Umowa koalicyjna jest zapowiedzią nowych czasów i porządków. Z rozmów z politykami koalicji wynika, że skład gabinetu też jest niemal gotowy, z tym że kluczowe jest tu słowo „niemal”. Niespodzianki mogą się zdarzyć nawet w ostatniej chwili, a do utworzenia rządu został jeszcze niemal miesiąc.
Liderzy KO, Trzeciej Drogi i Lewicy prezentują w Sejmie umowę koalicyjną. „Nigdy nie doświadczyłem negocjacji, które były prowadzone z takim wzajemnym zaufaniem i dobrym podejściem” – powiedział Donald Tusk.
Nie ma nikogo w dotychczasowej opozycji, kto „obiecywał aborcję w kampanii”, a teraz się wycofał, bo „Kościół nie pozwala”.
Żaden rząd III RP, może poza tym pierwszym Tadeusza Mazowieckiego, nie zaczynał swojej misji wobec takiej góry oczekiwań i nadziei, w tak trudnej, realnie i moralnie, sytuacji.
Czy nowa koalicja partii demokratycznych będzie w stanie przetrwać cztery lata i powalczyć o kolejne zwycięstwo wyborcze w 2027 r.? Wiele zależy od tego, jak się poukłada dzisiaj. Prezentujemy dwie alternatywne wersje przyszłości.
MSZ dla Polski 2050, edukacja i cyfryzacja dla lewicy, MON lub gospodarka dla PSL? „Rozmowy idą dobrze” – to zapewnienie słyszymy od kilku polityków różnych partii, które mają stworzyć przyszły rząd.
Po powrocie Tuska z Brukseli przyspieszyły rozmowy koalicyjne między liderami KO, TD i NL i w ramach zespołu roboczego. Według osób bliskich negocjacji umowa koalicyjna ma być jawna. Ustalenia personalne rozpoczęły się od głównych stanowisk.
Niektórzy sympatycy lewicy i politycy sceptycznie odnoszą się do strategii promocyjnej Litewki. Według nich nowy poseł reprezentuje „fajnizm”.
Raczej nie ulega wątpliwości, że dobrozmieńcy z PiS i okolic będą rzucać kłody pod nogi nowej władzy z takim samym animuszem, z jakim dotychczas psuli państwo.
W „normalnych czasach” już mówiłoby się o powyborczych rozliczeniach, a niezadowoleni działacze spiskowaliby przeciwko liderom. Ale czasy są inne, bo zmiana ma wymiar historyczny. Zwłaszcza dla Lewicy.