zaczynamy go rozumieć. A stąd już niebezpiecznie blisko do wybaczania. Dotkliwa jest też pozorna beznamiętność, z jaką McCarthy opisuje sceny morderstw: zupełnie tak samo, jak stronę wcześniej opisywał parujący po deszczu las. Równie poetyckiego języka używa do opisu zrywających się do lotu ptaków i krwawego polowania. Ale taki właśnie jest świat Lestera: składa się nań krew i sztywniejące ciała, a także przyjemność obserwowania gwiazd.
McCarthy nie próbuje wyjaśniać, dlaczego Lester stał się potworem. Przyzwyczailiśmy się do prostych pseudopsychologicznych analiz w literaturze. Tutaj ich nie ma. Jest za to oszczędny, precyzyjny język.
Cormac McCarthy, Dziecię Boże, przeł. Anna Kołyszko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009, s. 224