Przez Polskę od 1989 r. przetoczyły się już kilkakrotnie fale sporów i dyskusji o świeckości państwa. Teraz uderza kolejna, być może najważniejsza.
O powieszenie tablic na szkołach poprosił wójt Tuszowa Narodowego. I choć pewnie nie to miał na myśli, wyszedł na wielkiego Żyda.
W hamburskiej szkole im. Helmuta Schmidta są lekcje „religii dla wszystkich”. Wspólne zajęcia dla chrześcijan, muzułmanów i alawitów.
Wydawałoby się, że polskiej szkoły nie da się już bardziej sklerykalizować. A jednak się da. Ministerstwo Edukacji Narodowej chce, by od przyszłego roku szkolnego katecheci mogli pełnić funkcję wychowawcy klasowego.
Urzędnicy powołują się na kuriozalną opinię MEN, że „szkoła nie jest instytucją świecką”.
Do tego Ministerstwo Edukacji Narodowej oświadczyło, że „szkoła nie jest insytucją świecką”.
To bardzo źle, że już na wstępie zakłada się odejście od nauki na rzecz ideologii.
W jednej z radomskich szkół zawrzało, bo katechetka opowiadała dzieciom o aborcji. Tyle że to żaden precedens.
Parlamentarzyści nie wiedzą, co mówią, a Kościół zabiera głos, choć nie powinien. Tymczasem kwestia szkolnej katechezy zasługuje na poważną dyskusję.
Nie da się wyprowadzić religii ze szkoły bez renegocjacji konkordatu. Ale w tym dokumencie nie ma mowy o pieniądzach. Może czas kryzysu i cięć budżetowych to dobry moment, by się zastanowić, czy państwo powinno finansować ewangelizację.