Budżet państwa przejął długi po likwidowanych zakładach opieki zdrowotnej - łącznie 3,4 mld zł. Drugie tyle państwo jest winne aptekom. Ale Skarb Państwa płacić nie chce, bo - po prawdzie - nie ma z czego. setki firm stanęły w obliczu bankructwa.
"Nie chcemy rozmów, chcemy negocjacji" - zażądał Komitet Obrony Reformy Ochrony Zdrowia i w miniony piątek, o siódmej rano, rozpoczął w szpitalach i przychodniach strajk generalny. Negocjacje podjęto kilka godzin później. Związkowcy, pielęgniarki i lekarze usiedli naprzeciw przedstawicieli rządu - byłych związkowców, pielęgniarek i lekarzy. W takim gronie jednak wyraźnie trudno dojść do porozumienia.
Strajk służby zdrowia uświadamia powagę zagrożeń nie tylko dla życia pacjentów, lecz także dla funkcjonowania państwa. Z kolejnych branżowych protestów wyłaniają się problemy prawne, dla których nie widać skutecznego, praktycznego rozwiązania. Protestujący dochodzą swego - jak jednak i do kogo mają adresować swe roszczenia ludzie poszkodowani przez protesty? Cóż nam po konstytucyjnych gwarancjach naszych praw, skoro okazują się one martwą literą?
Zapowiedziany na 19 lutego desperacki strajk generalny służby zdrowia oraz coraz częstsze głosy, aby odtrąbić odwrót od nieudanej reformy, każą wrócić do spraw fundamentalnych. Przede wszystkim: po co się robi reformę? Minister Wojciech Maksymowicz powtarza, że głównie chodzi o to, aby pieniądze wędrowały (do placówek i kieszeni medyków) za pacjentem. Dla lekarzy i pielęgniarek reforma oznacza przede wszystkim - a często wyłącznie - oczekiwanie większych zarobków. Pacjenci spodziewali się łatwiejszego i skuteczniejszego leczenia, nie wymuszanego łapówkami. Po pierwszych tygodniach totalnego bałaganu wszyscy, oprócz ministerstwa, czują się mocno zawiedzeni. Nie można tego stanu rzeczy bagatelizować stwierdzeniem, że minęło za mało czasu, aby odczuć pozytywy i że wszystko jakoś się ułoży. Nie ma na to najmniejszych gwarancji. Dlatego wracamy do kwestii podstawowych: lekarzy, pieniędzy, organizacji.
W Polsce kasy chorych zaczęły działać od 1 stycznia 1999 r. Czesi reformę służby zdrowia rozpoczęli już 5 lat temu. Niestety, ich doświadczenia nie nastrajają optymistycznie.
Z jednej strony słyszymy, że brak pieniędzy na służbę zdrowia, z drugiej - wiadomo, że jest ona obszarem wielkiego marnotrawstwa. O konkretnych jego przykładach i sposobach zapobiegania pisze lekarz kardiolog z warszawskiego szpitala.
Lekarze się pogubili. Zabrakło wśród nich autorytetu, który przypomniałby na początku rozkręcania spirali protestu, co jest zawodową powinnością medyków, jakich wartości powinni przestrzegać. Nowy system ochrony zdrowia miał na nowo wykreować ten zawód, konsekwentnie niszczony przez ostatnie półwiecze. Wygląda na to, że lekarze się przed tym bronią.
Do sporu między anestezjologami a kierownictwem resortu dołączyli inni lekarze, pracodawcy, politycy, przedstawiciele Kościoła. Konflikt płacowy wymknął się spod kontroli. Obnażył bezsilność Ministerstwa Zdrowia, które wierzyło - odwołując się do lekarskiej odpowiedzialności - że bunt szybko uda się opanować. Protesty przerodziły się w poważny spór polityczny, dzieląc koalicję i scalając opozycję przeciwko rządowi.
W szpitalu w Kozienicach ironizują, że z powodu reformy będą przyjmować tylko zdrowych pacjentów. Chory pacjent to dla szpitala koszty, czyli kłopoty. Na razie jednak - do końca stycznia - zdecydowali pracować po staremu. Kłopot w tym, że to stare nikogo nie zadowalało.
Nic nie warte okazały się zapewnienia rządu, że zmiana systemu ochrony zdrowia 1 stycznia 1999 r. nie będzie dla pacjentów dolegliwa. Kolejki przed aptekami, nieporozumienia w punktach pomocy doraźnej pogotowia ratunkowego oraz niepewność, czy z powodu strajku anestezjologów będą wykonywane operacje - to nie najlepszy początek reformy, która wciąż jawi się wielką niewiadomą.